Jacek Piekara
Płomień i krzyżTom I
2008
Wydanie polskie
Data wydania:
Projekt okładki:
Paweł Zaręba
Ilustracje oraz grafika na okładce:
Dominik Broniek
Wydawca:
Fabryka Słów sp. z o.o.
20-607 Lublin, ul. Wallenroda 4c
www.fabryka.pl
email: biuro@fabryka.pl
ISBN: 978-83-7574-001-1 (oprawa miękka)
ISBN: 978-83-7574-005-9 (oprawa twarda)
Wydanie elektroniczne
Trident eBooks
Pi麑na Katarzyna
– To ja powinnam być matką Jezusa! – zawołała pewnym głosem Katarzyna. – To z mojego łona powinien narodzić się Zbawiciel.
Obróciła się w stronę leżącego na łożu kanonika i odgarnęła sploty czarnych włosów, które do tej pory otulały jej piersi gęstą zasłoną.
– Gdybym żyła wtedy w Jerozolimie, właśnie do mnie zawitałby Anioł, wieszcząc dobrą nowinę. Patrz, Gersardzie. – Okręciła się na pięcie. – Czy gdyby Bóg mnie ujrzał, pragnąłby jeszcze innej kobiety?
– Bluźnisz – sapnął kanonik, a policzki płonęły mu jak pokryte czerwoną barwiczką.
– Och, nie. – Wyciągnęła ręce nad głowę, pozwalając, by Gersard mógł się dobrze przyjrzeć jej brązowym, sterczącym sutkom. – Ja to po prostu wiem.
Ujęła swe pełne piersi w dłonie.
– Czy nie lepiej wykarmiłabym naszego Pana niż ta żydowska dziewczynina? Powiedz sam! – rzuciła ostrym tonem.
– Lepiej, lepiej – wysapał Gersard. – Chodź tu już do mnie, chodź!
Sięgnęła dłonią między uda. Lubieżnym, kocim gestem.
– To z tego łona wyłoniłby się Jezus. Nie spomiędzy chudych jak patyki nóg tego dziewczątka. Och, taaaak...
Kanonik przełknął ślinę tak głośno, że Katarzyna o mało co, a parsknęłaby śmiechem. Udało jej się jednak pohamować wybuch wesołości.
– A sądzisz, że po pierwszej nocy ze mną Bóg mógłby się powstrzymać, by nie odwiedzać mnie jeszcze? By każdego wieczoru i każdej nocy nie przygniatać mnie swym świetlistym ciałem?
Gersard wyskoczył z łoża. Jedną ręką chwycił Katarzynę za włosy, drugą objął w pasie i przewrócił na dywan. Potem wtargnął w nią wielki i gorący niczym słup ognia, który zniszczył Sodomę.
– Taaaaaak! – rozjęczała się Katarzyna, jednocześnie usilnie starając się sobie przypomnieć, czy aby na pewno namaściła dzisiaj skórę różanym balsamem.
Ale kiedy kanonik chwycił ją za łydki i zarzucił jej nogi na swoje ramiona, postanowiła poddać się urokowi chwili. W końcu Gersard był dość milutki, więc należało wykorzystać drzemiącą w nim burzę, póki ta burza nie zakończy się nawałnicą.
* * *
– Ci mężczyźni... – Wyciągnęła się wygodnie w balii i odgarnęła płatki fiołków, które pływały na powierzchni wody. – Wyobrażają sobie, że są panami świata.
– A nie są, moja pani? – spytała służąca, ostrożnie dolewając gorącej wody z dzbanka.
Katarzyna prychnęła.
– Są tylko gliną, którą ugniatamy, jak chcemy, by wydobyć z niej odpowiadający nam kształt.
– Dobrze by było – westchnęła dziewczyna.
– Każdy z nich pragnie coś ode mnie uzyskać. Jeden, by go zapewniać o czułej miłości i szeptać, jak bardzo drży mi serce, kiedy tylko go widzę, i jak całe moje ciało ogarnia słodka tęsknota...
Dziewczyna roześmiała się i zaczęła trzeć gąbką plecy Katarzyny.
– Ej, skórę mi zedrzesz, niezdaro! – Katarzyna prysnęła na nią wodą.
– Nie zedrę, nie zedrę. – Służąca słyszała podobne utyskiwania przy każdej kąpieli, więc zdążyła się przyzwyczaić. – Co dalej, moja pani?
– Oczywiście opowiadam mu, jak tęsknię za nim, a każda chwila bez niego wydaje się nieznośną torturą dla mojego serca. – Katarzyna zrobiła omdlewającą minę, a potem roześmiała się. – Kiedy się spóźnia, gniewam się cały wieczór, ale, rzecz jasna, w końcu pozwalam, by ukoił mój gniew. W łożnicy zasłaniam wstydliwie piersi i płonię się niczym dziewczynka. A kiedy we mnie wchodzi, krzyczę, że nie zniosę dłużej tego słodkiego bólu...
Służąca prawie wpadła do balii ze śmiechu.
– I wierzy w to?
– Moja miła Irmino, śmiałby nie uwierzyć!
– Wie pani, jak ja nie lubię tego imienia! – obruszyła się dziewczyna.
– A jak chciałabyś się nazywać?
– Czy ja wiem? – Zaczęła ostrożnie rozczesywać długie, gęste włosy Katarzyny. – Może Anna? Anja?
– Dali ci na chrzcie Irmina, to nie zawracaj głowy – burknęła Katarzyna.
Służąca westchnęła ciężko, jakby nie mogła się pogodzić ze złym losem, który pokarał ją takim właśnie imieniem.
– A inni zalotnicy? Czego pragną? – zapytała.
– Och, inny znowuż chce widzieć we mnie amazonkę, która ujeżdża go niczym niesfornego rumaka i żąda, by ściśle, bez zastanowienia wykonywał każde jej polecenie. Kolejny pragnie tylko, by chwalić jego męskość, zapewniać, że jego ciało przypomina ciało Heraklesa, choć maczugę ma wiele od niego potężniejszą... Auć – syknęła Katarzyna. – Włosy mi chcesz powyrywać, podła dziewko? – Uszczypnęła ją w ramię. – Jak mi Bóg miły, każę cię wychłostać!
– I kto wtedy będzie miał do pani tyle cierpliwości co ja? – Irmina sięgnęła po dzbanek z ciepłą czystą wodą, palcem sprawdziła, czy temperatura jest odpowiednia, po czym przechyliła naczynie nad głową Katarzyny.
– Na gwoździe i ciernie, czy ty chcesz mnie ugotować?! Kim ja jestem według ciebie? Rakiem? Żeby go parzyć wrzątkiem...
– Proszę tak nie krzyczeć, bo potem będzie pani cały wieczór chrypiała. A mężczyźni wolą kobiety o głosie jak dzwoneczek.
– Co ty tam wiesz o mężczyznach – prychnęła Katarzyna. – Znalazła się znawczyni męskich obyczajów.
– Jak mnie pani jeszcze trochę podszkoli, to kto wie... – zaśmiała się służąca. – A czego pragnie nasz śliczny kanonik?
Katarzyna odepchnęła jej ręce.
– Wystarczy – syknęła. – Obetnij mi teraz paznokcie u stóp, ale jeśli mnie zranisz, to ogolę cię na łyso i każę ci pokazywać się tak ludziom.
– Aha – mruknęła dziewczyna. – A goście pomyślą, że ma pani chorą służącą. Mnie włosy odrosną, ciekawe, jak będzie z pani opinią.
– A to wyszczekana cholera! – Katarzyna uniosła się i chciała uderzyć Irminę w policzek, lecz ta wywinęła się ze śmiechem.
– Niech pani raz-dwa wyciąga nogę, bo woda stygnie – przykazała.
– Och, kanonik. – Kobieta ułożyła się wygodnie i wystawiła stopę za krawędź balii. – Ten to lubi dwie rzeczy. Po pierwsze, żeby opowiadać mu nieprzystojne różności – wypowiadając te słowa, uśmiechnęła się do własnych wspomnień, lecz nie zamierzała wtajemniczać Irminy w szczegóły. – Po drugie, ciągle utyskuje, jaki to jest biedny i niedoceniany, ilu ma wrogów i jak go straszliwie prześladują. A ja muszę go słuchać, współczuć mu i zapewniać, że jest lepszy od nich wszystkich. Dobrze przynajmniej, że kiedy się już zabiera za robotę, to wie, jak fachowo utłuc ziarno swoim tłuczkiem w moim moździerzu.
– I wszyscy pani wierzą? Temu, co panią tak kocha, nie przeszkadza, że odwiedzają panią inni zalotnicy?
– Głupia dziewka! – roześmiała się Katarzyna. – Przecież on myśli, że zanim go spotkałam, byłam niewinna jak Święta Panienka przed pierwszymi harcami z Józefem. Rybi pęcherz, trochę świńskiej krwi, dużo jęków, łezki na policzkach i rumieniec wstydu działają cuda! Dałby się pokrajać za to, że jestem najcnotliwszą z dam! A jeśli coś złego usłyszy, to wierzy, iż to plotki rozpowiadane przez podłych ludzi.
– No proszę! Szkoda, że ja z moim chłopcem nie wpadłam na taki pomysł.
– Auć! – wrzasnęła Katarzyna. – Ucięłaś mi palec! Jak mi Bóg miły, wyślę cię na wieś. Będziesz tam pasać świnie, bo do tego właśnie się nadajesz.
– Jeśli pani nie przestanie wierzgać, naprawdę zaraz utnę pani palec.
Katarzyna uspokoiła się i poruszyła tylko stopą, jakby chciała się upewnić, że jeszcze tę stopę ma.
– Głupia dziewka – powtórzyła. – Na podręczną do kata cię posłać, a nie damie usługiwać.
– Zrobione – oznajmiła po chwili Irmina. – Wyjdzie pani? Ręczniki już nagrzane.
Katarzyna stanęła w balii i pozwoliła się otulić ciepłym ręcznikiem, a potem wyszła, stając bosymi stopami na rozścielonym dywaniku.
– Zabijesz mnie kiedyś w tej kąpieli – poskarżyła się kapryśnym tonem. – Włosy wyrwiesz, ugotujesz albo potniesz na kawałeczki. Za jakie grzechy cię trzymam, co?
– Znalazłoby się pewnie trochę. – Dziewczyna pomogła Katarzynie ułożyć się na łóżku i zaczęła wcierać w jej ciało balsam. – Lepiej by się pani dzieckiem zajęła, bo mały znowu łobuzował. Przewrócił Riedlowi kram i rozsypał mu wszystkie jabłka. A jak Riedel się pieklił, to go wyzwał od najgorszych i rzucił w niego kulą z błota.
Katarzyna roześmiała się szczerze.
– Co jeszcze zbroił? – spytała ciekawie.
– Złoił skórę temu małemu od Schumannów. Zęba mu wybił.
– Oj, wyszaleje się – machnęła dłonią Katarzyna. – Zapłaciłaś co trzeba?
– Zapłaciłam, moja pani. Riedlowi dwie korony, Schumannom pięć.
– Na żebry mnie ten dzieciak pośle – westchnęła Katarzyna. – Rozmawiałaś z jego preceptorem? Zrobił postępy?
– Preceptor? Ten to zrobił postępy, a jakże. Tydzień temu próbował mnie tylko pocałować, a dzisiaj już wkładał rękę pod spódnicę.
– Mam go wyrzucić?
– Nie, moja pani. Tak mu zjechałam twarz pazurami, że ciekawe, jakie sobie znajdzie wytłumaczenie – zachichotała dziewczyna. – Bo i co mi po nim? Biedny jak mysz kościelna...
– Grajcie święci pańscy, ty nawet myślisz czasem... Ale z postępów zadowolony?
– Tak, proszę pani. Mówi, że chłopak już teraz gada po łacinie niczym ksiądz i nawet z tej tam – pstryknęła palcami – greki wiele rozumie.
– Bardzo dobrze – stwierdziła Katarzyna. – Mądrego mam synka, co?
– Mądrego, mądrego... – Służąca zabrała się do masowania łydek. – Tylko szkoda, że go pani tak często widuje, że niedługo zapomni, jak wygląda.
– No, znalazła się ta, co mnie macierzyństwa będzie uczyć! – syknęła Katarzyna. – Mało to idzie na jego zachcianki? Łaciny go uczą, greki go uczą, religii go uczą, wymowy go uczą, fechtować go uczą... Jeść ma co, a ubrań całe kufry. I tylko nie ma tygodnia, żebym nie płaciła za jego figle. Co było w kwietniu, jak Schwarzowi o mało całego sklepu nie puścił z dymem? Ledwo go udobruchałam, żeby mnie do sądu nie podał. No, wystarczy tego dobrego – zdecydowała, myśląc o masażu. – Ze skóry mnie zaraz obłupisz.
– Już przygotowałam suknie, bo pani pamięta, że dzisiaj wieczorem przychodzi pan Grien?
– Miałabym nie pamiętać – westchnęła Katarzyna.
Solomon Grien był zasuszonym starością, chudym, niewysokim człowieczkiem. Zawsze chodził, wspomagając się prostą drewnianą laską, i nigdy nie ubierał się inaczej niż na czarno. Mało kto w Koblencji wiedział, kim jest naprawdę Solomon Grien i jak wielką władzą dysponuje. Katarzynie wydawało się, że na swój sposób szczerze ją lubi i nie odwiedza jej jedynie po to, by realizować swoje kaprysy. A kaprysy miał szczególne, gdyż jako człowiek posunięty w latach lubił już tylko patrzeć, jak bezwstydnie naga Katarzyna wije się i jęczy pod którymś z jego zabijaków. Siedział sobie wtedy wygodnie w fotelu, z obutymi w wygodne pantofle stopami ułożonymi na podnóżku i ze szklanicą pełną wina. Od czasu do czasu też rozkazywał, co w danej chwili Katarzyna ma robić, choć zdarzało się to już coraz rzadziej, bo kobieta sama wiedziała, jak postępować, by miał największą przyjemność z przyglądania się jej harcom. Zresztą trzeba przyznać, że stary Solomon wybierał jej chłopaków na schwał i zazwyczaj Katarzyna zabawiała ich nie bez własnej przyjemności.
– Brwi powinnam pani wyszczypać. – Służąca krytycznym wzrokiem przyjrzała się twarzy Katarzyny. – A wie pani, co robić, żeby nie odrastały tak szybko? Trzeba rozgrzanymi na ogniu szpilkami przekłuć cebulki włosa.
– Doskonale o tym wiem, durna dziewucho, ale prędzej piekło zamarznie, niż pozwolę ci zbliżyć się do mnie z gorącymi szpilkami – odparła Katarzyna.
– A to niech pani sobie chodzi zarośnięta jak nieboskie stworzenie – służąca znowu odskoczyła przed dłonią chlebodawczyni – i robi z siebie dziwowisko. Wolna wola!
Katarzyna uwielbiała dostatnie życie. Piękne meble, bogate suknie, finezyjne naczynia, biżuterię powstałą w pracowniach najbieglejszych złotników i obrazy malowane przez artystów potrafiących umiejętność obserwacji świata połączyć z niezwykłym kunsztem. Nad łożem w jej sypialni królował wielki obraz Malviniego zatytułowany „Hefajstos i Afrodyta”, na którym potężny mężczyzna z krzaczastą brodą ściskał w objęciach piękność o porcelanowej skórze i włosach przypominających złotą przędzę. Malvini tak odważnie przedstawił swe postaci, że nawet młot greckiego boga-kowala, zmierzający w stronę wymarzonego kowadła, był widoczny w całej okazałości. No ale Katarzyna mogła pozwolić sobie na podobnie frywolny obraz w sypialni, gdyż do tej komnaty miała wstęp jedynie zaufana służąca oraz kilku mężczyzn, którzy przed zaproszeniem musieli udowodnić swą miłość, szacunek i przywiązanie (z tychże między innymi dowodów miłości, szacunku i przywiązania Katarzyna zbudowała sobie uroczy domek na wsi, gdzie zamierzała się przenieść w nieodległej przyszłości). W jadalni i bawialni wisiały jednak obrazy znacznie poważniejszej treści. Największe wrażenie robiło dzieło zatytułowane „Przybycie Chrystusa do Rzymu”, na którym to obrazie wybijała się postać długowłosego, brodatego mężczyzny w błyszczącym srebrem pancerzu, z migoczącym szkarłatnym płomieniem mieczem w dłoniach. Goście i domownicy mogli tam też podziwiać malowidło przedstawiające „Śmierć Judasza”, na którym wijące się w agonii ciało zdrajcy bogobojni Apostołowie przyszpilali ostrzami do ziemi. Ściany w bawialni pokryto barwnymi tapiseriami przedstawiającymi żeglujących wśród chmur Aniołów, wdzięcznie przygrywających Panu i jego świętym na fletach, lutniach i klawikordach. Natomiast w sypialni stały dwa potężne kufry, których wieka były misternymi płaskorzeźbami wyobrażającymi piętnaście stacji Drogi Krzyża i piętnaście stacji Drogi Miecza.
Katarzyna kochała również drobiażdżki, bibeloty i cacuszka. Złote łyżeczki, których trzonki wyobrażały nimfy; kieliszeczki z wyrżniętymi w krysztale twarzami Apostołów; puchary, z których na każdym wygrawerowano inny etap Chwały Pańskiej. Ba, miała nawet szachy z kości słoniowej i hebanu, gdzie figury wyrzeźbiono na podobieństwo biblijnych postaci, oraz noszącą nabijaną brylantami obróżkę, rozkoszną, psotną małpkę, która ciągle kradła słodycze lub owoce. Ostatnio Katarzyna myślała o tym, by kupić sobie małego czarnego chłopczyka, który ubrany w czerwone jedwabne szaty będzie nosił za nią tren, kiedy wybiera się na zakupy. Doskonale by wyglądał, trzymając w objęciach białego, puchatego pieska z czerwoną kokardą!
Rozmarzyła się, widząc oczyma duszy siebie sunącą po ulicy z Murzynkiem i pieskiem. Z zamyślenia wyrwała ją dochodząca z sieni rozmowa. Szybko rozgryzła w zębach szczyptę kardamonu i lukrecji, by nadać oddechowi przyjemniejszy zapach, i ostatni raz przejrzała się w ogromnym zwierciadle. Zwierciadło specjalnie na jej zlecenie sprowadzono z Florentyny, a powstało ono w przesławnych na cały świat florentyńskich manufakturach. Odbijało obraz tak udanie, iż nikt, kto zobaczył w nim siebie samego, nie chciał już spoglądać w lustro z wypolerowanego srebra. Katarzyna poprawiła jeszcze tylko kosmyk włosów, przygryzła leciutko usta, by nadać im powabny kolor, i skierowała się do bawialni, gdzie czekał od dawna zapowiadany gość.
Melchior Ritter był mężczyzną na schwał. Długie jasne włosy spływały mu lokami na potężne ramiona, a spodnie opinały się na umięśnionych udach i jędrnych pośladkach. Katarzyna zawsze z przyjemnością gościła go w swoim domu, zwłaszcza że wizyty te nie zdarzały się często. Melchior okazał się nie tylko człowiekiem wykształconym i uprzejmym, lecz też dobrze znającym niewieście potrzeby. Zarówno te, które może zaspokoić uroczy brylantowy drobiażdżek, jak i te, do których potrzeba nieco więcej czasu i dużo więcej niż nabrzmiałej złotem kiesy. Tym razem Melchior wystąpił niczym kogut szykujący się do podboju dawno nieodwiedzanego kurnika. Miał na sobie złotoczerwone spodnie i takiegoż koloru kubrak, silne łydki opięte były czerwonymi pończochami, a talia spięta czarnym pasem ze złotą klamrą w kształcie słonecznej tarczy. Na ramiona zarzucił czarny płaszcz haftowany w złote płomyczki, a na głowie nosił zawadiacko przekrzywiony czerwono-złoty beret.
– Och, mój najmilszy przyjacielu! – Katarzyna wyciągnęła dłoń na powitanie. – Jakże się za tobą stęskniłam.
Ritter skłonił się głęboko i z czcią ucałował czubki jej palców.
– I w moim sercu tęsknota wołała już wielkim głosem – wyznał.
Przyjrzał się Katarzynie z nieukrywanym zachwytem.
– Zawsze, kiedy cię długo nie widzę, zaczynam myśleć, iż to niemożliwe, byś była piękniejsza niż na konterfekcie, który noszę na sercu. – Dotknął dłonią swej piersi. – A kiedy już stajesz przed moimi olśnionymi oczyma, nie mogę sobie darować, jak mogłem być tak głupi, aby obraz pomylić z jego niezrównanym pierwowzorem.
– Zawstydzasz mnie, przyjacielu. – Katarzyna uśmiechnęła się promiennie.
– Wybacz, pani – Melchior uczynił krok w bok, odsłaniając tym samym stojącego za jego plecami młodzieńca – że widząc cię, tracę pamięć o zasadach dobrego wychowania. Pozwól sobie przedstawić: oto Heinz Ritter, mój bratanek, który podróżuje ze mną do Augsburga i który błagał mnie na kolanach o łaskę ujrzenia kobiety władającej moim sercem.
– Witajcie, panie Ritter. – Katarzyna skinęła uprzejmie głową młodzieńcowi, który stał spłoniony i miął w dłoniach róg płaszcza. – I siadajcie, proszę was uprzejmie. Zaraz podadzą kolację, a ja liczę, kochany przyjacielu, iż opowiesz mi o dalekich krajach, które, jak mniemam, znowu odwiedzałeś.
– To prawda, najdroższa Katarzyno, że tułałem się po świecie – rzekł Melchior z uśmiechem wskazującym na to, by jego słów o tułaczce nie brać aż tak dosłownie. – Kilka miesięcy spędziłem w Wenecji, a następnie wraz z weneckimi kupcami pożeglowaliśmy do Bizancjum, skąd miałem szczery zamiar wyruszyć do Jerozolimy, by pokłonić się ziemi, po której stąpał i na której nauczał nasz Pan przed swym chwalebnym Zejściem z Krzyża, lecz... – Rozłożył dłonie.
– Cóż się stało?
– Ostrzeżono nas, iż Persowie wzmogli prześladowania wyznawców Chrystusa, a na domiar złego w Ziemi Świętej szaleje zaraza niszcząca wioski i miasta, w równej mierze dziesiątkująca biedaków, jak i bogaczy, pogan, jak i prawowiernych. Liczyłem na to, iż przywiozę ci w prezencie okruch kamienia, na który zstąpił nasz Pan... – westchnął.
Szczerze mówiąc, wolałabym jakiś diamentowy okruch, pomyślała Katarzyna.
– ...ale skoro Bóg nie dał mi tej łaski, więc pozwól, że złożę w twoje dłonie ten oto drobiazg, choć pewien jestem, iż jego uroda zblednie na tej łabędziej szyi.
Pochylając głowę, jakby zawstydzony prezentem, wręczył Katarzynie inkrustowane złotem podłużne pudełeczko.
– Twoja pamięć jest dla mnie wystarczającym podarunkiem – powiedziała czułym głosem Katarzyna.
– Pozwól, iż będę nalegał, przyjaciółko.
Dopiero wtedy wyciągnęła rękę i otworzyła pudełeczko. Na moment odebrało jej głos.
– To... to... jest cudowne – szepnęła.
W misternie kutą złotą siateczkę wpleciono kilkadziesiąt brylantów oraz rubinów, które odbijając płomienie ustawionych na stole świec, zdawały się płonąć żywym ogniem. Oto był dar, za który królowa oddałaby się świniopasowi.
– Załóż – poprosił Melchior.
Katarzyna uniosła naszyjnik (jakże był on ciężki!) i spięła zapinkę na karku.
– Jak wyglądam? – zapytała gorączkowo, z iście dziecięcym podekscytowaniem.
– Jak bogini – odparł cicho Melchior. – Czy podać ci lustro, pani?
– Twoje oczy są najdokładniejszym z luster – odparła szczerze Katarzyna i poczuła łzy pod powiekami. Nigdy w życiu nie widziała tak pięknego klejnotu jak ten, który teraz otaczał jej szyję.
Nie zważając na nic, wstała i ucałowała Melchiora w oba policzki.
– Ostatni raz tak radosna jak dziś byłam rok temu, kiedy miałam szczęście cię gościć.
...
EllysM