Cartland Barbara - Lucyfer i anioł.pdf

(529 KB) Pobierz
Barbara Cartland
Lucyfer i anioł
Tytuł oryginału: LUCIFER ANID THE ANGEL
Rozdział pierwszy
ROK 1860
Anita stała przed furtką i spoglądała na las. Siadywała w nim często, kiedy
szukała samotności i pragnęła porozmyślać". Właśnie sięgnęła ręką do
zasuwy, gdy, podniósłszy wzrok, ujrzała jak chmury, szare i ciężkie od rana,
rozstąpiły się nagle i błyszczący promień słońca rozjaśnił niebo aż do samej
ziemi.
Przypomniały się jej słowa usłyszane wczoraj z ambony. Był to tekst raczej
niezwykły w porównaniu z tymi, które wybierał wielebny Adolphus Jameson
i przykuł uwagę Anity akurat w chwili, gdy, spodziewając się jak zwykle
długiego, pełnego erudycji i niesłychanie nudnego kazania, zaczynała uciekać
w
świat
swoich marzeń.
- Jakże upadłeś z niebios, o Lucyferze, synu poranka! - zagrzmiał wielebny
Adolphus.
Anita wyobraziła sobie nagle przystojnego archanioła, który spada w
przepaść, pozbawiony na zawsze wiekuistej szczęśliwości. To, jak został
strącony z nieba, zawsze ją fascynowało i teraz, spoglądając na słoneczne
światło,
zastanawiała się, jak też wyglądał Lucyfer, zanim zgrzeszył. Ujrzała
w myślach przystojną, uśmiechniętą twarz, z owym nieco rozpustnym
błyskiem w oczach, tak jakby jego los był przypieczętowany jeszcze przed
popełnieniem owego ostatecznego czynu, przez który został zrzucony w
otchłań i skazany na potępienie.
Wtem, niespodziewanie wdzierając się w jej marzenia, rozległ się głos:
- No cóż, młoda kobieto, ma pani zamiar otworzyć mi bramę czy nadal
śnie
na jawie?
Odwróciła się i gwałtownie zaczerpnęła powietrza, bo tuż za nią siedział na
wspaniałym czarnym ogierze Lucyfer we własnej osobie, właśnie taki, jakiego
zawsze sobie wyobrażała. Patrzyła na jego przystojną twarz z grymasem
cynizmu i na ciemne oczy, którym kpiący wyraz nadawały lekko uniesione
brwi. Przekrzywiony nieco na bakier jedwabny cylinder zdawał się
zastępować aureolę otaczającą niegdyś jego głowę.
Anitę oszołomiło pojawienie się tego dżentelmena, ale on także był
zaskoczony jej widokiem. Widząc dziewczynę stojącą samotnie przy furtce
wychodzącej na pastwisko, na którym zamierzał jeździć konno, pomyślał,
że
zapewne przyszła tu z sąsiedniej farmy. Ale drobna owalna twarz w kształcie
serca, ogromne niebieskie oczy i miękkie, bardzo jasne włosy wijące się nad
czołem nie mogły należeć do mleczarki. Pomyślał też,
że
dziewczyna musi
być bardzo młoda, zapewne jeszcze nastoletnia. Ponieważ patrzyła na niego w
oszołomieniu, kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu i zapytał: - O
kim marzyła pani tak pochłonięta myślami?
Niemal zmuszona odpowiedzieć na to pytanie, Anita odrzekła:
- O Lucyferze! Dżentelmen zaśmiał się.
- A teraz sądzi pani,
że
ma przed sobą księcia ciemności we własnej
osobie?
Skoro tak było naprawdę, Anita nie zdziwiła się, lecz nie odpowiedziała i
nieznajomy rzekł po chwili:
- Gdyby czytywała pani waszych poetów, wiedziałaby pani,
że
gwiazdy
cicho krążą, czas biegnie, zegar wybije i szatan nadejdzie.
Recytował strofy, jakby były mu dobrze znane, a gdy skończył, Anita
powiedziała miękko:
- To Christopher Marlowe.
- A więc zna pani poetów! - zauważył dżentelmen. - No cóż, proszę się
strzec Lucyfera wszędzie tam, gdzie może go pani spotkać! To najlepsza rada,
jaką mogę pani dać.
Mówiąc to odwrócił od niej spojrzenie, a Anita, jakby nagle przypomniała
sobie, czemu się tu znalazła, przesunęła zasuwę furtki, która otworzyła się pod
dotknięciem jej ręki. - Dziękuję - rzekł dżentelmen - i proszę zapamiętać, co
pani powiedziałem.
Wyrzekłszy te słowa uśmiechnął się, jakby uważał za mało
prawdopodobne,
że
go posłucha. Puścił konia galopem, odjeżdżając na drugi
kraniec pola, a Anita, widząc jak się oddala, pomyślała,
że
odszedł w
ciemność potępionych". Powoli, obserwując go wciąż w oddali, zamknęła
furtkę. Straciła już chęć na wizytę w swoim sekretnym lesie. Wolała wrócić
do domu i pomyśleć o nieznajomym, na którego się natknęła, a który bez
wątpienia przypominał Lucyfera.
Pragnęła opowiedzieć komuś o dziwnym spotkaniu, ale wiedziała aż za
dobrze,
że
jej siostry, Sarah i Daphne, będą się z niej
śmiały.
Zawsze kpiły z
jej przesadnie bujnej wyobraźni i z marzeń, które czyniły ją nieświadomą
tego, co się wokół dzieje.
- Ale ten sen był rzeczywistością! - powiedziała do siebie Anita. - On tam
naprawdę był, Lucyfer, syn poranka!
To zadziwiające, lecz wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażała:
linie biegnące od klasycznego nosa do kącików ust, lekkie cienie pod oczami,
wargi, które, czuła to, potrafiły wymawiać słowa gorzko i okrutnie, choć to,
co usłyszała, brzmiało jedynie cynicznie.
Gdy upadnie, upadnie jak Lucyfer, na zawsze pozbawiony nadziei.
Anita zapamiętała strofy z „Henryka VIII” Szekspira, których nauczyła ją
guwernantka. Uznała jednak,
że
te słowa nie odnoszą się do Lucyfera na
czarnym ogierze, bo on najwyraźniej nie
żałował
swojego upadku i nie był
pozbawiony nadziei. Wtedy, przypomniawszy sobie słowa Christophera
Marfowe'a, którego cytował, pomyślała o dwóch wersach opisujących księcia
ciemności:
Och, przez wzniosłą dumę i zuchwałość Bóg strącił go z oblicza niebios.
Duma i zuchwałość - oto co, jak przeczuwała, Lucyfer przemawiający do
niej posiadał.
Wracając do dworu myślała o tuzinie rzeczy, które pragnęła mu
powiedzieć, o setce pytań, jakie chciała mu zadać. Wtedy przyszło jej na
myśl,
że
z pewnością uznałby ją za szaloną. Przecież w rzeczywistości był
tylko dżentelmenem, niewątpliwie gościem hrabiego Spearmont, o którego
przyjęciach mówiła cała wieś i wszyscy w hrabstwie.
- Nigdy już go nie zobaczę - pomyślała Anita, zbliżając się do dworu - ale
na zawsze zapamiętam jak wyglądał.
- Do widzenia, mamo!
- Baw się dobrze, będziemy o tobie myślały!
- Pisz, proszę, tak często, jak będziesz mogła!
- Do widzenia... Do widzenia! Dziewczęta wciąż powtarzały te słowa, gdy
dość staroświecki, lecz wygodny powóz, w którym siedziały ich matka i
żona
dziedzica, lady Benson, ruszył drogą. Spoglądały za nim tak długo, aż zniknął
im z oczu. Wówczas weszły z powrotem do nędznie wyglądającego holu,
który wydał im się opustoszały po rozbrzmiewających w nim przed chwilą
pełnych miłości słowach pożegnania i wydawanych w ostatniej chwili
poleceniach.
- Teraz, gdy mama wyjechała - rzekła Sarah - chce z wami porozmawiać,
więc pójdźcie do pokoju lekcyjnego.
Daphne i Anita weszły za nią do pokoju, który nawet teraz, gdy były już
dorosłe, nadal nazywano lekcyjnym, choć pani Lavenham uczyniła wszystko,
by stał się przytulnym salonem, gdzie mogły trzymać swoje ulubione
przedmioty. Stała tam sztaluga, służąca Daphne do szkicowania oraz zbiór
rozmaitych farb i pędzli. Był też koszyczek z przyborami do szycia należący
do Sarah, bardzo podobny do tego, którego używała ich matka. Książki Anity
wypełniały całą biblioteczkę i mimo niezliczonych protestów, piętrzyły się
luzem na podłodze.
Kanapy i krzesła pokryte były lekko spłowiałym, lecz
ładnym
perkalem
dobranym do zasłon. Na stole stały kwiaty, a słoneczne
światło
wpadające
przez okno sprawiało,
że
pokój robił wrażenie bardzo radosnego.
Sarah stała na dywaniku przed kominkiem i czekała, aż Daphne i Anita
usiądą, po czym rzekła:
- Myślałam o tym od dawna.
- O czym? - spytała Daphne. - I o czym chcesz z nami rozmawiać?
- To właśnie próbuję wam powiedzieć - odrzekła Sarah niecierpliwie. Była
najbardziej efektowną spośród trzech sióstr, a jej różanomleczna cera,
złociste, pobłyskujące rudo włosy i niebieskie jak hiacynty oczy sprawiły,
że
uznano ją za piękność, gdy jeszcze przebywała z guwernantką w pokoju
lekcyjnym.
- Musisz spędzić sezon w Londynie i koniecznie powinnaś zostać
zaprezentowana u dworu - powtarzała od dawna pani Lavenham, toteż Sarah
oczekiwała tego i była tak samo pewna, jak i jej rodzina,
że
odniesie w stolicy
sukces towarzyski.
Wtedy wydarzyła się katastrofa. Jej ojciec, czcigodny Harold Lavenham,
spadł z konia podczas polowania. Zwierzę przywaliło go własnym ciężarem i
jeździec został ciężko ranny. Dwa lata trwały jego cierpienia, zanim wreszcie
zmarł. Po roku
żałoby
doktorzy stwierdzili,
że
związane z tą sytuacją napięcie
spowodowało zmiany w płucach u jego
żony.
- Sześć miesięcy w Szwajcarii może uratować
życie
waszej matki - orzekli
twardo lekarze.
Były przekonane,
że
taki wydatek przekracza ich możliwości. Jednak
żona
dziedzica majątku, lady Benson, która zawsze podziwiała ich matkę,
zaoferowała się zabrać ją do Szwajcarii i dotrzymać towarzystwa przez co
najmniej trzy miesiące, ponieważ, jej zdrowie również szwankowało, choć z
innego powodu. Z punktu widzenia pani Lavenham wszystko wyglądało nie
tylko na wyborny układ, ale wręcz na dar niebios, gdyż mogły za podróż i
pokój w hotelu zapłacić jak za jedną osobę.
Dziewczęta zdawały sobie jednak sprawę,
że
prawie wszystkie pieniądze,
którymi rodzina dysponowała, zostaną wydane na potrzeby matki, dla nich zaś
pozostanie niewiele. Daphne i Anita odgadły,
że
właśnie o tym Sarah chcę z.
nimi porozmawiać i spoglądały na nią z pewną obawą.
Sarah już od dawna była głową domu. Od
śmierci
ojca zarządzała
skromnymi finansami rodziny, umiejętnie zapobiegając nadmiernym
wydatkom, co nigdy nie udawało się panu Lavenhamowi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin