Czao Ra.pdf

(699 KB) Pobierz
Ferdynand Ossendowski
CZAO-RA
Wersja demonstracyjna.
Wydawnictwo Psychoskok
Konin 2017
Kup książkę
Ferdynand Ossendowski
„CZAO-RA”
Copyright © by Ferdynand Ossendowski, 1931
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017
Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania
lub edytowania tego dokumentu, pliku
lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.
Tekst jest własnością publiczną (public domain)
Tekst oryginalny tłumaczenia: anonimowy.
ZACHOWANO PISOWNIĘ
I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.
Skład: Łukasz Chmielewski
Projekt okładki: Kamil Skitek
Wydawnictwo: Wydawnictwo M. ARCTA w Warszawie
Warszawa 1931
ISBN: 978-83-8119-082-4
Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/
e-mail:wydawnictwo@psychoskok.pl
Kup książkę
I. NA PÓŁNOCY
 W wielkich miastach, gdzie krążą, wesoło dzwoniąc, barwne wozy tramwajowe,
porykują ostrzegawczo trąbki mknących samochodów, świecą się lampkami
elektrycznemi wspaniałe wystawy sklepów, nikt nie pamięta o tem, że o kilkaset
kilometrów na północ całkiem inne pędzą życie ludzie do nich podobni.
 Podobni...
może nie z wyglądu zewnętrznego, lecz z tego, co czuje ich dusza,
co ukochało serce, trapione troską i rozświetlane nadzieją i radością.
 Prawda, że tam na dalekiej północy, w szałasach ze skóry, kory lub z cienkich
żerdzi modrzewiowych, w „jurtach“, „czumach“, rzadko — w małych, ciemnych,
o niskich pułapach chatkach, pozbawionych dachów, pędzą życie ludzie
o twardych, czarnych włosach, o twarzach ciemnych, szerokich, o policzkach
wystających, wargach grubych i oczach skośnych — bystrych i poważnych.
 Tuziemcy ci pochodzą z rasy fińsko-mongolskiej, lecz należą do wielkiej rodziny
ludzkiej.
 Mężczyźni, tak samo jak ojcowie nasi, troszczą się o rodzinę i mozolnie, może
nawet o wiele mozolniej, niż my, pracują, aby zabezpieczyć drogie istoty od głodu,
zimna i choroby; kobiety z miłością matczyną i trwogą wychowują dzieci na
dzielnych mieszkańców surowej krainy, gdzie tylko silny potrafi wywalczyć dla
siebie prawo życia; chłopaki i dziewczynki, otulone w ubrania z futra, tak samo
jak nasze dzieciaki w ogrodzie Saskim lub w Łazienkach, dokazują, gonią się,
kłócą, cieszą się i płaczą, gdy doznają krzywdy od rodzeństwa lub przyjaciół,
skaleczą się, albo zostaną ukarane przez rodziców.
 Ludzie
ci niczem się więc nie różnią od nas, bo umieją tak samo myśleć, czuć
radość i cierpienie, wierzą w Boga i pracują.
 Prawda,
że niema tam szkół, kościołów, szpitali, kolei, tramwajów, a nawet
sklepów, a to dlatego, że mieszkańcy północnej krainy są „koczownikami“.
Pozostają oni w tej lub innej miejscowości swojej niegościnnej ojczyzny do czasu,
dopóki może ich ona wyżywić. Gdy zabraknie ryb w rzece lub jeziorze,
koczownicy-rybacy zwijają namioty i, obładowani majętnością swoją, dążą ku
brzegom innej rzeki, gdzie znowu stawiają lekkie budowle w pobliżu jakiegoś,
często nie istniejącego na mapie, jeziora. Koczownicy-pastuchy, zajęci hodowlą
reniferów czyli północnych jeleni, zauważywszy, że zwierzęta ich pojadły już
trawę w całej okolicy, wkładają na oswojone zwierzęta cały dobytek i wędrują ze
Kup książkę
stadami, szukając nowego pastwiska. Koczownicy-myśliwi przenoszą się z miejsca
na miejsce, idąc śladami zwierząt, stanowiących cel ich łowów.
 Być
może, że ktoś zada pytanie, czy północni koczownicy nigdy się nie
spotykają z mieszkańcami wielkich, zgiełkliwych miast, gdzie połyskują szyldy kin
i teatrów, gdzie rozlega się gwar tłumu, nawołują do modlitwy dzwony kościołów,
gdzie dziatwa śpieszy do szkół lub na zabawę, a dorośli — do biur, fabryk, sklepów
i w różnych innych sprawach?
 Koczownicy
północy pędzą życie zdala od wielkich miast i nie dążą do nich,
gdyż każda chwila jest droga i wymaga ciągłej pracy.
 Zresztą ci rybacy, pastuchy i łowcy nie mają żadnej potrzeby w mieście.
 Tylko
ci, którzy zdobyli bogactwo, porzucają smętne płaszczyzny północy
i przenoszą się do miasta.
 Zdarza
się to jednak rzadko, więc reszta pozostaje przez całe życie w swoich
lasach i stepach.
 Miasto samo dociera do nich dwa razy do roku.
 Przybywają
tu bowiem urzędnicy, którzy ściągają podatki, wypłacane przez
tuziemców skórami upolowanych zwierząt, lub wymienianych na ryby i renifery.
Poza tem przez cztery miesiące w roku koczowiska tuziemców odwiedzają
nauczyciele i duchowni, a za nimi ciągną kupcy, dostarczający potrzebnych dla
ludności towarów, jak: sznury i nici na sieci, proch, ołów, strzelby i noże, siekiery
i narzędzia stolarskie, obuwie, perkaliki, statki domowe, mąkę, herbatę, sól,
cukier, łakocie i zabawki dla dzieci; książki, wstążki, paciorki — dla młodzieży
męskiej i żeńskiej. Kupcy powracają do miast, wioząc ze sobą futra, skóry, rogi,
suszoną i soloną rybę, orzechy cedrowe i poszukiwane przez stolarzy dla wyrobów
czeczotowych, dziwaczne naroście brzozy północnej.
 Po tych odwiedzinach życie na północy wraca w zwykłe łożysko.
 Jakież
jest to życie fińsko-mongolskich pastuchów, łowców i rybaków
koczujących?
 Nam,
mieszkańcom środkowej Europy, może się ono wydać straszliwem,
ponurem, niemal rozpaczliwem.
 Wiosna, lato i jesień trwają zaledwie cztery miesiące, poczem następuje zima,
surowa, wyjąca zamieciami śnieżnemi, przywalającemi nie tylko ubogie namioty
koczowników, lecz nawet lasy wysokiemi zaspami śniegu, od mrozów ostrych
stwardniałego na kamień.
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin