Agnieszka Olejnik - Dworek w Miłosnej 2 - Szczypta nadziei.pdf

(1650 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 1
Nocny przymrozek zwarzył liście rododendronów w ogrodzie, tak
że pozwijały się na brzegach i przybrały przykry zgniłozielony
odcień. Pan Antoni uspokoił jednak Adę, że nic im nie będzie.
– Dopóki pada śnieg, możemy być spokojni – orzekł. – Gdyby był
suchy mróz, a zwłaszcza z wiatrem ze wschodu, to co innego. Wtedy
rośliny zimozielone tracą wilgoć i rzeczywiście mogą nie przeżyć
zimy.
– W takim razie czy nie powinniśmy ich podlewać?
– Nie ma potrzeby. Za dnia jest trochę cieplej, śnieg się roztapia
i ziemia nasiąka.
Monika Suchecka przysłuchiwała się tej rozmowie, oddzielając od
kości mięso kurczaka i nakładając synkowi na talerz co
delikatniejsze kąski. Wyglądała znacznie lepiej niż w dniu powrotu
z Gdyni: miała delikatny makijaż i zupełnie odmienioną fryzurę.
Dwa dni po przyjeździe wybrała się do fryzjera – wróciła
odmłodzona, z włosami podciętymi do ramion i przyciemnionymi
tak, że wyglądały prawie jak naturalne.
Mąż nie zwrócił na jej wygląd szczególnej uwagi, ale przecież nie
zależało jej na jego reakcji. Tak naprawdę szło jedynie o nią samą –
o to, aby znów stanęła na nogi, zapomniała o romansie, który
właśnie zakończyła po raz drugi (tym razem na zawsze, bardzo
chciała w to wierzyć) – i zaczęła żyć. Choć wszystko to brzmiało
egoistycznie, w gruncie rzeczy Monice nie chodziło jednak o własne
szczęście. Ono już przepadło, myślała. Przepadła wielka, dozgonna
miłość. Okazała się zresztą niewiele trwalsza od tamtej pierwszej,
która doprowadziła ją przed ołtarz. Ukochany Hubert, przez trzy
lata zakochany do szaleństwa, czuły, pełen pasji – stał się obojętny
i daleki. Monika ze zdumieniem odkryła, że jej własne uczucie
także zaczęło się dziwnie kurczyć.
Czyżby tym, co pchało ją dotąd w ramiona kochanka, było
przekonanie o jego oddaniu – przeświadczenie, że nigdy dotąd nie
była tak żarliwie wielbiona, że doświadcza czegoś wyjątkowego,
o czym inne kobiety mogą jedynie pomarzyć, o czym czyta się
w wielkiej literaturze?
Niestety, jesienią, kiedy po trzech latach ukrywania romansu
zdecydowała się rzucić męża i pojechać do Huberta, w jego
objęciach nie poczuła się wcale wyjątkowo. Przeciwnie – w ich
relacji pojawił się chłód, który skutecznie ostudził uniesienia
Moniki. Niełatwo było się do tego przyznać, ale przecież samej
siebie nie mogła oszukiwać: przegrała z kretesem. Dokonała
niewłaściwego wyboru; w zasadzie dokonywała złych wyborów od
trzech lat, a każda jej błędna decyzja miała katastrofalne skutki.
Teraz zależało jej jedynie na synku. Odkąd wróciła do Miłosnej,
wierzyła, że ma jeszcze szansę na odkupienie. Nawet jeśli
zniszczyła swoje małżeństwo, jeśli brzydziła się sobą i zasłużyła na
pogardę
otoczenia.
Tamtego
wieczoru,
kiedy
stanęła
w przestronnym holu i przytuliła ściskającego ją z całej siły Radka,
poczuła, że świat nadal istnieje, chociaż przez chwilę zdawał się
walić. Uwierzyła w swoją drugą szansę, a upatrywała jej właśnie
w tym, że jest ktoś, komu nadal na niej zależy – mimo wszystko.
– Wspaniały rosół – odezwała się teraz, ponieważ pan Antoni
i Ada milczeli od kilku minut, zajęci jedzeniem. – Dawno nie
jadłam… – Urwała.
Wszystko, co mówiła, wydawało jej się niezręczne. Nawet
zwyczajna uwaga na temat tego, że dawno nie jadła czegoś tak
pysznego, miała drugie dno: dawno nie jadłam, bo stąd odeszłam,
porzuciłam męża i syna, wybrałam puste mieszkanie w Gdyni
i ramiona kochanka.
Umilkła tak nagle, że cisza wprawiła wszystkich w zakłopotanie.
– Warzywa od pani Jadzi – mruknął Igor, omijając wzrokiem
twarz żony. – To one nadają wywarowi taki aromat. Nie wiem, na
czym to polega. W Gdyni nigdy nie udawało mi się ugotować tak
smacznej zupy.
Gdy Monika mu się przyglądała, zauważyła, że omija spojrzeniem
nie tylko ją, ale także pozostałych domowników. O co może chodzić?
Czyżby podczas jej nieobecności zaszły tu jakieś zmiany? Pokłócili
się? Może poszło o sprawy spadkowe…
– Sam pan sobie odpowiedział – odezwał się Antoni. – Warzywa
z ogrodu mają inny smak, bo ktoś o nie dba, sypie im kompost
zamiast chemicznych granulek, dotyka ich ludzka ręka zamiast
maszyny…
– A to ma jakieś znaczenie? – Monika się uśmiechnęła. – To
znaczy nawóz oczywiście, rozumiem. Bardzo możliwe, że cała ta
chemia zmienia smak warzyw, ale dotyk ręki…?
– To samo mówiła pani Hanka – weszła jej w słowo Ada, która
także nie patrzyła nikomu w oczy, tylko wlepiała wzrok w talerz. –
O ludzkich dłoniach. Twierdzi, że to jakiś rodzaj dobrej energii,
którą cukiernik przekazuje swoim wyrobom. Może podobnie jest
z płodami rolnymi.
Monika prychnęła; po prostu nie potrafiła się powstrzymać.
Wszyscy poza małym Radkiem, który skupił się na wyławianiu
z rosołu marchewki, spojrzeli na nią jakoś nieprzyjaźnie.
– Nie wierzę w gusła – powiedziała tonem osoby niesłusznie
atakowanej. – Gdyby istniała dobra energia, naukowcy już by
zaczęli ją wykorzystywać.
– Psychologia to także nauka. A przecież od dawna uznaje się, że
na przykład pozytywne myślenie ma działanie terapeutyczne.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin