ONIEMIAŁY WOBEC TAJEMNIC.doc

(37 KB) Pobierz
ONIEMIAŁY WOBEC TAJEMNIC

ONIEMIAŁY WOBEC TAJEMNIC TATA

                                             Być jak cień – świadek światła – nie zasłaniać go,

                                             nie narzucać się, ale i nie opuszczać…

 

                  - „Kto mnie zastąpi?” – pytało wielkie zachodzące słońce. – „Zrobię, co w mojej mocy” – odpowiedział mały gliniany kaganek.

                  Czyż nie jest to metafora losu świętego Józefa? Do zastąpienia słońca

przez kaganek bowiem podobne jest jego zastępowanie Jezusowi Boga Ojca, ojcowanie Synowi Bożemu. Wobec czegoś takiego można się przerazić, chcieć uciec, ukryć się,

czy ONIEMIEĆ. Jak wobec niepojętej tajemnicy. Bo dla niego wszystko staje się taką tajemnicą:

- nieziemskie piękno Miriam i jej niespotykana czystość,

- jej zaskakująca go brzemienność i milczenie powracającej od Elżbiety,

- zjawienie się i głos Anioła: „Nie bój się wziąć Jej do domu…”.

- brak miejsca w Betlejem dla Tego, którego jest wszystko;

- śpiew zastępów Aniołów nad nędzną grotą dla zwierząt;

- nocne przybycie na pół dzikich pasterzy;

- niezrozumiale niski pokłon dostojnych i bogatych Magów;

- groza zagrożenia ze strony Heroda;

- nagła konieczność ucieczki do Egiptu;

- dość długi pobyt na obczyźnie;

- nakaz powrotu do Nazaretu;

- codzienne obcowanie ze swojskim i… nie swoim Dzieckiem;

- Jego zadziwiająca mądrość, gdy słuchali razem i rozważali Pismo w synagodze;

- trzy dni ogromnego strachu podczas poszukiwania Go pod Jerozolimą;

- zdumienie i duma z odnalezionego wśród uczonych;

- poddanie się im Jego – wielkiego i boskiego Syna…

Wszystko jest wtedy tajemnicą: Żona, Dziecko, tajemne wyroki Boże i on sam dla siebie – jako Cień Ojca. Wiele razy musiał więc oniemieć, by umieć milczeć i bardziej słuchać niż mówić. I nie chodzi tu o jakąś niemotę czy milczkowatość, ale o zasłuchanie, uważność, zbieranie głosów i szeptów Aniołów, Boga, Miriam i Dziecka. Tak się bowiem dorasta do mądrości. Od słuchania podąża się do posłuszeństwa. A ono nie jest lękiem przed tyranem, bezsilnością wobec mocy czy przemocy, niewolniczą uległością, ale swoistym… tańcem z prowadzącym Bogiem w rytm Jego woli ku nie poznanym jeszcze i niepojętym celom. Wtedy można być głową rodziny, a nie jej piętą Achillesową.

                     Wtedy można być twórcą domu, żywicielem, obrońcą, strażnikiem praw, wiernym przewodnikiem, wychowawcą i obrazem Ojcostwa Bożego. A jednocześnie stać się wzorem, przykładem dla innych ojców. Bo każde dziecko nie należy ani do ojca, ani do matki, ani do szkoły czy do państwa, bo jest swoje i Boże. To Bóg wyznacza mu jego los i nadaje niepowtarzalne  imię. I to dziecko nie może być tylko ciałem, emocjami czy umysłem, ale stworzeniem duchowym na podobieństwo Boże dla wieczności. To wciąż musi być istota troski rodziców i wychowania. A ta duchowa strona wychowania dzieci przynależy bardziej ojcu właśnie.

                       Jest taki mądry obraz (bodaj Ericha Fromma), który miłość macierzyńską upodabnia do gleby, w którą wpada ziarno, a ona je wgarnia w siebie, otula, żywi, chroni, aby mogło wypuścić pęd ku słońcu. A miłość ojcowską porównuje on do działania słońca, które bardziej  z daleka nadaje rosnącej roślinie pion, siłę wzrastania, imperatyw kwitnięcia i owocowania. Ta metafora odróżnia więc jakby  potrzeby biologiczne, uczuciowe i psychiczne od intelektualnych, moralnych i duchowych. Takie wychowanie  wyprowadza w świat, objaśnia go, oswaja z nim, pokazuje, jak współtworzyć  go z innymi. Jest jakby dopełnianiem dzieła stworzenia i zbawiania świata. Stąd nie można utracić właściwego obrazu Boga, bo o kształcie i owocach tej pracy zadecyduje potem podobieństwo lub niepodobieństwo dziecka do Boga.

                        Żeby więc odzyskać tożsamość człowieczeństwa, ojcostwa, a również mądrość i owocność wychowania, trzeba odwrócić wzrok od bożyszczy i spojrzeć ku swemu Bogu Ojcu, odczytując cechy Jego Ojcostwa, od początku ukazane w Biblii, szukać tego, co jest możliwe do naśladowania dla każdego mężczyzny, ale i kobiety, na podobieństwo świętego Józefa. Ojcostwo bowiem – tak jak macierzyństwo dla kobiety – jest spełnieniem dla mężczyzny. Może ono też stać się, twórczością i geniuszem w tym, kto się go podejmie wobec coraz bardziej pozbawionych ojców dzieci. Ktoś mądrze powiedział, że jeśli ktoś żyje nie stając się dla kogoś ojcem, to umrze on nie będąc człowiekiem. Bo więcej jest życia, gdy komuś oddawane i więcej jest szczęścia, gdy komuś potrzebne, zwłaszcza to wieczne w Domu Ojca.

                             Święty Józef więc przywraca wartość i istotę ojcostwa w świecie ojców nieobecnych, abdykujących, uciekających, porzucających, zdradzających, gubiących siebie i tych, za których mieli być odpowiedzialni. Tacy ojcowie upragnieni są nie tylko przez dzieci, ale także przez ich żony, o czym świadczy wiersz Małgorzaty Nawrockiej:   NIEZWYKŁY TATA

 

Ojciec – znaczy troska:

O chleb i o miłość,

Żeby w domu ciepło i bezpiecznie było…

 

Ojciec – znaczy dzielność

W pracy i cierpieniu,

Spokój w nadzwyczajnym i zwykłym zdarzeniu…

 

Ojciec – znaczy życie

- podarunek Boga, 

życia długa, piękna, niezbadana droga…

 

Ojciec - znaczy honor

I sumienie prawe,

I walka o każdą świętą, ważną sprawę.

 

Ojciec - znaczy siła,

Żeby się udało,

Żeby rosły dumnie i dusza, i ciało…

 

Ojciec – znaczy skała,

Fundament i ziemia.

Ojciec – znaczy Niebo.

Reszta? … - bez znaczenia.

 

                          I spełniania tego oraz spełniania się w tym, życzmy wszystkim ojcom – biologicznym i duchowym – modląc się do najbardziej niezwykłego taty - świętego Józefa.

 

                                                 Br. Tadeusz Ruciński FSC

 

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin