Agnieszka Krawczyk - Ulica Wierzbowa 1 - Najmilszy prezent.pdf

(2439 KB) Pobierz
Dla Mamy, z miłością
1.
Na swojej ulicy Flora Majewska miała dokładnie dwudziestu
jeden sąsiadów. Mieszkali w dziewięciu domach usytuowanych
w taki sposób, że pięć budynków stało po lewej, a pozostałe
znajdowały się po prawej – ten ostatni, zdecydowanie najstarszy,
należał do pani Flory.
Wierzbowa nie była dużą ulicą, raczej całkiem niewielką,
w dodatku zaczynała się na malutkim placu, podobnie jak trzy inne
uliczki dzielnicy. Pośrodku tego placu, zwanego swojsko
Ryneczkiem, znajdował się obsadzony kwiatami klomb, otoczony
przez wiśniowe drzewa, które wiosną obsypywały się białym
kwieciem. Kiedy płatki opadały, cała okolica zdawała się być
przykryta śniegiem. Czasami ta wiosenna puszysta fala niesiona
wiatrem docierała aż do Wierzbowej, budząc zniecierpliwienie
niektórych mieszkańców, którzy musieli wychodzić z miotłami,
żeby uprzątnąć chodnik. Flora jednak uwielbiała wiśniowe drzewa,
cudowne białe kwiaty i ich niezwykły, zwiastujący wiosnę zapach.
Teraz oczywiście, z końcem października, na drzewach tych
powiewały już tylko resztki złotawo-brązowych i czerwonych liści –
a po kwiatach pozostało wyłącznie wspomnienie.
Flora przyspieszyła kroku. Musiała odebrać paczkę z agencji
pocztowej mieszczącej się w jednej z kamienic przy Ryneczku.
Zamówienie było spore i czekało na nią od paru dni, ale ostatnio
czuła się niezbyt dobrze, więc nie wychodziła z domu. No cóż, wiek
robił swoje, a w tym roku dolegliwości szczególnie nie pozwalały
o sobie zapomnieć. Postanowiła jednak się nie poddawać
i doprowadzić do końca swoje przedsięwzięcie. Tak jak każdej
jesieni.
Bo Majewska przygotowywała przesyłki dla swoich sąsiadów.
Od kilku lat wymyślała dla nich życzenia świąteczne, zawsze
z wyjątkowym przesłaniem. Starsza pani dokładała wielu starań,
by stworzyć dla każdego jak najpiękniejszą i chwytającą za serce
kartkę. Każdą pocztówkę pieczołowicie malowała i urozmaicała
wycinankami. Na gustownie wykonanych arkusikach zamieszczała
serdeczności, a pisała pięknie, atramentem w kolorze głębokiego
fioletu, nabieranym ze starego posrebrzanego kałamarza,
ozdobionego podobizną klęczącej kobiety z pochyloną głową
i dłońmi złożonymi na płatkach olbrzymich kwiatów. Pióro Flory,
starego typu, ze srebrną obsadką i stalówką, pozostawiało na
papierze szlachetne, okrągłe litery.
Lubiła ten moment, gdy z nadejściem jesieni wyciągała z biurka
swój mały piśmienniczy warsztat. Wypisywała ciepłe słowa,
dekorowała papier, a potem pakowała do własnoręcznie
wykonanych kopert i zanosiła na pocztę. Sąsiedzi reagowali różnie
– zazwyczaj otrzymywała w odpowiedzi kartkę, taką nowoczesną,
zdarzało się, że kupioną na tej samej poczcie, z której ona wysyłała
swoje. Czasem decydowali się podziękować osobiście, wyrażając
przy okazji podziw nad kunsztem wykonania. Bardzo rzadko jej
życzenia pozostawały bez echa, ale i tak też czasami bywało. Nie
zniechęcała się jednak. Wysyłała swoje pocztówki, bo sprawiało jej
to przyjemność. Miała nadzieję, że podobną satysfakcję odczuwają
obdarowani. Przez całe życie wyznawała zasadę, że dobro rodzi
dobro, a zwielokrotniając je, działa się tak naprawdę we własnym
interesie. Kiedy umiemy prowokować radość, świat także
w niezauważalny sposób zmienia się. Na lepsze.
W tym roku miało być jednak inaczej. Zamiast kartek Flora
Majewska postanowiła wysłać do mieszkańców Wierzbowej listy.
Miała to być jej forma pożegnania, bo zamierzała się wyprowadzić.
Do decyzji dojrzewała powoli. Na tej ulicy mieszkała przez całe
życie, była przywiązana do swojego ślicznego, choć mocno już
podupadłego domku, lubiła sąsiadów. A jednak, a doświadczyła
tego zwłaszcza w ostatnim roku, nie czuła się dobrze. I nie chodziło
tutaj o stan zdrowia, choć to prawda – wiek dawał się jej we znaki
i nie była już tak sprawna jak niegdyś, męczyła się łatwiej, nie
chodziła zbyt szybko, musiała przystawać po drodze, żeby
zaczerpnąć tchu. Po prostu tegoroczna wiosna po raz pierwszy nie
przyniosła jej odrodzenia.
Od czasów najwcześniejszego dzieciństwa uważała wiosnę za
ulubioną porę roku. Kiedy ziemia budziła się do życia, zaczynała
pachnieć ciepłem i deszczem, ptaki oznajmiały nadejście poranka
śpiewem, a trawa na nowo robiła się zielona, w nią także
wstępował optymizm. Odczuwała chęć do działania, wypełniała ją
energia, wiara w przyszłość. W tym roku przywitała wiosnę
znużeniem, zniechęceniem i spadkiem nastroju. Dlaczego? Nie
wiedziała. Doszła do wniosku, że po prostu dopadła ją starość i jej
nieodłączna siostra – samotność. Niby otoczona ludźmi, Flora
doświadczała dojmującej pustki, z której nie mogła się wyzwolić.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin