Rocznica.pdf

(91 KB) Pobierz
Dziewczyna na wózku inwalidzkim była szczupła i chyba niezbyt wysoka,
tak przynajmniej Beacie się zdawało, chociaż trudno określić wzrost kogoś,
kogo widzi się tylko w pozycji siedzącej. Miała czarne kręcone włosy, takie jak
jej córeczka, a cerę bardzo jasną, prawie białą, co w połączeniu z intensywną
czerwienią małych warg tworzyło ciekawy kontrast. Uczepione wózka dzieciaki
przekrzykiwały się radośnie, przy czym niespełna dwuletni Adaś hałaśliwym
piskiem nadrabiał braki w słownictwie. Jego siostra wrzeszczała mniej, ale
przynajmniej dało się ją zrozumieć.
— Babciu, powiedziałam mamie,
że
do nas przyszła pani z telewizji, a
mama
śmiała
się i nie chciała mi wierzyć.
Pani Goździkowa, która właśnie wróciła z kuchni, niosąc na blaszanej tacy
czwartą szklankę i półmisek wypełniony owocami i cukierkami dla prawnuków,
roześmiała się wesoło.
— Nie z telewizji, Beatko, tylko z gazety. Jak już podsłuchujesz pod
drzwiami, to przynajmniej słuchaj uważnie.
Potem przedstawiła Beacie wnuczkę. Ręka, którą Ewa wyciągnęła, była
jeszcze bielsza od jej twarzy, poprzecinana błękitnymi
żyłkami.
Na
przedramieniu widniała ogromna blizna. Beata nie mogła od niej oderwać
wzroku, ledwie pohamowała się,
żeby
nie zapytać, skąd się wzięła.
Pani Rozalia z powrotem zasiadła za stołem, obok męża, który w
międzyczasie zdążył zapaść w głęboki sen. Oparty o poręcz, z głową odchyloną
do tyłu, zamkniętymi powiekami i na wpół otwartymi ustami, przypominał
zabalsamowaną mumię.
Żona
trąciła go
łokciem.
— Zygmunt! Obudź się! Mamy gościa...
Poruszył się, przegiął głowę na lewy bok, później na prawy, otworzył oczy,
wymamrotał:
— Tak, tak... — I zasnął na dobre.
Pani Goździkowa ciężko westchnęła.
— Teraz to trzęsienie ziemi go nie ruszy. Może tak spać do nocy... Beatko,
nie przeszkadzaj dziadkowi — upomniała prawnuczkę, która, podskoczywszy
do pogrążonego we
śnie
pradziadka, zaczęła zawzięcie szarpać go za rękaw.
— Ale babciu! Dziadek nie może teraz spać, bo go nie pokażą w gazecie!
Beata wyjęła z torebki aparat cyfrowy i zachęcająco uśmiechnęła się do
dziewczynki.
— Nie martw się, pokażemy dziadka w gazecie. I babcię też. I jak będziesz
chciała to ciebie także.
Mała krzyknęła entuzjastycznie:
— Tak, mnie też! — I dla zademonstrowania swojej radości przeleciała
przez cały pokój, wymachując podniesionymi ramionami jak sprinter
dobiegający do mety.
Beata skierowała pytające spojrzenie na panią Rozalię.
— Pozwoli pani,
że
wykonam kilka zdjęć?
Pani Goździkowa, widocznie znużona przedłużającym się udzielaniem
wywiadu, wyglądała teraz, jakby miała ochotę pójść w
ślady
męża. Ewa
przysunęła się do niej na swoim wózku.
— Babcia powinna już się położyć — stwierdziła, niepewnie patrząc na
Beatę. — Ale na zdjęcia chyba się zgodzi, prawda babciu?
Pani Rozalia bohatersko podniosła się z krzesła, wyprostowała i starannie
poprawiła zawiązaną pod brodą kolorową chustkę.
— Wcale nie jestem taka zmęczona, Ewuniu — powiedziała do wnuczki.
— I do zdjęcia mogę pozować... Ale gorzej z dziadkiem. Jak to będzie wyglądać
na zdjęciu?
Żeby
gospodarz domu spał przy stole... I to ludzie w gazecie
zobaczą...
Beata pospiesznie zapewniła:
— Ale to nic nie szkodzi. Zdjęcia się sformatuje na komputerze i nikt się
nie połapie,
że
pan Zygmunt
śpi.
Najlepiej, jeśli pani się ustawi po prawej
stronie pana Zygmunta, a wnuczka z dziećmi po lewej... O tak, teraz jest
dobrze... Tylko niech mały Adaś nie ciągnie siostry za włosy... I lepiej by było,
gdyby Beatka nie szturchała brata... Tak, teraz mogę sfotografować całą
rodzinę...
Pani Rozalia, stojąca naprzeciwko aparatu we wdzięcznej pozie i z
medialnie wystylizowaną miną, nagle spochmurniała.
— Ale moje dziecko, tu nie ma całej rodziny. Jeszcze mąż Ewy...
— To może zaczekamy na niego? — zaproponowała Beata.
Pani Goździkowa osunęła się na krzesło.
— Możemy zaczekać... Tylko niewiadomo, kiedy on wróci. Chyba,
że
ty
wiesz, Ewuniu?
— Nie wiem, babciu — odrzekła Ewa. — On też nie wie. Jak byłam w
szkole, zadzwonił do mnie na komórkę i powiedział,
że
idzie do sołtysa, bo tam
dwie krowy się cielą. A z porodami nigdy nic nie wiadomo. Mój mąż jest
weterynarzem — dodała, zwracając się do Beaty.
Ustawione do zdjęcia dzieci wierciły się niecierpliwie. Powiadomione
przez prababkę,
że
sesja fotograficzna ma się opóźnić, bo „trzeba poczekać na
tatusia”, wybiegły do ogrodu, aby czymś sobie urozmaicić czas oczekiwania.
Kup książkę
Właściwie wybiegła Beatka, natomiast Adaś, nie mogąc nadążyć za siostrą,
ostatecznie zrezygnował z niewygodnej postawy pionowej i spokojnie powlókł
się na czworakach.
— Uważaj przez próg, Adasiu! — ostrzegła go pani Goździkowa.
Ewa z uwagą obserwowała mozolne wysiłki synka, po czym z wyrazem
macierzyńskiej dumy w oczach odwróciła się do babki.
— Nie ma co panikować, babciu. Adaś
świetnie
sobie radzi... O zobacz!
Już wstał. I to zupełnie sam!
W ciągu następnych kilkunastu minut trzy kobiety, siedzące przy stole w
towarzystwie uśpionego starca, wymieniały zdawkowe komentarze na obojętne
tematy. Nagle zadzwonił telefon komórkowy Ewy. Wyjęła go z jakiegoś
prowizorycznego schowka umieszczonego w bocznym rogu wózka.
Rozmawiała przez krótką chwilę tak
ściszonym
głosem,
że
wypowiadane słowa
ledwie było słychać, ale zrozumieć ich nie dało się wcale.
— To Wiktor — oznajmiła, rozłączywszy się. — Zaraz będzie w domu.
„Wiktor?” — powtórzyła w myślach Beata. — „Ciekawe... Facet jest
weterynarzem, ma córkę Beatę, syna Adama i imię Wiktor... Tyle zbiegów
okoliczności...”.
Do pokoju wpadła rozradowana Beatka, wlokąc za rękę Adasia.
— Mamo! Babciu! Tatuś już przyjechał.
W otwartych drzwiach pojawił się wysoki mężczyzna — niemłody, ale
przystojny, o regularnych rysach twarzy i bujnych siwiejących włosach,
równymi falami otaczających wyniosłe czoło.
Beata znieruchomiała. Rozszerzone
źrenice,
utkwione w przybyłym
człowieku, pokryły się gęstą mgłą. Zobaczyła swojego ojca, którego pochowali
cztery lata temu.
 
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin