Dziura.pdf

(215 KB) Pobierz
PSYCHOSKOK
Stanisław Kuczkowski
„Dziura”
Copyright © by
Stanisław Kuczkowski,
2017
Copyright © by
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.,
2017
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana
i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład:
Jacek Antoniewski
Projekt okładki:
Robert Rumak
Korekta:
Marianna Umerle, Marlena Rumak
Zdjęcie na okładce:
Stanisław Kuczkowski
Obraz:
Anna Kuczkowska
ISBN: 978-83-7900-770-7
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3/325, 62-510 Konin
tel. 63 242 02 02
http://psychoskok.pl
e-mail: wydawnictwo@psychoskok.pl
Kup książkę
P
iotr spieszył się! Nawet bardzo! Więc biegiem… Niedawno
spadł deszcz. Między źdźbłami trawy pojawiały się jeszcze
kałuże. Chciał zdążyć! Nogi miał sprawne, ale było trochę ślisko…
Skok!
Poczuł, że spada… Nagle otoczyła go ciemność! Nogi i ręce
zahaczały o jakieś wilgotne i ostre przedmioty. „Co się dzieje?” –
pytał sam siebie. W uszach słyszał hałas, spowodowany obijaniem
się o grudy ziemi i o sterczące kamyki. Słyszał dźwięki ocierania
się i wzajemnego uderzania o siebie wyrywanych odłamków. Czuł
ból. Instynktownie rozłożył ręce. „Trzeba się ratować, zatrzymać
spadanie, czegoś się uchwycić”… Nogi mu się wykręcały, uderzał
głową o jakieś kanciaste przedmioty.
Powoli tracił świadomość. Z jego ust bezwiednie wymykały
się gniewne przekleństwa. Reakcja, podobna do reakcji kierowcy
w samochodzie, któremu tzw. „niedzielny kierowca” nagle, bez
włączenia kierunkowskazu, zajeżdża drogę…
Lęk! Gdzieś, może jako reminiscencja przeżywanych „stra‑
chów” przy oglądaniu filmów? Pojawił się obraz cmentarza…
Trumny? Niezbyt tragicznie. Trochę jakby komediowo, z zapła‑
kaną grupką osób, ubranych na czarno, z ogromnym kolorowym
wieńcem. Dalej pojawiały się błyskawicznie podobne sekwencje.
Obrazki przypadkowe, bez żadnej logicznej kolejności. To przypo‑
minało mu fragmenty z czarno‑białych, niemych filmów w starym
kinie, ale też z sytuacji bardziej współczesnych, wziętych z życia,
z przeżytych banalnych scenek, często bez uświadomienia sobie
ich ważności, obserwowanych na ulicach, w Internecie. Bardzo
3
Kup książkę
kolorowych… Wszystkie, momentami były śmieszne, ale tylko
momentami!
Dlaczego? Spadał… To była wieczność. Koniec. Pustka. Utrata
świadomości. Ot – czarna dziura!
Oprzytomniał usłyszawszy łoskot, spadających zewsząd gru‑
dek ziemi i kamieni… Powoli odzyskiwał świadomość. „Żyję”!…
Ciągle jednak miał zamęt w głowie… Czuł ból.
– „Cholera! Do diabła…” – dalszy ciąg odruchowych „wypowie‑
dzi” podziałał na niego uspokajająco… Przecież już nie spadał…
Leżał lekko sfatygowany… Na twardym, skalistym podłożu,
wśród rozsypanych kamieni, grudek gliny i jakby szlamu. Mimo
to jego poobijane członki poczuły ulgę. Już nogi i ręce nie szo‑
rowały o ściany gliniastej sztolni. Głowa ciągle należała do ciała.
Piotr otworzył oczy! Do tej pory automatycznie zaciskał po‑
wieki. Zdziwił się! Spadając miał pewność, że leci w ciemności…
A teraz? Okazało się, że przestrzeń, w której się znalazł, nie jest
czarna. Co prawda panował w niej mrok, „jasnością” być może
porównywalną do tej w piwnicznym pomieszczeniu, z niezbyt
dużym okienkiem, zapaćkanym kurzem i pyłem, w jesienny po‑
chmurny dzień. Jednak oczy coraz lepiej rozpoznawały otocze‑
nie, to znaczy porowatą, gąbczastą, z wystającymi jaśniejszymi
odłamkami skał, kamieni – ścianę! To wyglądało jak zakończenie
tego pionowego tunelu, którym spadał.
Podniósł się! Nie odczuwał bólu. Nie było niespodzianki. Leżał
w nasypie tego wszystkiego, o co sam zawadził i strącił spadając,
czyli na kupie większych i mniejszych odłamków, kamieni, gliny,
jakichś błyszczących i pięknie opalizujących sopli. „Do licha!…”
– przeklął w duchu.
Strach i zdenerwowanie mijało. Był cały. Członki ciała działały
prawidłowo, rękoma, nogami mógł poruszać bez bólu. Głowa
obracała się na szyi. Gdzie był? Spojrzał w górę. Nie było widać
4
Kup książkę
żadnego światła. Pamiętał, że świeciło piękne słońce, gdy ener‑
gicznie przeskakiwał rów, zostawiając swój wysoce profesjo‑
nalny samochód na skraju drogi. I to, że trawnik, a właściwie
łąka, którą zaczął biec, aby nadrobić ewentualne spóźnienie,
była usiana niebieskimi kwiatami. Chyba ćwierkały ptaki. Przy‑
pomniał sobie nawet jakieś zwierzątko, które nagle uskoczyło
mu sprzed nóg. Był tak blisko! Za moment miał dopaść końca
zieleni, i dalej eleganckim chodnikiem dostać się do szerokich
schodów siedziby Szefa!
I nagle – katastrofa! „Psiakrew!” Noga, „oczywiście lewa”, nie
znalazła oparcia. Prawa, „ta lepsza”, mimo oczywistego „ratowa‑
nia” równowagi, natrafiła na pustkę. Mimo rozpaczliwej pomocy
rąk, Piotr, z głową pełną zapału i energii, po prostu poleciał w dół!
„Co to było? Taki otwór? Studzienka? Wykop kanalizacyjny?
Dowcip małolatów? Zasadzka na dzikiego zwierza?”
Piotr znał tę okolicę… To były jego rodzinne strony. Zapew‑
ne spacerował tu kiedyś z jakąś miłą dziewczyną. Krzewy, kępy
kwiatów… Dawniej dzieciaki ganiały za piłką. Uporządkowano
teren, zlikwidowano zagony chwastów. Piotr był pewny – nie
było żadnych nierówności, zagłębień, rowów. Teren był absolut‑
nie płaski, i kończył się przy kompleksie nowo wybudowanego,
robiącego wrażenie, zespołu biurowego.
Nowe „Centrum”! Teraz nie była jednak pora na to, by zastana‑
wiać się, grzebać w pamięci, zastanawiać się nad tym, w co wpadł.
Mijał czas! A przecież tutaj Piotr, dosłownie za parę minut miał
odbyć bardzo ważne, decydujące, „ostateczne spotkanie”! Ko‑
lejny istotny, kolosalny krok w celu osiągnięcia wymarzonego
i cierpliwie realizowanego planu… Planu wspięcia się na szczyt!
To miało być podpisanie wymarzonego kontraktu. Objęcie waż‑
nego, samodzielnego stanowiska. Kierowanie i nadzorowanie roz‑
wijania sieci nowych sklepów, nie w Polsce, ale w całej Europie!
5
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin