Jak Michal ze Lwowa do Chin zawedrowal.pdf

(3969 KB) Pobierz
Rozdział VI
Polowanie na hipopotamy
w Mozambiku
M
ozambik to mała wyspa, której obwód mierzy jedną milę
włoską. Obfituje w piasek i słoną wodę morską. Rosną tu
palmy rodzące kokosy, nazywane inaczej orzechami indyjskimi.
Sam kokos jest wielkości mojej głowy i nie ma wewnątrz jądra,
jak nasze orzechy, lecz kiedy owoc jest jeszcze niedojrzały, ma
w sobie wodę słodko–kwaskowatą, tyle co w zwykłym kielichu.
Na upały pod wieczór to wyjątkowo orzeźwiający napój... –
pisał Michał w liście do swego współbrata Grzegorza Cieślaka.
Był początek stycznia 1644 roku, dzień chylił się ku wieczorowi,
ale upał nie zależał ani trochę.
– Uff, przydałoby się nieco napoju z kokosa... – westchnął
jezuita, ocierając zroszone potem czoło i odkładając pióro. –
Czas na odpoczynek.
Mimo niezmiennie wysokiej temperatury pobyt w Mo-
zambiku przyniósł mu ukojenie po trudach podróży morskiej.
Świeża woda i jedzenie (ach, jakże pyszne było portugalskie
bacalhau!), a nade wszystko możliwość kąpieli zrekompenso-
wały mu niedostatki ostatnich miesięcy. I jak miło było poczuć
pod stopami stały ląd! Choć, mówiąc szczerze, jeszcze przez
kilka dni po zejściu z pokładu Michał miał wrażenie, że ziemia
kołysze mu się pod nogami w miarowym rytmie morskich fal.
Teraz, obmywszy twarz wodą, Michał postanowił wyjść
na wieczorną przechadzkę. Jak co dzień chciał rozejrzeć się
35
Kup książkę
nieco po wyspie, licząc, że znajdzie możliwość, by popłynąć
na afrykańskie wybrzeże, do krainy Kafrów, którą dotąd znał
tylko z opowieści mieszkających tu Portugalczyków. Wcisnął
na głowę kapelusz – mizerną ochronę przed palącym nadal
słońcem – i wyszedł z budynku jezuickiego kolegium w parny
świat. Niemal natychmiast poczuł, że cały lepi się od potu, ale
nic na to nie mógł poradzić – sutanna musi być zapięta pod
samą szyję. Z odrobiną zazdrości spojrzał na dwóch czarno-
skórych mężczyzn, których niemal nagie ciała, przewiązane
tylko od pasa do kolan krzykliwie kolorowymi materiami, nie
dusiły się pod osłoną ubrań, za to lśniły pięknie nasmarowane
tłuszczem. Minęli go, rozmawiając w swoim niezwykłym języku,
co chwila powtarzając głośno: „Uuu...”, co – jak już wiedział –
było oznaką wielkiego zainteresowania. Gdy odprowadzał ich
wzrokiem, drogę zastąpił mu ubrany z europejska mężczyzna.
– Witaj, padre Michael! – portugalski szlachcic pozdrowił
jezuitę, zdejmując z głowy kapelusz z ozdobnym piórem.
– Witaj, senhor – Michał odwzajemnił powitanie, rozpo-
znając w swym rozmówcy Don Manuela, jednego z miejscowych
szlachciców, poznanego w czasie obchodów Bożego Narodzenia.
– Przyglądasz się dzikusom, ojcze? – zagadnął mężczy-
zna. – Czy to nie wstyd i obraza dla Boga, że tak chodzą po
świecie półnago?
– Nie nazywaj Kafrów dzikusami, senhor. To ludzie tacy
jak my, stworzeni na Boży obraz i podobieństwo, a że cieplej tu
niż na naszej północnej półkuli, więc i stroje są lżejsze. I czyż to
nie dowód najwyższej mądrości Bożej, że Kafrom dzięki czarnej
skórze i gęstym włosom słońce nie szkodzi, a my musimy się
36
Kup książkę
przed nim chronić? Szczerze mówiąc, chętnie bym poszedł
w ich ślady, ale osoba duchowna nie może zdjąć sukni... – od-
parł życzliwie zakonnik.
– Jak tam ojciec uważa – mruknął szlachcic, przyglądając
się jezuicie spod oka. – Ale skoroś, ojcze, taki Kafrom przychyl-
ny i ciekawy ich życia, to zapraszam jutro na łowy na grubego
zwierza. Widział kiedy ojciec konia morskiego?
– Żywego jeszcze nigdy. Ovidor, sędzia miejski, przysłał
mi do kolegium odciętą głowę tego stworzenia. Mierząc ją
od pyska w kierunku łopatek, ustaliłem, że miała trzy łokcie
długości. Z dolnej szczęki wystawały dwa wielkie, zakrzywione
zęby, i tyle samo z górnej – choć nieco mniejsze. A w dolnej
szczęce były jeszcze dwa proste zęby, sterczące do przodu. No
i ten szeroki jęzor... – opisywał z zapałem Michał.
– Widzę, że z ojca prawdziwy naukowiec. To jutrzejsza
wyprawa na pewno się ojcu spodoba. Proszę przyjść o świcie
do portu. Popłyniemy na wybrzeże Afryki, a tam zapolujemy
na konie morskie. Zobaczy ojciec, co potrafią zdziałać Kafro-
wie i ich dzidy. I niech ojciec lepiej nie chodzi o zmierzchu
w pobliżu cmentarza. Ponoć wieczorną porą, gdy dzwony biją
Ave Maria, tygrysy wychodzą z lasu, przybywają na cmentarz,
wygrzebują pogrzebane tam trupy i pożerają je nocą.
– Tygrysy? – zapytał Michał, rozglądając się trwożnie
dookoła.
– Ano, tygrysy – odpowiedział z uśmiechem don Manuel,
zadowolony że wystraszył nieco zakonnika. – Zatem do zoba-
czenia jutro w porcie.
Boa noite,
padre! Dobrej nocy, ojcze!
Boa noite!
– odparł Michał i śpiesznym krokiem udał
37
Kup książkę
się do kolegium. Wolał uniknąć spotkania z tygrysem, nawet
jeśli – z tego co słyszał – tygrysy w Afryce nie występowały.
***
Całą noc śniły mu się konie morskie. Wiedział, że z grecka
przezwano je hipopotamami – „rzecznymi końmi”, bo niczym
konie parskały i rżały w rzekach. W jego śnie jednak przede
wszystkim szczerzyły do niego zęby i to z bardzo bliska, co wcale
nie wyglądało przyjaźnie. I miały zdecydowanie nieświeży od-
dech. Toteż Michał poczuł dużą ulgę, gdy przebudził się ze snu,
choć do świtu zostało jeszcze sporo czasu.
W porcie bez trudu odnalazł znajomego szlachcica i jego
łódź. A kiedy obaj usadowili się wygodnie na ławie, dwudziestu
rosłych czarnoskórych niewolników chwyciło za wiosła i łódź
skierowała się ku majaczącemu w oddali wybrzeżu Afryki. Gdy
dopływali już do płycizny, ich oczom ukazała się wielka szara
głowa z maleńkimi uszkami, spoglądająca na nich z odległości
nie większej niż rzut kamieniem.
– Hipopotam, hipopotam! – rozległ się szmer wśród
wioślarzy, którzy wcześniej od Europejczyków zauważyli obser-
wujące ich zwierzę i teraz pokazywali je sobie palcami. Po chwili
Michał Boym również dostrzegł paszczę hipopotama, tym razem
rozdziawioną na oścież, zupełnie jak w jego śnie. Z paszczy tej
dobył się głos – ni to ryk, ni to rżenie, na który natychmiast
odpowiedziały inne, podobne głosy. Michał przyjrzał się uważniej
falom i dostrzegł, że nieopodal łodzi pływa całe stado hipopota-
mów, baraszkujące rozkosznie w coraz płytszej wodzie.
38
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin