profesormilczek.pdf

(356 KB) Pobierz
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk
,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
J.I.KRASICKI
PROFESOR
MILCZEK
Wydawnictwo „Tower Press”
Gdansk 2001
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
PROFESOR MILCZEK
(Historyjka)
Mało komu znana postać. Mój Boże!. Nawet nie bardzo stare rzeczy tak się łatwo zapomi-
nają; półroczny grób to już często zagadka, a z wielu żyjących po pięćdziesięciu leciech
garstka popiołu i czcze nazwisko, jeżeli i ono zostanie. Tak się to pono stało z tym poczci-
wym profesorem Milczkiem. Nie było to jego właściwe nazwisko, ochrzcili go nim studenci.
Myśmy go na ławach uniwersyteckich zwali panem Damianem Palcewiczem. Już wówczas,
gdyśmy z nim razem na lekcje Capellego i Münicha chodzili, Palcewicz potajemnie brał się
do pióra, ale to była tajemnica stanu, sekret, który przypadkiem tylko podchwycić ktoś zdołał.
Wstydził się tego i zapierał. Byłem z nim bliżej, więc po długich naleganiach przyznał mi się
wreszcie, że rzeczywiście pisać zamyśla...
– Bo to, widzisz – rzekł mi – oprócz pana Joachima
1
i kilku, co drabują po archiwach, do
historii nie ma nikogo. A to, co się u nas historią zowie, czy nią jest w istocie? Materiał to
surowy, w który nikt ożywczego nie tchnął ducha. Więc myślę, po cichu... naprzód uzbierać
tego materiału jak najwięcej, a potem... potem zżyć się z nim, wcielić, przetrawić go w sobie i
– dopiero historię pisać. A! Żebyś wiedział – dodał z zapałem – jak mi się już teraz ta moja
księga dziejów wydaje cudownie piękną! Taką ona pewnie nigdy nie będzie, ale o niej marzę
jak o kochance.
Po tym wyznaniu, które skracam wiele, nie mówiliśmy już z nim więcej; losy nas wkrótce
rozdzieliły, ja wyjechałem na wieś, on z oczów mi zniknął. W lat kilka, długich i obfitych w
wypadki... przejeżdżając przez S... dowiedziałem się przypadkiem, że Damian jest profeso-
rem historii przy tamtejszym gimnazjum. Jakże nie wstąpić, nie pozdrowić dawnego towarzy-
sza, nie ścisnąć dłoni, nie przypomnieć ciężkich lat próby razem przebytych! Pobiegłem do
niego; zajmował parę pokojów w gmachu szkolnym... pełnym ksiąg i papierów. Uściskaliśmy
się ze łzami.
– Cóż porabiasz? Co się z twoją historią stało? – zapytałem po pierwszych powitaniach. –
Porzuciłeś ją?
– A! Uchowaj Boże! – zawołał – głębiej w niej siedzę zatopiony niż kiedykolwiek. Wy-
brałem cudowną epokę, zakochałem się w niej, pracuję nad nią i najrozkoszniejsze dni życia
mojego jej winienem. Wystaw sobie to odgrzebywanie spod popiołów zagrzebanego w nich
życia i skarbów. Co chwila odkrycie nowe, błysk... cudo! Wstają mi z martwych postacie...
widzę je wyraźniej co dzień, oblicza ich się rumienią, usta przemawiają... Uczę się rozumieć
ich mowę... Epoką tą jest panowanie Zygmunta Augusta. Wystaw sobie tło tego XVI wieku:
odrodzenie sztuki, ruch umysłów, obudzenie się chrześcijaństwa w skostniałych zamrożonego
pętach... to tło europejskiej kultury, na którym występują takie charaktery, jak Zygmunt Sta-
ry, Bona, Kmitowie, Orzechowscy... nowatorowie religijni, takie kobiety, jak Barbara i Ja-
giellonki... taki dwór! Co to za obraz! A jak obfity materiał!...
1
Tł. Lelewela (przyp. aut.).
4
– Jużeś go zebrał? – spytałem.
– A! Nie! Jeszcze tego nie mogę powiedzieć, jeszcze mi tego nie dosyć, jeszcze tysiące
tomów zostaje do przepatrzenia, do mozolnego zbadania, ale jestem na drodze... stosy notat
leżą...
– A więc praca pociągnie się jeszcze długo?
– Czyż ja wiem? Mnie przy niej lata upływają jak błyskawice... Rozpocząłem już redakcję
kilku rozdziałów i musiałem porzucić przekonawszy się, że o prawodawstwie, które tu ważny
moment stanowi, nie jestem przygotowany mówić kompetentnie. Studiuję prawo i prawo-
dawstwo współczesne europejskie.
Mówiliśmy potem o czym innym. Wieczorem profesor pokazywał mi zapisane księgi ca-
łe... studia cenne, ale ułamkowe. Cieszyliśmy się z nim razem i życząc mu powodzenia roz-
stałem się z nim nazajutrz rano...
Było to jeśli się nie mylę, około 1839 roku. Przeniosłem się na Wołyń i profesor Damian
ze swoją historią zszedł mi z oczów... Znowu lat kilka zbiegło szybko... mnie przy na wpół
gospodarskiej, wpół literackiej pracy... a światu na przerabianiu pojęć, idei i historii współ-
czesnej coraz nowym krojem...
Jednego ranka postrzegłem pocztową bryczkę zajeżdżającą przed ganek: jakież było zdzi-
wienie moje, gdym wyszedłszy poznał (nie od razu) w bladym i o zmęczonej twarzy podróż-
nym dawnego towarzysza...
– Cóż ty tu robisz i jaki szczęśliwy traf? – zawołałem prowadząc go do swojej przybudów-
ki dla książek moich skleconej. Nierychło mogłem jednak dopytać się u Damiana, że jechał...
korzystając z wakacji, do biblioteki, w której pewne studia spodziewał się dokonać.
– A cóż się z historią dzieje? – podchwyciłem.
– A! Z historią! – rzekł jakby zawstydzony – smutna to ta historia moja... Wystaw sobie,
jużem był w połowie pracy... alem się w sam czas opatrzył, że się wiele pojęć i warunków
zmieniło... Urosły wymagania. Muszę myśleć nad filozoficznym poglądem na epokę, w har-
monii będącym z dzisiejszymi wymaganiami nauki... inaczej dzieło będzie trącić zadawnia-
łymi teoriami... I – dodał – historię teraz inaczej piszą, więcej muszę zbadać literaturę, oby-
czaje, kulturę narodu... to nieodzowne... To, com zrobił, było jakby rysunkiem, kolorytu mu
braknie, koloryt zdobyć muszę...
Mówiliśmy o tym długo. Damian westchnął.
– Jest to praca Penelopy. Co dziś się zrobi, jutro przerabiać potrzeba, przeinaczać... wypeł-
niać, wczorajszy trud łamać. To coś jak ten pałac Stanisława Augusta na Ujazdowie, co mi-
liony kosztował – co roku mury w nim łamano i w końcu król zmuszony był miastu oddać go
na koszary.
Żal mi było biedaka; zawczasu siwieć poczynał. Pomimo lat straconych on sam zachował
zapał dawny dla swego ideału historii.
– A! Te ofiary – mówił – to nic, bylebym dożył tego, ażebym zobaczył dokończoną pracę
moją i taką, taką, jaką ja ją w duszy mej noszę! Pełną, wielką, piękną, cenną dla uczonych,
zrozumiałą dla prostaczków, ponętną jak powieść, rozgrzewającą jak poezja... prawdziwa jak
karta z życia.
Dwa dni zatrzymałem u siebie profesora tym w końcu, żem mu wynalazł parę niedruko-
wanych ustaw Zygmunta Augusta tyczących się zarządu ekonomii i lasów królewskich. Na-
reszcie pożegnaliśmy się rozrzewnieni, w progu, mówiąc cicho: – Kto wie, czy się jeszcze
kiedy w życiu spotkamy!
Alę, dobre to przysłowie: góra z górą... Wypadła podróż niespodziana na Litwę i znala-
złem się znowu jednego wieczora w S... Na myśl mi przyszedł Damian i jego historia. Student
szedł ulicą – zapytałem go o profesora. Uśmiechnął się.
– A! Pan pyta o profesora Milczka?
– Jak to? Dlaczego Milczka?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin