Carla Neggers - FBI 01 - Zbrodnia na klifie.pdf

(1054 KB) Pobierz
Carla Neggers
Zbrodnia na klifie
Cztery dni po ślubie Abigail Browning, detektyw wydziału zabójstw, przeżyła tragedię: jej
mąż został zastrzelony na skalistym wybrzeżu wyspy Mount Desert. Czy był przypadkową
ofiarą przemocy, czy też ktoś chciał jego śmierci?
To pytanie od siedmiu lat prześladuje Abigail. Po otrzymaniu anonimowego telefonu,
wraca na wyspę, żeby znaleźć zabójcę męża. Czy telefon okaże się kolejnym fałszywym
tropem, czy też uda się w końcu udowodnić, że Chrisa zamordowano z premedytacją?
Owen Garison, przyjaciel rodziny, wciąż ma wyrzuty sumienia, że odnalazł Chrisa zbyt
późno, by go ocalić. Teraz pomaga Abigail rozwikłać zagadkę zabójstwa…
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Abigail Browning polała rozpałką stos kartek, które wyrwała z notesu, a następnie ułożyła
na grillu w ogrodzie za domem.
Miała więcej kartek do spalenia. Jeszcze dwa kołonotatniki.
Postawiła butelkę z rozpałką na drewnianej półeczce obok grilla i wzięła z plastikowego
krzesła za sobą pierwszy z wierzchu notes. Kiedy go otworzyła, starała się nie patrzeć na swoje
koślawe pismo, naznaczone bólem w tym samym stopniu, co same słowa, ani na ślady
dawnych łez, które rozmazały atrament, gdy spisywała tragiczną historię swojego miesiąca
miodowego.
Każdy pamiętnik - w sumie było ich czternaście, po dwa na każdy rok - zaczynał się od tej
samej litanii faktów, tak jakby ich kolejne opisanie mogło rzucić nowe światło na całą sprawę,
wydobyć jakiś istotny szczegół, który wcześniej przeoczyła.
Czwarty dzień mojego miesiąca miodowego w Maine.
Drzemię na sofie we frontowym pokoju domku letniskowego, który mój mąż odziedziczył
po dziadku.
Budzą mnie dwa głośne odgłosy - w pokoju z tyłu domu spadają z brzękiem na podłogę
jakieś narzędzia. Młotek. I chyba łom. Przeżywam lekki szok, ale jednocześnie chce mi się
śmiać, bo przez cały ranek pomagałam Chrisowi w łataniu przecieku.
Kiedy wstaję, żeby sprawdzić, co wywołało hałas, przychodzi mi na myśl niepisana
zasada: nowożeńcy nie powinni latać przecieków podczas miesiąca miodowego.
Abigail wyrwała z notesu pierwszą kartkę, podarła ją na cztery części i ułożyła starannie
na wierzchołku stosu. Rozpałką natychmiast zaczęła przesiąkać - niczym świeże łzy - przez
tani papier i stary niebieski atrament.
Anonimowy telefon z zeszłego wieczoru wszystko zmienił. Teraz Abigail musiała
wymyślić kamuflaż dla działań, które zamierzała podjąć.
Musiała zachować trzeźwy umysł i obiektywizm.
Siedem lat wypełnionych pisaniem pamiętników. Siedem lat prób dojścia do ładu z
własnymi emocjami.
Wstając z sofy, czuję zapach róż i oceanu. Pewnie okno jest otwarte.
Nawet teraz, w wieku trzydziestu dwóch lat - kiedy nie była już młodą żoną przystojnego
agenta FBI ani studentką prawa nieobeznaną w sprawach zabójstw
- Abigail widziała siebie, jak idzie do pokoju z tyłu domu, przekonana, że to podmuch
wiatru zrzucił na podłogę narzędzia pozostawione nieopatrznie na krawędzi stołu przez nią i
Chrisa, gdy tamtego ranka przerwali łatanie dziury w ścianie, żeby pójść na górę i kochać się w
zalanej słońcem sypialni.
Zauważyła, że drżą jej ręce, i zaklęła pod nosem, wyrywając kolejne kartki. Było
bezwietrznie, trawa w małym ogródku za domem tchnęła wilgocią po nocnym deszczu. Idealne
warunki do palenia.
3
Abigail nie przeszkadzało, że ma na sobie koszulkę bez rękawów i szorty. Uważała, że
jeśli oparzą ją iskry, dobrze jej to zrobi.
Wchodząc do pokoju z tylu domu, widzę, że to nie okno jest otwarte, ale drzwi na werandę
i po raz pierwszy przeszywa mnie strach.
Nie zostawiłam otwartych drzwi.
- Chris?
Słyszę skrzypienie drewnianej podłogi. Potem ktoś zadaje mi cios w tył głowy.
Czując ukłucie w piersi, Abigail rzuciła notes z powrotem na krzesło, zapaliła zapałkę i
cisnęła ją na stos wyrwanych kartek.
Płomień wystrzelił na wysokość ponad pół metra.
- O rany, pożar!
Abigail podniosła wzrok na Boba O'Reilly'ego. Schodził właśnie z werandy
trójpoziomowego domu, który kupił przed rokiem z Abigail i Scoopem Wisdomem. Wszyscy
troje byli detektywami pracującymi w bostońskiej policji. Drakońskie ceny nieruchomości
zmusiły ich do kupienia domu na spółkę. Bob, dwukrotnie rozwiedziony ojciec trojga dzieci,
mieszkał na ostatnim piętrze. Scoop, który pracował w wydziale wewnętrznym i cieszył się
zasłużoną renomą wśród bostońskich kobiet, zajmował pierwsze piętro. Abigail, detektyw z
wydziału zabójstw, miała do dyspozycji parter. Dobrze jej się układało z Bobem i Scoopem -
między innymi dlatego, że obaj zdawali sobie sprawę, że nie zamierza sypiać ani z jednym, ani
z drugim.
- Palenie śmieci na zewnątrz jest zabronione - ostrzegł Bob.
- Rozpalam grill. Będę piekła kiełbaski.
- Nie jadasz kiełbasek.
- W takim razie upiekę łososia.
Mierzący metr dziewięćdziesiąt detektyw był wyższy od Abigail o przeszło dwadzieścia
centymetrów i chociaż dobijał już pięćdziesiątki, potrafił przebiec ponad dziesięć kilometrów
bez większego uszczerbku na zdrowiu. Nauczył Abigail właściwego posługiwania się hantlami
podczas ćwiczeń i technik badania miejsc zbrodni. Ona zaś uzmysłowiła mu, co przeżywa
człowiek, któremu zabito kogoś bliskiego, oraz to że siedem lat może być jak mgnienie oka.
Kartkę zapisaną krwistoczerwonym atramentem strawił ogień.
Odzyskując przytomność, czuję, jak ktoś przykłada lód do guza z tyłu mojej głowy, i omal
nie wymiotuję z bólu.
- Nie ruszaj się - mówi cicho mój mąż. - Zaraz przyjedzie karetka.
Chcę mu powiedzieć, że nic mi nie jest, ale rezygnuję, dostrzegając malujący się na jego
twarzy gniew.
I potworne poczucie zdrady.
On wie, kto mi to zrobił.
Bob wskazał na dwukilogramową puszkę po kawie marki Folgers, którą Abigail postawiła
na plastikowym krześle za stertą notesów.
4
- Po co ci to?
- Na popiół.
- Słucham?
- Dokonuję rytuału oczyszczenia.
- Podpalacz, którego aresztowałem dziesięć lat temu, mówił to samo.
- Ale to nie jest to samo - zapewniła Abigail, patrząc na płonące kartki.
Zamierzała poczekać, aż Bob sobie pójdzie, a potem porwać do końca ostatnie dwa notesy,
spalić pozostałe kartki i w ten sposób uwolnić się od negatywnych emocji z przeszłości.
Detektyw Bob O'Reilly z bostońskiej policji nie rozumiał rytuału oczyszczenia. Miał bladą
cerę, piegi i rude, uroczo siwiejące włosy; jedynie chabrowe oczy zdradzały, że praca, którą
wykonywał od trzydziestu lat, dawała mu się we znaki. Druga żona zostawiła go przed dwoma
laty, mówiąc mu, że jest kłębkiem nerwów i powinien się leczyć. Zamiast tego Bob upił się z
kolegami policjantami, spakował manatki i przysięgając sobie, że już nigdy się nie ożeni,
wyprowadził się, by po jakimś czasie kupić ze Scoopem i Abigail trzypoziomowy dom.
- To twój charakter pisma? - spytał. - Fioletowy atrament?
Abigail zerknęła na skrawek papieru, który się właśnie zapalił.
- Używałam atramentów w różnych kolorach, zależnie od nastroju.
- Czym się różni nastrój wyrażony fioletowym atramentem od tego, który wyraziłaś
chociażby kolo-rem niebieskim?
- Nie wiem. Po prostu są inne.
- To jakieś pamiętniki czy co? - Starał się nie zdradzać tonem głosu swojego zdumienia.
- Zaczęłam pisać pamiętniki po śmierci Chrisa. Zasugerowała mi to terapeutka.
- Och!
- Powiedziała, żebym pisała, co mi przyjdzie do głowy, bez zastanowienia, w czasie
teraźniejszym.
Żebym pisała o chwilach spędzonych z mężem... i o tym, co się ze mną działo po jego
śmierci.
Bob podrapał się po karku.
- Pomogło?
- Nie wiem. Chyba tak. Nie rzuciłam się ze szczytu góry Cadillac.
Abigail chwyciła częściowo porwany notes, otworzyła go i wyrwała garść kartek, starając
się nie patrzeć na napisane tam słowa.
Chris zostawia mnie z personelem karetki, która zawiezie mnie do szpitala w Bar Harbor.
Nie mówi, dokąd zamierza iść. Nie obiecuje, że zaraz wróci. Niczego nie obiecuje.
Nie mam żadnych złych przeczuć.
Po prostu nie chcę, żeby mnie opuszczał.
Bob zdjął z haczyka przy grillu szczypce i poruszył sczerniałymi kartkami, podsycając
dogasający ogień.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin