Marikler.pdf

(42 KB) Pobierz
- To ty jesteś Marikler - raczej stwierdzenie, niż pytanie, wyrwało ją z
zadumy nad dziwnym, coraz częściej ogarniającym ją dylematem: jaka
właściwie jest różnica między niewolnictwem a dobrowolnym
oddawaniem się w niewolę komuś lub czemuś. Odwróciła głowę.
- Tak, to ja.
Stała obok niej młoda kobieta o bardzo interesującej zarówno
powierzchowności, jak i osobowości. Wprawne oko Marikler
natychmiast zarejestrowało ten fakt, przesyłając w podświadomość
pragnienie „dostania” jej przed obiektyw.
- Jestem Judyta. Widziałam cię już w Paryżu, ale tam byłaś zbyt oblegana
przez wielbicieli i media, aby choć na chwilę do ciebie się zbliżyć.
Przez moment po szarych komórkach Marikler biegały obrazki z
mitologii, jakby szukała w pamięci literackich odnośników gdzieś już
słyszanego imienia. Ujrzała obraz kobiety z odrąbaną, męską głową w
rękach i podświadomie odczuła niechęć do tego imienia. Dziewczyna
jednak działała na nią pozytywnie.
- Jeździsz za mną po całym świecie?
Judyta uśmiechnęła się lekko pobłażliwie, jakby chciała całemu
światu zakomunikować swoją gotowość ciągłego tolerowania wszelkich
impertynencji i kaprysów Marikler.
- Niestety, nie. Poza Paryżem twoje wystawy oglądałam tylko w Polsce,
ale dopiero tam, we Francji, udało mi się zobaczyć ciebie. Już dawno
chciałam cię poznać.
Patrzyła na Marikler bardzo przyjaźnie, bez cienia zazdrości i
obłudy. To dziwne - przenikliwe, ale ciepłe - spojrzenie ciemnych oczu
działało na Marikler w jakiś nietypowy sposób; po raz pierwszy w życiu -
wyłączając ojca - spotkała kogoś, o kim byłaby zdolna pomyśleć, iż
faktycznie posiada przewagę cech pozytywnych nad negatywnymi.
Uśmiechnęła się, chyba głupio, bo wcale nie miała zamiaru tego robić.
- Dlaczego? Przecież moje zdjęcia nie wymagają komentarza. Ten rodzaj
sztuki na ogół daleko odbiega od stereotypowych wyobrażeń o jej
autorze.
- Właśnie dlatego, że miałam dość wyobrażeń. Ludzie opowiadają o tobie
niesamowite historie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin