Mikołajek Sempe i Gościnny.pdf

(575 KB) Pobierz
Mikołajek 
                             Sempe i Gościnny 
 
 
 
 
 
 
Przełożyły: 
Tola Markuszewicz 
i Elżbieta Staniszkis 
 
 
Spis treści 
Mikołajek 
 
Najmilsza pamiątka 
Zabawa w kowbojów 
Rosół 
Futbol 
Wizytacja 
Reks 
Dżodżo 
Fajny bukiet 
Dzienniczki 
Ludeczka 
Witamy pana ministra 
Palę cygaro 
Tomcio Paluch 
Rower 
Zachorowałem 
Świetnieśmy się bawili 
Idę z wizytą do Ananiasza 
Pan Bordenave nie lubi słońca 
Uciekam z domu 
 
 
 
 
Najmilsza pamiątka 
 
 
   Dziś przyszliśmy do szkoły bardzo zadowoleni, bo będą robić fotografię całej klasy 
i ta fotografia — powiedziała nam pani nauczycielka — będzie dla nas najmilszą 
pamiątką na całe życie. Pani powiedziała także, żebyśmy przyszli porządnie ubrani i 
uczesani. Miałem pełno brylantyny na włosach, kiedy wszedłem na podwórko 
szkolne. Wszyscy koledzy już byli, a pani strofowała właśnie Gotfryda, który był 
ubrany jak Marsjanin. Gotfryd ma strasznie bogatego tatę, który mu kupuje masę 
zabawek — co tylko Gotfryd chce. Gotfryd mówił pani, że on absolutnie chce być 
sfotografowany jako Marsjanin, a jeśli nie, to sobie pójdzie. 
   Fotograf był już ze swoim aparatem i pani mu powiedziała, że trzeba szybko zrobić 
zdjęcie, bo przepadnie nam lekcja arytmetyki. Ananiasz, pierwszy uczeń i 
pieszczoszek naszej pani, powiedział, że to by była szkoda stracić lekcję, bo on 
bardzo lubi arytmetykę i rozwiązał wszystkie zadania, które były na dzisiaj. 
 
7  
 
 
 
Euzebiusz, jeden kolega, który jest bardzo silny, chciał dać Ananiaszowi fangę w nos, 
ale Ananiasz nosi okulary i nie zawsze można go bić. Pani zaczęła krzyczeć, że jeśli 
się nie uspokoimy, nie zrobi się fotografii i pójdziemy do klasy. Wtedy fotograf 
powiedział: 
   — Spokojnie, spokojnie! Wiem, jak trzeba rozmawiać z dziećmi. 
Wszystko pójdzie jak z płatka. 
   Fotograf kazał nam się ustawić w trzy rzędy; pierwszy rząd będzie siedział na 
ziemi, drugi będzie stał, pani będzie siedziała w środku na krześle, a trzeci rząd 
ustawi się na skrzynkach. Ten fotograf ma naprawdę fajne pomysły. Po skrzynki 
poszliśmy do szkolnej piwnicy. W piwnicy było prawie ciemno, więc 
podokazywaliśmy sobie, a Rufus włożył na głowę stary worek i tak długo krzyczał 
„Uuu... jestem duch!ʺ, aż przyszła pani i zdjęła mu 
 
8  
 
 
 
 
ten worek. Rufus był bardzo zdziwiony, kiedy zobaczył panią. Wróciliśmy na 
podwórze, a pani puściła ucho Rufusa i stuknęła się ręką w czoło. 
   — Przecież jesteście zupełnie czarni — powiedziała. 
   Prawda, przez to błaznowanie w piwnicy zabrudziliśmy się trochę. Pani nie była 
zadowolona, ale fotograf powiedział, że nie szkodzi i że zdążymy się umyć, zanim 
on ustawi skrzynki i krzesło do fotografii. Poza Ananiaszem, jedyny, który miał 
czystą twarz, to był Gotfryd, bo na głowie miał swój kask Marsjanina, który 
wyglądał jak słój. 
   — Widzi pani — powiedział Gotfryd do pani nauczycielki — gdyby wszyscy 
przyszli ubrani tak jak ja, nie musieliby się teraz myć. 
   Widziałem, że pani miała ochotę wytargać Gotfryda za uszy, ale 
 
 
 
to było niemożliwe przez ten słój. Fantastyczny jest taki kostium 
Marsjanina! 
   Obmyliśmy się, przyczesali i wróciliśmy na podwórze. Byliśmy trochę mokrzy, ale 
fotograf powiedział, że to nie szkodzi, że na fotografii tego nie będzie widać. 
   — Czy chcecie zrobić przyjemność waszej pani? zapytał nas. 
   Odpowiedzieliśmy, że tak, bo przecież lubimy naszą panią —jest strasznie miła, 
kiedy jej nie denerwujemy. 
   — No więc — powiedział fotograf— ustawcie się grzecznie do zdjęcia. Najwyżsi 
staną na skrzynkach, średni staną na ziemi, a mali sobie usiądą. 
   Zaczęliśmy się już ustawiać i fotograf mówił do pani, że z dziećmi wszystko się 
zrobi cierpliwością, ale pani nie mogła wysłuchać go do końca: musiała nas 
rozdzielić, bo wszyscy chcieli stać na skrzynkach. 
   — Tylko ja jestem wysoki! — krzyczał Euzebiusz i spychał tych, którzy chcieli 
wejść na skrzynki. 
   Gotfryd nie chciał ustąpić i Euzebiusz trzasnął go w słój, aż go ręka zabolała. 
Musieliśmy potem w kilku wyciągać głowę Gotfryda ze słoja, bo słój nie chciał zejść. 
   Pani powiedziała, że ostrzega nas po raz ostatni i że zaraz 
pójdziemy na lekcję arytmetyki, więc postanowiliśmy się uspokoić i zaczęliśmy się 
ustawiać. 
 
10 
 
 
   Gotfryd podszedł do fotografa i zapytał: 
   — Co to za aparat? 
   Fotograf uśmiechnął się i powiedział: 
   — To takie pudełko, z którego wyfrunie ptaszek, mój malutki. 
   — To stary grat — powiedział Gotfryd. — Mój tata dał mi aparat z osłoną, 
obiektywem szerokokątnym, teleobiektywem i, oczywiście, z fleszem. 
   Fotograf zrobił zdumioną minę, już się nie uśmiechał, tylko powiedział, żeby 
Gotfryd poszedł na swoje miejsce. 
   — A czy ma pan chociaż komórkę fotoelektryczną?! — zawołał Gotfryd. 
   — Mówię ci po raz ostatni: wracaj na miejsce! — krzyknął fotograf, nagle czegoś 
bardzo zdenerwowany. 
   Wreszcie ustawiliśmy się. Ja siedziałem na ziemi obok Alcesta. Alcest to mój 
kolega, który jest bardzo gruby i który ciągle je. Właśnie zajadał bułkę z dżemem i 
fotograf powiedział, 
 
 
 
 
żeby przestał jeść, ale Alcest odpowiedział, że on się musi od‐  
żywiać. 
   — Zostaw tę bułkę! — krzyknęła pani, która siedziała tuż za Alcestem. Alcest tak 
się przestraszył, że bułka wysunęła mu się z ręki na koszulę. 
   — No i świetnie — powiedział Alcest próbując zebrać dżem bułką. 
   Pani powiedziała, że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko posłać Alcesta do 
ostatniego rzędu, żeby nie było widać plamy na koszuli. 
   — Euzebiuszu — powiedziała pani — ustąp miejsca twemu koledze. 
   — To nie jest mój kolega — odpowiedział Euzebiusz — i nie ustąpię mu miejsca; 
niech stanie tyłem, żeby nie było widać jego plamy i jego tłustej gęby. 
   Panią to zgniewało i kazała za karę Euzebiuszowi odmieniać zdanie: „Nie 
powinienem odmawiać miejsca koledze, który zabrudził koszulę bułką z dżememʺ. 
Euzebiusz nic nie powiedział — zszedł ze skrzynki i stanął w drugim rzędzie, a 
Alcest poszedł do ostatniego. Zrobił się mały rozgardiasz, zwłaszcza wtedy, kiedy 
Euzebiusz, przechodząc koło Alcesta, dał mu pięścią w nos. Alcest chciał go kopnąć 
w kostkę, ale Euzebiusz się uchylił (on jest bardzo zwinny) i kopa dostał Ananiasz, 
na szczęście tam, gdzie nie nosi okularów. Mimo to Ananiasz zaczął płakać i 
krzyczeć, że nic nie 
 
12 
 
 
 
 
Od góry, od lewej: Martin (poruszył się), Poulot, Dubeda, Coussignon. Rufus, 
Aldebert, Euzebiusz. Champignac, Lefevre, Toussaint, Charlier, Sarigaut. 
W środku: Paul Bojojof, Jacques Bojojof, Marquou, Lafontan, Lebrun. Dubos, 
Delmont. de Rintagnes, Martincau. Gotfryd. Mcspoulet, Falot, Lafageon. 
Siedzą: Rignon, Guyot, Hannibal, Croutsef. Berges, nasza Pani, Ananiasz, Mikołaj, 
Faribol. Grosini, Gonzales, Pichenet, Alcest i Mouchevin (którego potem wydalono). 
 
widzi, że nikt go nie lubi i że chce umrzeć. Pani go pocieszała, wytarła mu nos, 
przygładziła włosy i ukarała Alcesta. Miał napisać sto razy: „Nie powinienem bić 
kolegi, który mnie nie zaczepia i który nosi okularyʺ. 
   — Dobrze ci tak — powiedział Ananiasz, a pani kazała mu też napisać kilka linijek. 
Ananiasz był tak zdziwiony, że zapomniał płakać. Pani zaczęła wszystkim rozdzielać 
kary — wszyscy dostaliśmy do napisania kilka linijek i w końcu pani powiedziała: 
 
13 
 
 
   — A teraz może wreszcie uspokoicie się. Jeżeli będziecie bardzo grzeczni, daruję 
wam wszystkie kary. Ustawcie się ładnie, uśmiechnijcie się, a pan zrobi nam piękne 
zdjęcie. 
   Posłuchaliśmy, bo nie chcieliśmy robić przykrości naszej pani. Wszyscy się ustawili 
i uśmiechnęli. 
   Ale i tak nic nie wyszło wtedy z tej fotografii, która miała być najmilszą pamiątką 
na całe życie, bo zobaczyliśmy, że nie ma fotografa. Nic nie powiedział, tylko sobie 
poszedł. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Zabawa w kowbojów 
 
 
 
 
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin