Isabelle Broom - Moja hiszpanska przygoda.pdf

(1506 KB) Pobierz
Wtedy…
Pierwszy jest wiatr.
Wita ją jak ciepły oddech, gdy wysiada niepewnie z dusznego
autobusu i przystaje na chwilę, żeby upajać się tym doznaniem. Podróż do
tego miejsca trwała długo, czuje się brudna, lepiąca i wykończona. Drzwi
autobusu zamykają się za nią, zawiasy skrzypią cicho w proteście, gdy
metal ociera się o rdzę.
Tu jest bezpiecznie, koi ją wewnętrzny głos. On cię tu nie znajdzie,
ona też nie.
Odwraca głowę i widzi ciemną wstążkę morza daleko w dole, z jego
ciemnoniebieskim płótnem poprzerywanym jasnymi grzbietami
załamujących się fal. Gdy wytęży słuch, wyobraża sobie, że słyszy ich
odgłos, jak rozbijają się o brzeg – łagodny szum, delikatny łoskot.
Słońce właściwie już śpi – pokłada się sennie na niebie, a ona wpatruje
się w nie zmrużonymi oczami, osłaniając je jedną dłonią. Łzy wyschły na
jej policzkach, skóra pod nimi jest napięta i piecze. Zastanawia się, czy to
kiedyś minie. Czy kiedyś będzie w stanie wybaczyć.
Autobus odjeżdża w kakofonii huku silnika, zgrzytu skrzyni biegów,
wzbijając tuman pyłu. Z chmury, którą za sobą zostawia, wyłania się
olbrzymie wzgórze. Kiedy widzi je pierwszy raz, rozrzucone białe domki
przybierają w blednącym świetle jasnoliliowy kolor, a ona czuje ukłucie
głęboko w piersiach.
Mnóstwo miejsc, w których można się ukryć. Labirynt, w którym
można zgubić dawną siebie.
Wpatruje się w górę w kamienną ścieżkę i dopada ją zapach – woń
sosny, cytryny i soli. Z zarośli przy drodze dobiega szmer – szum owadów,
maleńkich i pracowitych. Życie toczy się dalej, ziemia się kręci. Ptaki
latają, fale się rozbijają, słońce zachodzi, wiatr wieje. I ona tu jest. Żywa.
Musi się skupić na kimś jeszcze, ale strach odpływa. Ciemność, która
ją otoczyła, przeszyta jest teraz światłem: przyszłość niesie nadzieję.
Znajdzie się sposób, żeby żyć dalej. Nie musi się bać. Wzgórze przyzywa ją
niewidzialnymi palcami, światła w oddali migoczą jak gwiazdy.
– Do widzenia – szepcze i rusza przed siebie.
1
Teraz…
Wiem, że to kompletny banał podkochiwać się w szefie, ale nic na to
nie poradzę. Wzdycham do Theo, odkąd po raz pierwszy spojrzałam na
niego młodymi, oddanymi oczami podczas stażu pięć lat temu, i od tamtej
pory trwam w tym uwielbieniu. Powiedziałabym jednak, że to jego wina –
jest tak nieziemsko apetyczny, olśniewająco cudowny i, no, po prostu
idealny pod każdym względem.
– Dobrze się czujesz? – pyta Tom, zerkając z troską na moją
zarumienioną twarz, gdy obiekt mojego nieokiełznanego pożądania mija
nas szybkim krokiem po drodze do sali narad. Dziś ma na sobie błękitną
koszulę i wygląda seksownie jak cholera.
– W porządku – zapewniam go i wachluję twarz dłonią dla lepszego
efektu.
– Strasznie tu gorąco. Za dużo włączonych komputerów.
– Skoro tak uważasz. – Wzrusza ramionami i odwraca się z powrotem
do swojego monitora.
– Nie wyglądam tak źle, co? – mruczę, a on się odwraca, żeby na mnie
spojrzeć.
– Trochę jak rzodkiewka – informuje mnie. – Tylko owłosiona.
Tom tak czasem robi, wkręca mnie w idiotyczne przekomarzanie tylko
dla zabicia czasu pomiędzy kawą o trzeciej a piwem o szóstej po pracy.
Właściwie nie powinnam być zaskoczona, bo jeżeli chodzi o Toma,
odwdzięczam mu się tym samym, ale boję się myśleć, jak by się ze mnie
nabijał, gdyby wiedział o mojej żałosnej fascynacji Theo. Fakt, jest lekko
żałosna, ale nie przyznałabym się do niej nikomu poza własnym odbiciem
w lustrze. Tak, na dodatek gadam do siebie w lustrze. Hannah Hodges:
chodząca, gadająca tragedia.
– Mamy jakieś komenty na twitterze o Mojacar? – pytam, wracając do
tematów zawodowych.
Tom klika myszką i prycha z odrazą.
– Tylko od ludzi, którzy uważają, że napisałem „Majorka” z błędem.
– Filistyni – mruczę, przewracając oczami, gdy czytam uszczypliwe
tweety na jego ekranie. Jednak po cichu trochę się cieszę. Wyskoczyłam z
pomysłem na film dokumentalny po części dlatego, że małe hiszpańskie
miasteczko Mojacar jest właściwie nieznane, a te tweety dowodzą, że
miałam rację.
Theo rozpromienił się jak choinka w domu towarowym, gdy mu
opowiadałam o czasie, jaki spędziłam tam jako nastolatka, a jego piękne
brązowe oczy robiły się coraz większe, kiedy odwróciłam laptopa w jego
stronę i pokazałam mu zdjęcia malutkich białych budynków wyrastających
ze zbocza wzgórza, pnącej bungenwilli i szerokiej, piaszczystej plaży.
Kiedy wytłumaczyłam, dlaczego tak pasuje do profilu, nad którym
pracujemy, dosłownie klasnął z radości. Z całą pewnością był to jeden z
najlepszych dni w moim dotychczasowym życiu zawodowym (okej,
osobistym też) i od tamtej pory z rozkoszą odtwarzałam sobie ten moment
w głowie co najmniej dwanaście razy dziennie. Okazuje się, że wcale nie
jestem taka zła w prezentacjach, chociaż tak się denerwowałam, że mało nie
zapomniałam języka w gębie.
– Naprawdę myślisz, że zdążymy wszystko przygotować do zdjęć? –
pyta Tom. Lubi się zamartwiać, jest moim przyjacielem, ale czasami
wolałabym, żeby był bardziej waleczny – zawzięty i nieustraszony, a on
cały czas drży o wszystko.
Odwracam się do niego z udawaną wściekłością na twarzy.
– Oczywiście. Theo kazał mi zebrać informacje na temat położenia i
historii Mojacar. Wierz mi, nie mam zamiaru go… to znaczy, firmy,
zawieść. W tym filmie będzie wszystko: piękno, egzotyczne położenie,
magia.
– Magia? – Tom marszczy czoło. – Znów te malowidła w jaskiniach?
– No, o wiele więcej – odpowiadam i odruchowo spoglądam w dół na
symbol wytatuowany na wewnętrznej stronie mojego lewego nadgarstka.
Tusz wyblakł przez lata; jest błotnistoniebieski, a nie czarny, ale nadal
wywołuje u mnie uśmiech nostalgii. Mój Indalo – prosty kontur ludzika z
wyciągniętymi rękami. Jak tylko Theo zebrał nas w sali narad i
poinformował, że dostaliśmy zlecenie na serię filmów dokumentalnych na
temat współczesnego folkloru i mitów, dokładnie wiedziałam, jakie miejsce
się sprawdzi – i się sprawdziło. Niedługo potem przyznano nam środki i
teraz ścigamy się z czasem, żeby zdążyć w terminie.
Muskam opiekuńczo kciukiem mojego Indalo.
– Wierzę w niego – przyznaję.
Tom spogląda w dół na tatuaż, a potem w górę na mnie. Przez ułamek
sekundy widzę w jego oczach coś, co wygląda na czułość, która zaraz znika
z mrugnięciem.
– Wariatka. – Uśmiecha się.
– Ale mnie kochasz, mimo wszystko, co?
Przewraca oczami i odwraca się z powrotem do monitora. Nie zliczę,
ile razy w ciągu tych lat ludzie brali nas za parę, ale przypuszczam, że to
zrozumiałe.
Odkąd się poznaliśmy w barze studenckim w czasie pierwszego
tygodnia studiów, staliśmy się właściwie nierozłączni. Znam wszystkie jego
wady, a on moje, ale mimo to kochamy się jak rodzeństwo. Właściwie lubię
myśleć o Tomie jak o bracie, pewnie dlatego, że lubię go o wiele bardziej
niż moją prawdziwą siostrę. To znaczy, przyrodnią.
Jest też do mnie bardziej podobny niż moja siostra. Theo ma oliwkową
cerę, jest barczysty i ciemnowłosy, a Tom jest chudy jak ja, z długimi,
bladymi kończynami i potarganą strzechą na głowie. Dobrze
wyglądalibyśmy na środku pola, odganiając krowy od upraw – o czym
czasami mu przypominam, kiedy czymś mnie zdenerwuje.
– Hannah – mogę cię prosić na słowo?
O, Boże, Theo mnie woła. Szybko zrywam się na równe nogi, czuję,
jak serce skacze mi do gardła.
– Jasne, już idę!
To zdanie wypowiadam piskiem, jak mysz w ludzkiej skórze, co Tom
na pewno zauważył. Super.
Theo siedzi na jednym z sześciu skórzanych foteli w sali narad wśród
szklanych ścian, jedną nogę swobodnie opiera na kolanie drugiej. Na udzie
ma iPada. Szczęściarz z tego iPada.
Biorę głęboki oddech i wydycham mój niedorzeczny niepokój.
– W czym mogę pomóc?
Theo uśmiecha się do mnie i wskazuje fotel obok siebie.
– Siadaj, Hannah.
Siadam i robię, co mogę, żeby się nie zaczerwienić, kiedy moje nagie
kolano ociera się o jego nogę w spodniach.
– Jak idą przygotowania? – pyta.
– Dobrze – świergoczę, informując go o sarkastycznych
odpowiedziach na Twiterze. – Chyba spokojnie możemy założyć, że
hiszpański Mojacar jest regionem, który zna niewielu ludzi.
– Muzyka dla moich uszu. – Theo się uśmiecha. Jego greckie
pochodzenie zostawiło mu lekki akcent, a ja nie mogę się mu oprzeć – za
Zgłoś jeśli naruszono regulamin