35 - Ewa wzywa 07 - Prezent dla Barbary.rtf

(4744 KB) Pobierz


C:\Users\Admin\Documents\44b7a12c23f356631998a731c5619020--book-series.jpg



 

 

 

 

              Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07...

 

Ewa Szczypiorska PREZENT DLA BARBARY

 

 

 

 

 

         C:\Users\Admin\Documents\035-Ewa wzywa 07-Prezent dla barbary_files\035-Ewa wzywa 07-Prezent dla barbary-3.jpg

 

 

 

 

 

 

 

              ISKRY * WARSZAWA * 1971

 

 

 

 

Porucznik Jacek Mikucki wracał z urlopu do domu.

Autobus stał już pół godziny na granicy polsko-czeskiej. Wszystkie formalności zostały załatwione i czekano tylko na otwar cie szlabanu.

Cztery tygodnie trwała wycieczka do Bułgarii i cztery tygodnie wszyscy uczestnicy zajmowali się jedynie oczekiwaniem na pogodę.

W ogóle cała wycieczka była bardzo nietypowa. W Warnie padał deszcz i było zimno, co zdarzyło się podobno po raz pierwszy od stuleci, nikt niczym nie handlował, wszystkim wystarczyło pieniędzy na drobne upominki, nikt się nie upił i nikt nie zachorował. Jednym słowem wszystko, poza pogodą, bardzo się udało. Porucznik Mikucki wracał jednak do kraju z mieszanymi uczuciami. Cieszył go powrót, ale przypuszczał, że nowy szef, z którym zaczął pracować tuż przed urlopem, w dalszym ciągu nie dopuści go do samodzielnej roboty i tak jak poprzedni każe mu się tylko przyglądać i słuchać.

Major Olszewski słynął zresztą z teorii, że jeden myślący funkcjonariusz znaczy dla śledztwa dużo więcej niż całe zastępy fachowców rozpracowujących w laboratorium pod mikroskopem pyłki, grudki, nitki i tym podobne rzeczy. Praca zakładu kryminalistyki może służyć tylko w banalnych przypadkach. W sprawach skomplikowanych nic nie zastąpi „jednej myślącej głowy”. Aby jednak ta głowa stała się myśląca, nie wystarczyło, zdaniem majora, wykształcenie i obowiązująca praktyka. Trzeba było jeszcze wykazać nieprzeciętną intuicję, znajomość psychologii i w konkretnej trudnej sprawie umieć uzasadnić swoje, koniecznie oryginalne, wnioski. W takiej sytuacji pole do popisu było ograniczone, ponieważ wszystkie kradzieże, pokątne handle czy nawet prymitywne zabójstwa nie stwarzały szans wykazania się swoimi zdolnościami. Wszyscy zatem młodzi oficerowie marzyli ciągle o przypadku bardziej skomplikowanym, zajmując się tymczasem mankami w sklepach i okradzionymi samochodami. Do poważnych spraw byli dopuszczani na razie jako asysta bez prawa głosu. Co najwyżej major omawiał z nimi ciekawsze przypadki i uprzejmie wysłuchiwał ich zdania. Oni traktowali to jako rekompensatę za mało urozmaicone własne zajęcia, a major przy tych okazjach sprawdzał, czy „głowy już zaczęły myśleć”. Kiedy i któremu będzie powierzone jakieś poważniejsze zadanie — nikt nie wiedział.

Ponieważ porucznik Jacek Mikucki pracował pod opiekuńczymi skrzydłami majora Olszewskiego od bardzo niedawna, nie miał nadziei na szybkie usamodzielnienie się. Wiedział, że po tak krótkim czasie, major nie powierzy mu żadnej poważniejszej sprawy. Do mankowiczów zaś czy paserów porucznikowi nie bardzo się spieszyło. Tym niemniej z radością przekraczał granicę i choć do Warszawy było jeszcze daleko, czuł, że jest w domu. Polscy celnicy nawet nie otwierali walizek pasażerów autokaru.

Ci to mają intuicję— myślał z zazdrością porucznik. Obok autokaru stanęły właśnie dwa samochody, dwa zupełnie podobne do siebie moskwicze, biały i beżowy.

Beżowy moskwicz należał do dobrych znajomych porucznika, którzy mieszkali w Złotych Piaskach, w tym samym hotelu co on, i o których wiedział, że nie przyszłoby im do głowy zajmować się szmuglem. Ten samochód został przepuszczony bez trudności, natomiast pasażerom białego moskwicza pootwierano walizki, tobołki i torby, wyciągano sterty rękawiczek, czapek i kołnierzy, a spod siedzenia dwa kożuchy.

Oba samochody wyglądały niemal jednakowo. Po czym celnicy poznali natychmiast, gdzie trzeba szukać, a gdzie wystarczy obejrzeć deklarację celną — nie wiadomo.

Porucznik Mikucki przyjrzał się uważnie młodej celniczce. Była ładna i zgrabna. Niemniej jednak jej głowa, uczesana w mnóstwo loczków, nie sprawiała wrażenia specjalnie myślącej. Miał ochotę trochę z nią porozmawiać, ale autokar już ruszał.

Zatrzymali się przy pierwszym kiosku. Porucznik kupił gazety i papierosy. Teraz, kiedy zapalił giewonta i rozłożył „Życie Warszawy”, poczuł, że jest w ojczyźnie.

Lektura w trzęsącym się autokarze nie należy wprawdzie do największych przyjemności, ale mimo to egzemplarz „Życia Warszawy” sprzed tygodnia został jak najdokładniej przeczytany. Nawet ogłoszenia i nekrologi. Tylko jeden artykuł nastroił porucznika melancholijnie i zepsuł nieco radość powrotu. Artykuł ten był poświęcony pamięci Szczęsnego Surkowskiego, ulubionego aktora Mikuckiego. Z artykułu wynikało, że Szczęsny Surkowski zmarł nagle dwa tygodnie temu, w wieku lat siedemdziesięciu. Porucznik przypomniał sobie, że w przeddzień wyjazdu do Bułgarii widział w telewizji sztukę, w której Surkowski grał główną rolę. Wyglądał wtedy na lat pięćdziesiąt, bawił wszystkich, a ponieważ, jak mówiono, pochodził z rodziny długowiecznych — wróżono mu dalsze sukcesy i widziano w nim następcę Solskiego.

Zwykle o zmarłych pisze się lepiej niż o żywych, upiększa się nieco ich charakter, dodaje talentu i dopatruje się nie zawsze istniejących cnót.

W tym jednak wypadku wszelkie pochwały nie były przesadą. Był to bowiem znakomity aktor i niezwykły człowiek. Tęgi, niezbyt wysoki, w okularach, o okrągłej, nieco księżycowatej twarzy, umiał przekonywująco zagrać każdą rolę. Mówiono o nim, że gdyby grał rolę małej dziewczynki byłby równie doskonały jak w roli Harpagona czy profesora Sonnenbrucha. W przeciwieństwie do swoich młodszych kolegów po fachu, nie zajmował się jedynie teatrem i sztuką filmową, był także działaczem społecznym. Brał czynny udział we wszystkich imprezach sportowych związku motorowego, zajmował się ogródkami działkowymi, filatelistyką i wieloma innymi rzeczami. Wszędzie był witany z radością, bo jego obecność zawsze zapewniała powodzenie każdej imprezie. Toteż mieszkańcy Warszawy z żalem żegnali ulubionego aktora. „Życie” zamieściło zdjęcia z pogrzebu. Stosy kwiatów, wiązanek i wieńców.

Porucznik Mikucki postanowił, że zaraz nazajutrz pójdzie na Powązki i też. zaniesie kwiaty na mogiłę zmarłego* aktora.

Warszawa zalana była słońcem. Upały panowały jak w lipcu. Gdyby taka pogoda była w Złotych Piaskach...

Prawie natychmiast po powrocie, choć do końca urlopu zostało jeszcze kilka dni, Mikucki zameldował się u szefa. Major powitał go przyjaźnie, wyraził żal z powodu kiepskiej pogody w Bułgarii, a potem zamyślił się i nagle powiedział.

   Powiedzcie mi kolego, znaliście może osobiście tego Surkowskiego?

 Nie — powiedział porucznik — znałem go tylko ze sceny.

   Interesujecie się teatrem?

   Tak. Bardzo. Znam nawet osobiście kilku aktorów. Surkowski był jednym z moich ulubionych artystów. Dość często widywałem go również w telewizji.

   Widzicie — rzekł major — powiem wam, czemu o to pytam. Otóż wydałem polecenie obserwowania grobu Surkowskiego. Dziś rano was tam widziano.

Porucznik popatrzył na majora poważnie.

Surkowski był jednym z najbardziej cenionych przeze mnie aktorów. Wszystko, co obecnie mogę dla niego zrobić, to położyć na grobie kwiaty.

Major Olszewski wstał z krzesła.

   Myślałem — powiedział — że coś podejrzewacie i dlatego, niejako na własną rękę, byliście na cmentarzu. Zapomniałem, że wczoraj dopiero wróciliście z urlopu.

Chwilę myślał, a potem jakoś bardzo oficjalnie powiedział:

   Poruczniku Mikucki, jeżeli zdecydujecie się przerwać urlop, dam wam do wstępnego dochodzenia sprawę nagłej śmierci Surkowskiego.

   Panie majorze — powiedział porucznik Mikucki — czekam na polecenia.

W ten sposób właśnie porucznik Mikucki został poddany egzaminowi na „myślącą głowę”. Zdawał sobie sprawę, że jest to wyróżnienie i nie bał się samodzielności. Ale radości nie odczuwał. Po prostu wolałby nie mieć osobistego stosunku do ofiary morderstwa, jeżeli, oczywiście było to morderstwo.

Śmierć Surkowskiego nastąpiła nagle, toteż lekarz stwierdzający zgon, zgodnie z przepisami, zarządził sekcję zwłok. Mieszkanie aktora zostało zapieczętowane. Oficer MO przeprowadził wywiad i czekano na wyniki sekcji. Nikt nie spodziewał się rewelacji. Ze względu na znaną powszechnie osobę aktora, wszystkie konieczne formalności starano się załatwić dyskretnie. Wyniki sekcji zaalarmowały jednak wydział kryminalny.

Protokół stwierdzał, że denat zmarł na skutek gwałtownego skurczu serca, niczym nie usprawiedliwionego. Na serce nigdy nie chorował. Zmiany miażdżycowe minimalne, płuca, nerki, wątroba — zdrowe. Przyczyna skurczu nieznana. Zewnętrzne oględziny nie stwierdziły żadnych poważnych obrażeń. Jedynie obie dłonie denata były lekko podrapane, szczególnie palce. Tłumaczono to obecnością w domu młodego kota, z którym aktor często się bawił. Analiza krwi wykazała wszystko i nic, jak to określił major Olszewski. Nie stwierdzono żadnych odchyleń od normy. Nie stwierdzono też obecności trucizny, ale nie wykluczono takiej ewentualności. Pewne reakcje chemiczno-toksyczne wydawały się jednak podejrzane, więc próbki krwi denata zostały przesłane do Instytutu Medycyny Tropikalnej w Gdyni. Instytut ten miał większe możliwości przeprowadzenia szczegółowych badań niż zakład kryminalistyki.

Odpowiedzi z Instytutu nie spodziewano się wcześniej jak za sześć tygodni. Pozwolono zatem na pochowanie zwłok. Przeprowadzono odpowiednie wywiady i nie pozostawało na razie nic więcej do zrobienia poza czekaniem. Teraz Instytut musiał orzec, czy miał tu miejsce trudny do wyjaśnienia wypadek, czy też była to zbrodnia. Zewnętrzne okoliczności śmierci nie wydawały się podejrzane. Aktor mieszkał w dużej, jednopiętrowej willi. Pierwsze piętro zajęte było przez lokatorów. Składało się z dwóch pokoi z kuchnią, tarasu i wielkiego strychu. Mieszkał tam inżynier Rawicz z żoną i synem. Na parterze było pięć pokoi. Dwa największe, łączące się z sobą, zajmował. Mały pokój, koło kuchni, należał do siostry aktora, emerytowanej nauczycielki, niezamężnej. W pozostałych dwóch pokojach mieszkali: emerytowany radca prawny jakiejś instytucji — Józef Karwicz, i młody farmaceuta, kierownik apteki — Eugeniusz Michalski. Michalski był żonaty od kilku miesięcy i jego żona, Krystyna, spodziewała się dziecka. Willa była własnością rodziców Surkowskiego, a po ich śmierci została własnością rodzeństwa Surkowskich. W tym samym czasie Szczęsny Surkowski ożenił się, spłacił siostrę, i wilia została zapisana hipotecznie na małżonków Szczęsnego i Marię z domu Kowalską, Małżeństwo to rozpadło się tuż przed wojną. Obecnie willa była administrowana przez właściciela, ale kwaterunek dysponował jej lokalami.

W czasie śmierci Surkowskiego wszyscy mieszkańcy byli w domu. Aktor zasłabł, wsiadając do samochodu. Pierwsza zobaczyła go z okna pani. Rawiczowa. Stał oparty czołem o dach swego wartburga. Nim Rawiczowa zbiegła na dół, aktor usiadł na ziemi. Miał wypieki, nie odzywał się. Zaniepokojona pobiegła do jego mieszkania, zawiadomiła panią Surkowską i telefonicznie wezwała pogotowie. Tymczasem Karwicz i Michalski wciągnęli Surkowskiego do domu. Ze względu na otyłość aktora nie można go było unieść i położyć na łóżku. Ulokowano go zatem na dywanie. Pani Surkowska, cicha i milcząca jak zwykle, podłożyła bratu poduszkę, ale on, czując się w tym momencie dużo lepiej, powiedział dość ostro:

  Nie róbcie ze mnie nieboszczyka, dajcie mi wstać.

Po czym usiłował się podnieść bez ich pomocy. W pewnej chwili chwycił się ręką za głowę i znieruchomiał. Lekarz pogotowia mógł już tylko stwierdzić zgon.

Do czasu ekspertyzy Instytutu Medycyny Tropikalnej nie można było wdrażać dochodzenia, ponieważ nie było wiadomo, czy rzeczywiście dokonane zostało przestępstwo. Na wszelki wypadek jednak zabezpieczono pokoje Surkowskiego.

Porucznik Mikucki, po zapoznaniu się ze wszystkimi protokołami, zgodził się z podejrzeniami majora Olszewskiego. Obaj doszli do wniosku, że nie należy bezczynnie czekać na ostateczne wyniki analizy krwi. Czas w tym wypadku pracowałby na korzyść domniemanego przestępcy. Jeśli było to morderstwo, milicja miała teraz istotną przewagę, mianowicie morderca nie spodziewał się niczego. Zdawało mu się, że nikt nie zauważył jego zbrodni. Jeśli nawet czegoś się bał, to teraz, prawie po trzech tygodniach, na pewno odetchnął z ulgą. Wspaniały pogrzeb, wzmianki w gazetach, fotografie i... cisza.

W cywilnym, jasnym ubraniu było porucznikowi szczególnie do twarzy. Jego opalone czoło i ciemne włosy, zwracały uwagę przechodniów, bez względu na płeć. Nie był jednak z tego dumny, choć z powodu wysokiego Wzrostu prawie na wszystkich patrzył z góry. Przewidywał, że jego charakterystyczny wygląd utrudni niejedno zadanie. Na razie szedł w kierunku willi Surkowskiego i odkrywał w sobie nowe cechy. Był tak spokojny i opanowany, aż wydawało mu się to nienaturalne. Przecież to jego pierwsza poważna sprawa, a wcale nie jest przejęty. Nie marzy o tym, żeby nareszcie zabłysnąć i w efektowny sposób doprowadzić majorowi przestępcę. Przeciwnie! Wolałby, żeby wyniki analizy nie wykazały nic podejrzanego, żeby w ogóle nie było przestępstwa i nikogo nie trzeba było doprowadzać...

Gdyby szefowie młodego oficera znali jego obecne myśli, z pewnością uznaliby go za dojrzałego i mądrego człowieka. Nie był jednak na tyle sprytny, aby o swych refleksjach informować zwie rzchników.

Toteż zarówno major Olszewski, jak i pułkownik Zieliński, ufając w swoją znajomość ludzi, dzielili się jednak niepokojem i odczuwali tremę za porucznika.

Drzwi willi otworzyła żona Michalskiego. Poza nią nikogo nie było w domu. Była to młoda osoba, dość ładna, o okrągłej buzi, okrągłych oczach i widocznych okrągłościach figury zdradzających jej stan. To ostatnie w obecności młodego, przystojnego mężczyzny, widocznie ją krępowało.

Porucznik po chwili rozmowy, bez żadnych trudności, rozszyfrował Michalską. Była to skromniutka panienka z prowincji, do której nie dotarły jeszcze młodzieżowe obyczaje jej rówieśników ze ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin