ZAGINIONY SPORTOWIEC
Co prawda, byliśmy już z Holmesem przyzwyczajeni do dziwnych telegramów przychodzących na Baker Street, ale ten, który nadszedł owego zimowego poranka przed siedmiu czy ośmiu laty utkwił mi szczególnie w pamięci. Był zaadresowany do Sherlocka i brzmiał następująco:
"Proszę mnie oczekiwać. Straszne nieszczęście.
Zaginął prawoskrzydłowy, nie zastąpiony jutro.
Overton"
- Nadany na Strand o 10.30 - oznajmił Holmes oglądając depeszę.
Overton musiał być mocno podniecony, gdy go wysyłał, stąd ta nielogiczność i nieprzejrzystość. Myślę, że zjawi się tu niebawem, i to zanim skończę czytać "Timesa". Od niego dowiemy się wszystkiego. Nawet najgłupsza sprawa będzie jakąś odmianą w tych nudnych czasach. Od dłuższego czasu nic ciekawego nam się nie trafiło.
Zacząłem się już nawet bać o Holmesa, gdyż dotychczasowe doświadczenia nauczyły mnie, iż takie przedłużające się okresy bezczynności są niebezpieczne dla aktywnego umysłu mego przyjaciela przyzwyczajonego do ciągłej pracy. Przez lata odzwyczajałem go od uciekania się w takich przypadkach do narkotyków, ale wiedziałem też, że przeciwnik nie zginął, a jedynie zasnął, gotów w każdej chwili zbudzić się z letargu.
Poznawałem to po oczach Holmesa, gdy przeciągały się okresy bezczynności, i dlatego wdzięczny byłem temu Overtonowi, kimkolwiek był, za przerwanie ową wiadomością apatii, groźniejszej dla mojego przyjaciela niż wszystkie związane z jego zajęciem niebezpieczeństwa razem wzięte.
Jak się spodziewaliśmy, telegram niewiele wyprzedził nadawcę, którego przybycie oznajmił nam bilet wizytowy. Cyril Overton z Cambridge, potężnie zbudowany i umięśniony, wypełniał prawie całą futrynę swymi barami atlety, przyglądając się nam kolejno sympatycznymi, choć zaniepokojonymi oczyma.
- Pan Sherlock Holmes?
Mój towarzysz skłonił się w milczeniu.
- Byłem w Scotland Yardzie i widziałem się z inspektorem Hopkinsem, który poradził mi zwrócić się do pana. Powiedział też, że jego zdaniem moja sprawa bardziej nadaje się dla pana, niż dla policji.
- Proszę więc usiąść i wyjaśnić mi, o co chodzi.
- To okropne, panie Holmes! Sam się dziwię, że jeszcze nie osiwiałem. Godfrey Staunton: słyszał pan oczywiście o nim?
Jest on po prostu centralnym elementem planu gry całej drużyny. Wolałbym, żeby mi zabrakło trzech innych graczy niż jego. Obojętnie, w ataku czy obronie, nie ma sobie równych. Co teraz robić? Mam co prawda rezerwowego, nazywa się Moorhause, ale został źle przeszkolony i ciągle zapuszcza się na prawo, zamiast pilnować swego miejsca w linii. Ma dobry wykop, ale zły sprint i brak mu wyczucia sytuacji. Morton czy Johnson z Oxfordu załatwią się z nim bez problemów. Stevenson z kolei dobrze biega, ale nie trafi z dwudziestki piątki, a skrzydłowy, który tego nie umie nie wart jest w ogóle wzmianki. Nie, panie Holmes, jeśli nie pomoże mi pan odnaleźć Godreya, jesteśmy skończeni.
Holmes przysłuchiwał się temu z rozbawieniem, zwłaszcza że przemowa obfitowała w gwałtowne gesty i ożywioną mimikę gościa akcentującego każde zdanie silnym uderzeniem pięści w kolano. Gdy zamilkł, mój przyjaciel sięgnął po "leksykon" i przestudiował uważnie literę "S".
- Jest tu Arthur H. Staunton, początkujący fałszerz - mruknął. - I Henry Staunton, którego pomogłem powiesić. Ale Godfrey jest dla mnie zupełnie nową postacią.
Teraz nasz gość wyglądał na zupełnie zaskoczonego. - Ale... słyszałem, że pan wie o wszystkim, co się dzieje na świecie - wyjąkał. - Przepraszam pana. Wobec tego, jeśli nie słyszał pan o Godfreyu Stauntonie, to nie zna pan również Cyrila Overtona?
Holmes przytaknął...
MAXXDATA