Tajny agent (tłum. Gąsiorowska)_całość.pdf

(1267 KB) Pobierz
Tajny agent - całość
Joseph Conrad
Biblioteka Dzieł Wyborowych, Warszawa, 1908
Pobrano z Wikiźródeł dnia 04/20/20
1
BIBLIOTEKA DZIEŁ WYBOROWYCH.
J Ó Z E F C O N R A D.
(Korzeniowski).
Tajny agent
Przekład z angielskiego
M. G.
WARSZAWA
DRUKARNIA ED. NICZ i S-ka, NOWY-ŚWIAT 70.
1908.
2
I.
Pan Verlok, wychodząc rano, pozostawił sklep pod
opieką brata żony. Mógł to uczynić, ponieważ w sklepie
bywał ruch mały w ciągu dnia, a właściwie — nie było
wcale ruchu do samego wieczora. Pan Verlok niewiele dbał
o sprawy sklepowe. Zresztą żona jego czuwała nad swym
bratem.
Sklep był mały i dom także mały. Jeden z tych
posępnych domów z czerwonej cegły, których było
mnóstwo, zanim w Londynie nastała epoka
przebudowywania miasta. Sklep mieścił się w małej,
kwadratowej kliteczce, z oknem o niewielkich szybach. We
dnie, drzwi bywały zamknięte; wieczorem uchylone zlekka,
lecz w sposób trochę podejrzany.
W oknie mieściła się wystawa fotografii, mniej lub
więcej nieubranych tancerek; jakieś zagadkowe paczki w
opakowaniu, podobnem do lekarskich specyfików; lichego
gatunku żółte koperty; w wystawie, wisiały stare,
francuskie, humorystyczne wydawnictwa, porozmieszczane
na przeciągniętych sznurkach, jakby dla wysuszenia;
ciemno-niebieska porcelanowa czarka, skrzyneczka z
czarnego drzewa, buteleczki atramentu do znaczenia i
gumowe stemple; parę książek o tytułach, nasuwających
podejrzenie pornografii; kilka numerów starych,
zagadkowych dzienników, licho drukowanych z
3
niepokojącymi tytułami jak: „Pochodnia” lub „Dzwon” —
a dwa palniki gazowe, oświetlające wystawę, były zawsze
przykręcone, czy to ze względów oszczędności, czy to ze
względu na klijentów.
Klijenci byli albo bardzo młodzi chłopcy, którzy
wystawali długo przed oknem, zanim zdecydowali się
wsunąć do wnętrza; albo też ludzie średniego wieku, o
powierzchowności, świadczącej, że nie obfitują w
pieniądze. Niektórzy mieli kołnierze paltotów podniesione
do samych wąsów, ślady błota na dolnem ubraniu,
zniszczonem i lichego gatunku. A nogi, okryte tem
ubraniem, cienkie i nikłe. Z rękoma zanurzonemi w
kieszenie, wsuwali się bokiem do sklepu, unikając
poruszenia dzwonka, wiszącego na drzwiach.
Ale ten dzwonek, zawieszony nad drzwiami, na
wygiętym stalowym drucie, niełatwo było oszukać. Był
wprawdzie nieuleczalnie pęknięty; lecz za najmniejszem
potrąceniem, zaczynał klekotać z bezczelnym hałasem.
Klekotał — a na ten odgłos, przez szklane drzwi za
lichym kontuarem, z pokoju za sklepem, wchodził
pośpiesznie pan Verlok. Spojrzenie miał ociężałe; minę
taką, jakby cały dzień wylegiwał się ubrany, na
nieposłanem łóżku. Możnaby przypuścić, że to źle do niego
usposabiało. W drobnym handlu dużo zależy od
uprzejmości i miłego wyglądu sprzedającego. Ale pan
Verlok znał dobrze swój proceder i nie troszczył się
bynajmniej o estetyczną stronę swej powierzchowności.
Spokojnie, patrząc zuchwale ociężałemi oczyma, w których
głębi czaiła się jakaś zagadkowa groźba, podawał rozmaite
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin