Piechowski Kazimierz - Bylem Numerem.pdf

(22492 KB) Pobierz
K azim ierz P iecho wski:
inż ynier, podróż nik; były wię zień
obozu koncentracyj
nego Auschwitz-B irkenau, numer obozowy 918.
O d drugiego roku ż ycia mieszkałem w T czewie. To miasto
nad W isłą , wówczas miasto graniczne. O d północy za W i­
słą było Wolne M iasto G dań sk, a zaledwie kilka kilo m e­
trów w górę
rzeki, po drugiej jej stronie, rozcią gały się
Prusy W scho dnie -
Ostprmfien.
Tu dorastał em. Tu, mię dzy
szkołą a domem ro dzinnym, pochłaniało mnie harcerstwo.
B ył em harcerzem ciałem i duszą , a bycie harcerzem zna­
czyło dla mnie wiele - znaczyło kochać swoją O jczyznę .
P am ię tam , ż e wtedy przyjaź niłem się
się
praniem
z E rwinem
Sc hultzem , N iem cem , synem biednej wdowy, trudnią cej
bielizny. E rwin był do b rym ko m panem
i ś wietnym pł ywakiem . W dziewią tym ro ku ż ycia obaj
przepł ynę liś m y W isł ę na drugi jej brzeg. N awet starsi od
nas ko ledzy z naszej paczki nie po trafili tego doko nać .
M o ja m am a bardzo po lubił a E rwina. Codziennie
przycho dził do nas, kł aniał się m am ie i witał ją
dzo po prawną po lszczyzną : „D zień
nie b ar­
dobry, pani P iecho w­
ska”. Podobnie mówił em ja do jego m am y, ł am aną niem ­
czyzną : „G uten M o rgen, F rau S c hultz”*. Lecz mimo te­
go , m y z E rwinem, ro zum ieliś m y się do brze w obu ję zy­
kach. W isł a był a czymś wspó lnym dla nas. R o m antycz­
na, ro zlewna i taka nasza.
*
G uten M orgen, F rau Schultz.
(niem.) - D zień dobry, pani Schultz.
U rzą dzaliś m y z ko legam i b iegi do G orzę dzieja, malej
wio ski o ddalo nej o sześ ć
kilo m etró w w gó rę
rzeki od
T czewa. T am na wyso kiej skarpie, nad b rzegiem Wisły,
stal m aleń ki, lecz pię kny, stary koś ciółek. S tam tą d był
uro czy wido k na rzekę
Ostpreufien.
i c ią gną c e się
daleko ró wniny -
K sią dz, ducho wny z tego ko ś ciół ka, widywał nas tam
czę sto wpatrzo nych w daleki ho ryzont. M yś lę , ż e po lubił
nas urwisów. Z awsze dawał nam coś do zjedzenia, pytał
o to i owo, po gł askał po czuprynie, po czym m y chó ral­
nie:
Szczę ś ć B oż e!
— i hajda w dół, do rzeki.
P łyną ć z prą dem to niewielka sztuka. B ywał o , ż e spo­
tykaliś m y tratwy pł yną ce do T czewa i dalej do G dań ska.
F lisacy po zwalali nam wsiadać na tratwę i tak, ś piewają c
wespół z flisakam i, do pł ywaliś m y do T czewa. P lusk,
plusk z tratwy i w parę m inut b yliś m y na b rzegu.
B ył y to najpię kniejsze lata naszego ż ycia. Póź niej dro ­
gi nasze z E rwinem się rozeszły, bo on nie miał ś rodkó w
na opłacenie czesnego do gim nazjum .
N adszedł ko niec sierpnia ro ku 1939- K o m panie b a­
talio nu opuszczał y koszary. M aszero wał y w ciemnoś ć no­
cy. Atm o sfera napię ta, nadcią gał y ciemne chmury.
1 ... pierwszy dzień
most. Z aczę ło się .
Po tygo dniu wrac ali do swoich domów ci, któ rzy je
o puś cili, ewakuują c się
przed wro giem . N ie wszyscy.
przy ro wach wzdłuż
dró g,
Sporo zostało w ziem i, tuż
wrześ nia. G odzina pią ta. N a m ia­
sto spadał y pierwsze bomby. N asi na W iś le wysadzili
gdzie dopadł y ich
sztukasy.
W róciłem i ja. N iestety, nie
wrócił ojciec. N ie wiedzieliś m y, czy ż yje. B yl prac o wni­
10
kiem Polskich K olei P ań stwo wych i w ko ń cu sierpnia,
jako m aszynista paro wozu, został po wołany do służ by
pod ro zkazy wo jska. W tym czasie wydano nakaz reje­
stro wania się w
Arbeitsam cie
- urzę dzie pracy. D ostałem
przydział
m o stu.
M o st na W iś le był wysadzony, wię c N iem cy po stano ­
wili w K nyb awie, cztery kilo m etry w gó rę rzeki, zbudo ­
wać nowy. Przez pierwsze dni wywoził em tac zką gruz na
pryzm ę przy dro dze, ską d zab ierano go cię ż aro wym i sa­
m o cho dam i. B yło cię ż ko , lecz dla m nie, zdro wego , silne­
go harcerza to kaszka z m leczkiem .
P ewnego dnia krę cił się
starszy już
i spo glą dał na pracują cych
N iem iec. P rzystawał , przypatrywał się , lecz
pracy przy usuwaniu zniszczo nych przę seł
nic nie mówił. B ył w ro bo czym ub raniu, co oznaczało, ż e
pracował tu jak wszyscy inni. Podszedł do m nie i skiną ł
rę ką , ż eb ym przestał ładować taczkę . „K i diab eł , czy ma
fryc jakieś pretensje?” - po m yś lał em .
A on ś m ieje się i pyta:
— Czy mówisz po niem iecku?
— T ak — o dpo wiadam .
— B ę dziesz pracował ze m ną . W ysadzam resztki zwa­
lo nych przę seł. N o, chodź .
P oszedłem
za nim .
O dtą d
był em
po m o c nikiem
Spreng m eistra
— wiercił em o two ry w bryłach b eto nu, do
któ rych on wsadzał
donneryt —
m ateriał wyb uc ho wy -
i łą czył go lo ntem z kapsuł ką zapalają cą , po czym ja za­
lepiał em otwó r glin ą . K iedy wszystko było przygo to wa­
ne do wysadzenia, brał z bardzo po waż ną
m iną
trą b kę
i dawał sygnał o strzegawczy przed wysadzeniem . R obot­
nicy cho wali się , gdzie kto tylko mógł. A po c hwili na­
11
Zgłoś jeśli naruszono regulamin