Nocturn.pdf

(238 KB) Pobierz
MARCIN RABKA
NOCTURN
Kup książkę
© Copyright by
Marcin Rabka & e-bookowo
Zdjęcie na okładce: fotolia.com
Projekt okładki: e-bookowo
ISBN e-book 978-83-7859-402-4
ISBN druk 978-83-7859-403-1
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie II 2014
Kup książkę
Marcin Rabka
Nocturn
1.
Dzwony na wieży katedry wybiły osiemnastą.
Kocie łby starówki tonęły w kałużach deszczu, który padał
już od wczesnego popołudnia. Woda bulgotała w rynnach,
stukała w okna oświetlonych kamienic, dudniła w blachę pa-
rapetów, tu i ówdzie przeciekała przez nieszczelne dachówki
położone jeszcze w czasach powojennych. Krople oczyszczały
pokryte wielkomiejskim kurzem reklamowe billboardy, pla-
katy i ogłoszenia poprzyklejane do walcowatych słupów, mu-
rów, płotów. Strugi zimnej deszczówki spływały po szybach,
rzeźbionych bramach, filarach, pomnikach, mknęły wartko
poprzez kamienne drogi, deptaki, uliczki, zaułki i z tajemni-
czym szmerem znikały w podziemiach.
Chłodne listopadowe powietrze uderzyło Wiktora
Kraszczewickiego w twarz, kiedy wyszedł z ciepłej kawiarni
Awangarda, gdzie właśnie dobiegł końca kolejny wieczór li-
teracki.
Był to dwudziestotrzyletni młodzieniec, chociaż każdy
przechodzeń na pierwszy rzut oka mógłby o nim powiedzieć,
że jest już mężem i ojcem po trzydziestce. Ciemny płaszcz,
wyprasowane na kant spodnie, czapka z pomponem i długi
szal powiewający na wietrze podkreślały powagę niebieskich,
przenikliwych oczu studenta.
Rozłożył parasol i szybkim krokiem ruszył w kierunku
Bramy Wysokiej, w której kilku przechodniów schroniło się
przed ulewą i w skupieniu słuchało gry brodatego skrzypka.
Muzyka smyczkowa, w połączeniu z szumem ulewy i wiatru,
układała się w zmysłową symfonię.
4
wydawnictwo e-bookowo
Kup książkę
Marcin Rabka
Nocturn
Wiktor minął Stary Ratusz i groblę prowadzącą ku zam-
kowi, którego strzeliste wieżyczki piernikowego koloru tonę-
ły w rzęsistym świetle latarni. To właśnie z tych murów, gdzie
teraz powiewały dostojnie flagi narodowe, Kopernik obser-
wował niegdyś planety od niepamiętnych czasów wędrujące
po swoich eliptycznych orbitach, gwiazdy i komety podró-
żujące w próżnej przestrzeni. Wyrośnięte lipy nad Łyną stały
nagie i wydawały się tajemnicze w tych ciemnościach listo-
pada. W ich ogromnych koronach krzyczały stada kruków.
Deszcz padał i padał, zupełnie jakby matka natura chciała
spłukać ze świata całe zło, a ludzie przemykali szybko pod
parasolami.
Przed kościołem ewangelickim zbudowanym z czerwo-
nej cegły, ogromne kasztany przygotowane już do zimowych
chłodów, traciły ostatnie liście ze swoich powykręcanych ga-
łęzi – całe dywany wilgotnego listowia piętrzyły się przed tą
starą budowlą.
W świątyni odbywał się koncert.
Po chwili wsłuchiwania się w muzykę, Wiktor rozpoznał
nuty Haydna. Piano sonata in Eb płynęła poprzez listopado-
we powietrze.
Młodzieniec minął wylot ulicy Dąbrowszczaków i przez
moment zastanowił się, czy może nie wpaść by na ciepłą her-
batę z rumem do rodziny mieszkającej w secesyjnej narożnej
kamienicy. W związku z tym jednak, że jutro miał spędzić
w tym starym domu całe popołudnie, porzucił ostatecznie
tę myśl.
Wicher nagle uderzył z taką siłą, że aż szprychy od para-
sola zgrzytnęły i wygięły się ku górze. Na przystanku auto-
busowym przy Piłsudskiego nie było żywej duszy, nie licząc
czarnego kota, który siedział skulony na ławce, tuż przy roz-
kładzie jazdy i wpatrywał się świecącymi ślepiami w zmarz-
5
wydawnictwo e-bookowo
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin