EARL STANLEY GARDNER Sprawa świetlistych śladów.pdf

(576 KB) Pobierz
EARL STANLEY GARDNER
SPRAWA ŚWIETLISTYCH ŚLADÓW
PRZEDMOWA
Nie ma bardziej fascynującego zajęcia umysłowego niż odnajdywanie śladów i
posuwanie się ich tropem, czyli to, na czym polega naprawdę praca detektywa i
astronoma. Wyobrażamy sobie, że detektyw odnajduje odłamaną główkę
niespalonej zapałki leżącą na podłodze w miejscu morderstwa. Czy jest to ślad,
czy może drobiazg bez znaczenia. Detektyw może z tego wydedukować, że
morderca ma zwyczaj zapalania zapałki na paznokciu kciuka, i że ta właśnie
zapałka była lekko uszkodzona, więc łepek odpadł i zapałka się nie zapaliła.
Potem, kiedy morderca jest już schwytany, detektyw może przekonać się, że
potrzebował patyczka, żeby wypchnąć tkwiący w dziurce klucz, więc posłużył
się zapałką odłamawszy wpierw łepek. I tak dalej. Ilekroć detektyw czuje, że
znalazł wspaniałe wyjaśnienie śladów, tylekroć okazuje się, że choć logiczne i
błyskotliwe, jego wnioski są zupełnie mylne. Jednakże, jeśli ślady zostaną
odkryte przez funkcjonariusza policji stanowej Massachusetts możliwość
przeprowadzenia zręcznej, choć błędnej dedukcji będzie znikoma. A wszystko,
dlatego, że takie obiekty wysyła się do doktora Josepha C. Walker’a. Naukowca,
toksykologa, posiadającego wszechstronną wiedzę na temat techniki śledczej,
niesamowicie sprawnego w oddzielaniu ziarna od plew i dawaniu właściwych
odpowiedzi. Wyobraźmy sobie, co się zdarzy, jeśli przy jakiejś autostradzie w
Massachusetts ktoś znajdzie porzucony płaszcz. I zauważy na nim ślady krwi.
Doktor Walker patrzy na ten płaszcz inaczej niż zwyczajny człowiek. Ponieważ
na podstawie wieloletnich doświadczeń wie, czego ma szukać. Na przykład
mała dziurka bez znaczenia. Tymczasem sfotografowanie w podczerwonym
świetle wykaże, że jest to ślad po kuli. Dzięki promieniom rentgenowskim
odkryjemy na odzieży metaliczne drobiny, które poddane analizie spektralnej
określą producenta kuli. A weźmy ten dziwny odcisk, widoczny jedynie pod
pewnym kątem w poprzecznym padającym światle. Jeżeli zostanie
sfotografowany w sposób właściwy, przyjmie kształt koła, co wskazuje, że
człowiek noszący płaszcz mógł zostać potrącony przez samochód. Ten okrągły
ślad na odzieży pozostawił reflektor. A badanie mikroskopowe odkryje zapewne
okruchy szkła, które mogą być charakterystyczne. Co więcej stwierdzi, że wóz
był pierwotnie pomalowany na kolor błękitny następnie na czarny, potem na
neutralny brązowy, a teraz jest jaskrawoczerwony. Obserwowałem doktora
przy pracy w laboratorium. Zaglądałem mu przez ramię, kiedy odkrywał rzeczy,
któremu przeciętnemu człowiekowi nawet nie przyszłoby do głowy poszukać. A
potem objaśniał za ich pomocą tropy, które właściwie ocenione, dawały okazję
do zatrzymania i skazania przestępcy. Znajomość z doktorem Walker’em
zawarłem na jednym z seminariów kapitana Francisa Lee, na temat
prowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa na wydziale lekarskim w
Harvardzie. Od tego czasu, miałem okazję kilkakrotnie odwiedzić jego
laboratorium. Za każdym razem zastawałem go zajętego jakimś fascynującym
problemem dotyczącym zbrodni, w którym jego zdrowy rozsądek, niesamowita
przenikliwość i znakomite wykształcenie techniczne doprowadzały do
nieoczekiwanych wniosków. Przypominał mi magika, który sięga do
zwyczajnego cylindra i wyciąga z niego jak najbardziej żywego,
przekonywającego i materialnego królika. Naturalnie królik był tam cały czas. I z
punktu widzenia magika, cylinder był najwłaściwszym miejscem, w którym
nalegało go szukać. Znam wiele spraw, w których doktor Walker, jak
niestrudzony pies gończy szedł za tropem i doprowadził mordercę do sądu.
Znam też parę przypadków, w których ocalił niewinnych ludzi przed
niesłusznym skazaniem. Cicho, spokojnie, bez rozgłosu doktor wykonuje swoją
pracę dzień po dniu, poświęcając życie prawdziwej sprawiedliwości.
Społeczeństwu potrzeba więcej takich ludzi. Czas i pieniądze przeznaczone na
ich wykształcenie są dla tegoż społeczeństwa wysoce opłacalną inwestycją. W
wypadku Joe Walker’a ważne są nie tylko umiejętności, lecz również
niezachwiana wierność ideałom. Spokojna odwaga i wewnętrzna wiara w
słuszność tego, co robi. Dedykuję tę książkę naukowcowi, człowiekowi, który
dla ludzi znających go jest natchnieniem.
Doktorowi Joseph’owi C. Walker’owi
Earl Stanley Gardner
Rozdział pierwszy
Perry Mason wrócił właśnie do biura po długim dniu spędzonym w sądzie. Della
Street, sekretarka położyła pół tuzina listów na jego biurku.
- Są gotowe do podpisu. Zanim pójdziesz do domu powinieneś zobaczyć się z
klientką, która siedzi w biurze. Powiedziałam jej, że przyjmiesz ją, jeśli będzie
cierpliwa.
- Jak długo czeka? – Spytał, zabierając się do przeglądania napisanych przez
Dellę listów.
- Ponad godzinę.
- Jak się nazywa?
- Nelli Conwey.
Mason podpisał pierwszy list. Della sprawnie osuszyła podpis, złożyła kartkę i
wsunęła do koperty.
- O co jej chodzi?
- Nie chciała mi powiedzieć, ale twierdzi, że to pilna sprawa.
Mason zmarszczył brwi i podpisał następny list.
- Już późno, Dello. Cały dzień spędziłem w sądzie i …
- Ta dziewczyna jest w kłopocie – nalegała Della.
Mason podpisał następny list.
- Jak wygląda?
- Dwadzieścia dwa lub trzy lata, ciemne włosy, szare oczy i twarz pokerzystki.
- Bez wyrazu?
- Zupełnie kamienna.
- Skąd wiesz, że ma kłopoty?
- Wnioskuję z jej zachowania. Wyczuwa się w niej wyraźne napięcie. Twarz nie
pokazuje niczego.
- Żadnych oznak nerwowości?
- Nic na zewnątrz. Usiadła na krześle i siedzi w jednej pozycji, bez ruchu. Jej
twarz jest zupełnie bez wyrazu. Nawet nie czyta. Po prostu siedzi.
- Ale nie jest rozluźniona?
- Wygląda jak kot czatujący przy mysiej norze. Nie można dostrzec żadnego
ruchu. Czuje się jednak wewnętrzne napięcie, oczekiwanie.
- Zaciekawiasz mnie.
- Na to liczyłam – rzekła poważnie Della.
Mason szybko podpisał pozostałe listy nie poświęcając im nawet spojrzenia.
- Dobrze, Dello. Dawaj ją, muszę ją zobaczyć.
Della wzięła pocztę, wyszła do sekretariatu i niebawem wróciła z klientką.
- Nelli Conwey, panie Mason – powiedziała sucho.
Perry Mason wskazał kobiecie miękkie, wygodne krzesło, które zostało
postawione w biurze by odprężyć klientów i rozwiązać im języki. Nelli Conwey
zignorowała zaproszenie i usiadła na mniej wygodnym drewnianym krześle. Jej
ruchy były płynne, bez szelestne.
- Dzień dobry, panie Mason. Dziękuję, że zechciał pan mnie przyjąć. Wiele o
panu słyszałam. Miałam nadzieję, że wróci pan wcześniej. Muszę się spieszyć,
ponieważ o osiemnastej zaczynam dyżur.
- Pracuje pani w nocy?
- Jestem pielęgniarką.
- Wykwalifikowaną?
- Nie, przyuczoną. Pracuję u chorych, którzy nie mogą sobie pozwolić na pobyt
w szpitalu lub zawodową pielęgniarkę. Mamy dłuższe dyżury, robimy rzeczy,
których zawodowe pielęgniarki nie chcą robić i oczywiście dostajemy niższą
zapłatę.
Mason skinął głową. Nelli Conwey utkwiła spojrzenie szarych oczu w Delli.
- Panna Street jest moją zaufaną sekretarką – oświadczył Mason. – Będzie
siedzieć podczas rozmowy i robić notatki, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.
Musi wiedzieć o moich sprawach tyle samo, co ja, żeby koordynować pracę w
biurze. A teraz proszę mi powiedzieć, dlaczego chciała się pani ze mną widzieć?
Dziewczyna złożyła na kolanach dłonie w rękawiczkach, zwróciła trójkątną
twarz do Masona i spytała bez mrugnięcia powieką:
- Panie Mason, jak można zapobiec planowanemu morderstwu?
- Nie wiem – odparł Mason.
- Pytam poważnie.
Mason przyjrzał jej się uważnie.
- Dobrze. To wykracza poza sferę moich zainteresowań. Specjalizuję się w
obronie ludzi, którzy zostali oskarżeni o zbrodnię i próbuję sprawić, by moi
klienci przynajmniej uniknęli więzienia. Ale…, jeśli chce pani wiedzieć jak
zapobiec morderstwu, to są cztery sposoby.
- Jakie?
Mason podniósł rękę i zaczął odliczać na palcach.
- Pierwszy to: usunąć ofiarę, czy też potencjalną ofiarę ze strefy zagrożenia. –
Skinęła głową.- Drugi: usunąć mordercę albo potencjalnego mordercę z
miejsca, w którym może zetknąć się z ofiarą. Znowu skinęła głową.
- Trzeci sposób polega na usunięciu wszelkiej broni, której mógłby użyć
morderca. To oczywiście jest trudne.
- Jak dotąd wszystko jest trudne – zauważyła. – Jaki jest czwarty sposób?
- Czwarty jest łatwy i praktyczny.
- Jaki mianowicie?
- Pójść na policję.
- Już tam byłam.
- I co?
- Wyśmiali mnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin