Antologia - Ewa Białołęcka, Anna Kańtoch i inni... - Harda Horda.pdf

(13076 KB) Pobierz
wstęp Anny Misztak
PRZEKRACZANIE GRANIC
W czasie mojej, zakończonej już, kariery redaktor naczelnej serwisu
Lubimyczytać.pl czytałam sporo dyskusji internetowych poświęconych książkom
i literaturze – zarówno tych, które odbywały się w serwisie, jak i tych z innych
portali czy pod postami na Facebooku. Czasami były śmieszne i na swój sposób
pozytywnie odkrywcze, a czasami (nie wiem nawet, czy nie częściej) wprawiały
mnie w osłupienie i odbierały chęć do dalszej lektury. Jednym z nagminnie
przewijających się tematów była „literatura kobieca” – szeroko dyskutowano, czym
jest to zjawisko, jeśli w ogóle można o takim mówić. Czy to osobny gatunek,
a może podgatunek? Czy wypada się przyznawać, że czyta się literaturę kobiecą,
czy lepiej skrzętnie to ukrywać? Nieustająco trwały kłótnie o zdefiniowanie
pojęcia: czy „literatura kobieca” to literatura pisana przez kobiety, czy skierowana
do kobiet, czy bohaterowie powinni być kobietami (najlepiej jeszcze kobiecymi),
czy tematy poruszane w książkach muszą być kobiece. Celowo używam pojęcia
„literatura kobieca” w cudzysłowie, ponieważ osobiście nie dzielę literatury na tę
„kobiecą” i „męską” – owszem, płeć osoby piszącej z reguły ma dla mnie
znaczenie, ale mniej więcej takie jak kolor okładki. I tak jak staram się nie oceniać
książek po okładce, tak staram się nie wartościować książki na podstawie płci
autora, a już zwłaszcza bez zapoznania się z treścią.
Jednym z najbardziej irytujących wątków, które przewijały się w dyskusjach,
była kwestia jakości literatury fantastycznej pisanej przez kobiety – czy jest
w ogóle warta czytania? Może się to wydać śmieszne, ale pojawiały się głosy, że
kobiety nie powinny nawet być tłumaczkami powieści science
fiction, bo w ogóle nie znają się na technice! Padały stwierdzenia, że jedna Ursula
Le Guin wiosny nie czyni i poza nią to żadnej kobiety czytać nie ma sensu, bo to
wszystko łzawe, ckliwe, różowe, same jednorożce, błyszczące wampiry i romanse
paranormalne. Oczywiście czasami można było przeczytać wpis, że Ursula też
pisać nie umiała, bo
Ziemiomorze
to nuda straszna i brak pomysłu na bohaterów.
Wiadomo, że takich dyskusji nie należy brać do końca na poważnie i się nimi
przejmować, ale o czymś one świadczą. Tym bardziej jeśli pojawiają się regularnie.
Na szczęście grupa polskich pisarek fantastycznych postanowiła za nic mieć tego
typu głosy, chociaż z ich wypowiedzi porozsiewanych po różnych wywiadach
i osobistych wpisach w internecie można wywnioskować, że owszem – głosy te do
nich docierają.
Z Hardą Hordą spotkałam się po raz pierwszy mniej więcej w drugiej połowie 2017
roku. Wtedy zwróciła się do mnie Aneta Jadowska z propozycją cyklu felietonów
poświęconych sztuce pisania, które miałyby się co miesiąc ukazywać w serwisie.
Wystarczyło mi tylko spojrzeć na listę nazwisk pisarek, które wchodziły w skład
grupy, żeby wiedzieć, że jest to temat, którego nie powinnam przepuścić. Część
z nich znałam bardzo dobrze, o części przynajmniej słyszałam, a pozostałe
nazwiska kojarzyłam tylko z okładek. Ewa Białołęcka, Agnieszka Hałas, Anna
Hrycyszyn, Aneta Jadowska, Aleksandra Janusz, Anna Kańtoch, Marta Kisiel,
Magda Kubasiewicz, Anna Nieznaj, Martyna Raduchowska, Milena Wójtowicz,
Aleksandra Zielińska. Pisarki doświadczone i dopiero zaczynające swoją przygodę
z literaturą, starsze i młodsze, publikujące w wydawnictwach dużych i tych
niszowych, mające na koncie powieści z gatunków fantasy, horror, science
fiction, urban fantasy, dark fantasy czy też wydające głównie opowiadania
w czasopismach i antologiach.
W felietonie otwierającym cykl Rok z Hardą Hordą Aneta Jadowska napisała, że
grupa powstała jako układ kompletnie nieformalny. Ot, na początku dziesięć,
a teraz dwanaście pisarek, które w internecie zaczęły się nawzajem wspierać,
wymieniać uwagami, motywować do pracy, komentować swoje teksty, z czasem
poczuły, że należy nadać temu jakąś formę. Wkrótce światło dzienne ujrzała
towarzyska grupa literacka Harda Horda. „Nie mamy programu, nie unifikujemy
się w jakąś formę jednego głosu literackiego, przeciwnie, doceniamy swoją
różnorodność i to, że właściwie nie ma dwóch na dwanaście, które pisałyby choćby
podobnie. Co nam daje grupa oprócz wsparcia i pogaduch? Dwanaście głosów
czasem łatwiej usłyszeć niż pojedynczy, a już na pewno na poziomie marketingu”,
pisała Jadowska.
Dziś, 8 marca 2019 roku, w Dzień Kobiet – po dwóch latach działalności Hardej
Hordy – do rąk czytelników trafia antologia pod takim właśnie tytułem. Czego
czytelnicy mogą się po niej spodziewać?
Motywem przewodnim antologii jest przekraczanie granic. Każda z autorek
odebrała ten motyw inaczej, niektóre przeniosły na papier własne lęki
i ograniczenia, inne stawiały swoich bohaterów wobec sytuacji trudnych,
wymagających poświęcenia i odwagi, jeszcze inne przekraczały granice czasu
i przestrzeni. Aby się rozwijać, trzeba iść do przodu, rzucać wyzwania samemu
sobie i światu. Odkrywać nieznane lądy, także te literackie. Wychodzić z pudełka,
szuflady, szafy, w które zostaliśmy wtłoczeni, zdzierać łatki, które nam przyszyto.
Można założyć, że decyzja o wydaniu antologii sama w sobie jest dla członkiń
Hardej Hordy przekroczeniem granicy. Do tej pory grupa istniała poniekąd tylko
w internecie, teraz każdy czytelnik będzie miał w ręku materialny dowód jej
obecności na polskiej scenie literackiej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin