Corka Wokulskiego.pdf

(468 KB) Pobierz
© Roman Praszyński
Projekt okładki Piotr Krzewski
ISBN 978-83-940659-0-4
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub
części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
Wydano nakładem autora
www.romanpraszynski.blogspot.com
Kup książkę
Roman Praszyński
Córka Wokulskiego
Czasami zdaje mi się, że coś zrobię dla świata…
Stanisław Wokulski
Kup książkę
CZĘŚĆ PIERWSZA
I
Anioły istnieją. Natalia Pol przekonała się o tym w petersburskim
cyrku wiosną 1884 roku. Tego wieczora widownia przy placu Admiralicji
była pełna. Na drewnianych ławkach wierciły się piersiaste panny służące,
pohukiwali brodaci rzemieślnicy, dostojne matrony karciły dzieci. Ojcowie
rodzin w wytartych surdutach pogryzali gorące kiełbaski roznoszone przez
dziewczyny z grubymi warkoczami. Ale gdy Natalia zaczęła swój
popisowy numer, hałas ustał, widzowie wokół areny wstrzymali oddech.
Wspięła się szybko po maszcie podtrzymującym dach i postawiła stopę na
rozciągniętej między słupami linie. Bez zabezpieczeń, wysoko nad ziemią
była tylko ona. Wysoka, szczupła dziewczyna o twarzy Marii Magdaleny.
Zwiewna, jak tiul, mocna, jak tygrysi pazur. Wolna jak oddech myszołowa.
Spojrzała w dół. Głowa przy głowie, jak ziarna słonecznika. Oczy
wpatrzone z chciwą uwagą. Zasłonięte dłońmi kobiece usta. Łuk napiętej
ciszy. W dusznym powietrzu czuła ciężką woń gazowych lamp, zapach
tanich perfum, fetor zwierzęcej szczyny.
– Archaniele Michale – poruszyła wargami. – Daj mi miłość głęboką,
jak ta przepaść…
Werbel strzelił niepokojącym crescendo. Acetylenowy reflektor
opatrzony wielką soczewką wykroił z mroku jej białą, bufiastą sukienkę i
odsłonięte, nagie ramiona. Podświetlone włosy nabrały odcienia burgunda.
Rozłożyła ręce, jak czarnoksiężnik Chrystus. Bosą stopą wyczuła
chropowatą rzeźbę sznura. Miłośnie przylgnęła do niego podeszwą.
Powoli przeniosła tam ciężar ciała. Dołączyła drugą nogę i zawisła nad
plackiem areny.
Dziewięcioletni Pietrek, którego matka zabrała do cyrku z okazji
urodzin, wyciągnął rękę w marynarskim ubraniu i rozdarł się na całą
widownię:
– Mama patrzy! Ona lata!...
Krótki śmiech skwitował jego zachwyty. Natalia nie patrzyła już w
Kup książkę
dół. Skupiła się na linie. Pod nią nie było żadnych zabezpieczeń. Właśnie
za to płacili widzowie. Do każdego biletu dołączony był niewidzialny
aneks – szansa na widok jej krwawej śmierci. Ciała roztrzaskanego na
trocinach. Ale szła równo, krok za krokiem. Zdobywała kolejne metry i
serce publiki. Werbel szalał. Ludzie też. Klaskali, śmiali się, wstawali z
miejsc.
– Ciszej,
riebiata!...
– co strachliwsi uspokajali sąsiadów. – Jeszcze
zleci, dajcie spokój…
Czuła radość w piersiach, uśmiech rozświetlał jej twarz. Była
spokojna i pewna swego. Jakby nigdy nie była pomiotem ras, pół
Żydówką, pół Polką wychowana na Rosjankę; jakby obca jej były
codzienna, sąsiedzka pogarda, plemienna wrogość; jakby po łące sunęła,
na spotkanie z ukochanym, a nie po krawędzi brzytwy. Widownia czuła jej
oddanie i tym dzielniej biła w prawice.
Krasota!...
– na trybunach rodzili się jednonocni wielbiciele.
Pozwoliła sobie na szybkie spojrzenie spod powiek. Może dojrzy
tego jedynego, który całe życie szedł w jej stronę? Ich oczy spotkają się – i
nic nigdy już nie będzie takie samo?...
Próżny trud. Masa pod stopami zlewała się w jedną plamę. Nie
dojrzysz tam absztyfikanta, o nie. Nawet gdyby patrzyła uważnie, nawet,
gdyby patrzyła sto lat, nie dostrzegłaby wiotkiej dłoni anioła, która
chwyciła dziewięcioletniego Pietrka za kołnierz i korzystając z nieuwagi
zaaferowanej matki, pociągnęła w kulisy.
Nudy z tym łażeniem po linie – myślał chłopiec przemykając wąskim
korytarzem. – Lepiej poszukam lwa w klatce.
Natalia szła jak w transie. Stawiała stopy pewnie, jak na spacerze do
Ermitrażu.
W tym stanie ducha dotarła na środek przepaści. Wokół niej
wielkie nic. Gorejąca pustka. Jeżeli anioły istnieją, mieszkają tu właśnie.
Do werbla dołączył klarnet. I skrzypki. Z gąszczu nut wyłonił się sypki,
jak piasek
Lot trzmiela
Nikołaja Rimskiego–Korsakowa. Powietrze było
gęste od napięcia.
Skoczyła salto. Jej ciało mignęło w powietrzu, jak pstrąg w górskim
potoku. Przez arenę przeszedł jęk. Z gardeł ludzi wyduszony strach.
I wtedy… – zawsze jest jakieś
wtedy,
które prowokuje anioły –
pomyślała o matce. O liście, który dostała rano. Była dzieckiem, gdy jej
matka umarła. Wychowała ją babcia. A teraz – dwadzieścia lat później –
kobieta, która wydała ją na świat, ożyła. I wzywa do Warszawy. W sercu
Natalii gniew miesza się z tęsknotą. Doświadcza uczuć, o które siebie nie
podejrzewała.
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin