30 Niedaleko Franklin, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III 20:47 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, sobota, 26 wrzenia 2009 - Pewnie nie pozwolisz wylšdować tam mojemu oolt? - zapytał ponuro Cholostaan. W dole wyranie widać było strumień Posleenów znikajšcy w podziemnym miecie. Pewnie sš tam olbrzymie łupy zagarnięte przez wojska w tym rejonie. - Raczej nie - powiedział Orostan. Był trochę weselszy, gdyż plan zaczynał działać, a znienawidzone, wymykajšce się pogoni działo SheVa chyba uciekło. - Mamy za dużo celów do zajęcia, a już jestemy spónieni. Twój oolt ma inne zadanie do wykonania. - Obym tylko dostał swojš działkę - westchnšł Cholostaan. - Nigdy dotšd nie brałem udziału w udanym natarciu. Nie chciałbym, żeby cały łup przypadł innym. - Łupów będzie jeszcze dużo - prychnšł Orostan. - I dostaniesz swojš działkę. Będziesz tarzał się w dobrach, kiedy la misja się skończy. Każdy, kto przejdzie przez naszš przełęcz, będzie nam winien działkę, dlatego przebicie się na równiny jest ważniejsze niż splšdrowanie tego mierdzšcego miasta. Żałuję, żenię można im wszystkim tego zabronić. Ci ooltos sami potrzebni do zdobycia przełęczy i zniszczenia wojsk ludzi, a nie do łupienia. - Jaki jest nasz następny cel? - spytał młodszy kessentai. - Nad rzekš zwanš Little Tennessee jest most. Co za okropna nazwa dla rzeki. Po przejciu mostu ruszymy drogš w góry. Jest tam cztery czy pięć celów, bardzo dla nas ważnych. Sprowadzimy cały ooltondar nad Tennessee, a potem, kiedy zabezpieczymy już most, rozdzielimy się. My otworzymy przejcie drogš cztery-cztery-jeden, a Sanada pójdzie drogš dwadziecia osiem. - Most - powiedział ponuro Cholostaan. - I górskie drogi. - Nie martw się, młody kessentaiu - pocieszył go ooltondai. - Tym razem to my będziemy mieli niespodziankę dla ludzi. * Major Ryan stał na zboczu Rocky Knob i patrzył na most. w dole. W promieniach zachodzšcego słońca widział Posleenów idšcych na wschód od Franklin, którzy jeszcze nie dotarli do mostu. A na mocie wcišż byli uciekinierzy. - Kiedy pan go wysadzi? - spytała specjalistka. Minowanie mostu okazało się ciężkš pracš. - Cały czas sš na nim żandarmi kontrolujšcy ewakuację - odparł Ryan, opuszczajšc lornetkę. - Nie wiem, czy działajš na wyczucie, czy wykonujš rozkazy. Ale jeli będš jeszcze na mocie, kiedy podejdš Posleeni, wylecš w powietrze. - Żandarmerii to się nie spodoba - zauważyła Kitteket - Wszystkim innym nie spodoba się jeszcze bardziej, jeli Posleeni zdobędš nietknięty most. Zastanawiam się, co oni kombinujš. - Co pan ma na myli? Major usiadł na skraju drogi. Znajdowali się na zakręcie bocznej szosy niedaleko Crook Creek. Pozostali żołnierze zrobili sobie przerwę - jedli polowe racje, moczyli ręce w zimnej wodzie górskiego strumienia i zastanawiali się, co dowodzšcy nimi ekscentryczny oficer każe im teraz robić. Major zebrał grupę ludzi - omiu zamiast planowanych czterech - których szukał, żołnierzy, którzy zachowali sprzęt i byli gotowi ić za kim, kto od razu powiedział im, że należy do tylnej straży. Ich pierwszym celem był most na Tennessee. Po zniszczeniu go mieli zajšć się następnym i następnym, tak długo, aż skończš im się materiały wybuchowe albo szczęcie. Major bardziej martwił się o to drugie. - Oni sš sprytni, więc muszš wiedzieć, że będziemy próbowali ich zatrzymać, tak? - Tak. - A więc muszš mieć jaki sposób na przejcie przez rzekę - cišgnšł. - Nie wyobrażam sobie, że po prostu zatrzymajš się i poddadzš. A pani? - Nie, ja też sobie tego nie wyobrażam. - No, wyglšda na to, że już niedługo się przekonamy. - Masa Posleenów, ukrytych w cieniu unoszšcych się nad nimi czterech Minogów i C-Deka, ruszyła w stronę mostu. W oddali widać było inne lšdowniki skręcajšce na wschód. - Chyba rozdzielajš swoje siły - powiedział major. - No, to nie najmšdrzejsze posunięcie, o ile to nie jest zmyłka. - Być może - odparł Ryan, odwracajšc się do niej. - Znów jaki podręcznik? - Tak jakby. Ilu żołnierzy mogš, pana zdaniem, przepchnšć w godzinę przez wyłom? - Nie wiem - powiedział major i policzył co w mylach. - Prawdopodobnie szećdziesišt do stu dwudziestu tysięcy. Powiedzmy, dziewięćdziesišt do stu. - W takim razie pchnš ich w dwie różne strony - powiedziała Kitteket. - W ten sposób potrzeba będzie mniejszych sił, żeby ich powstrzymać. - Hmmm - mruknšł Ryan. - Ale na każdej trasie będš inne problemy. Nie wiem na przykład, czy upchnš takie same masy na drodze do Asheville, co w wylocie doliny. Poza tym rozdzielajšc się, utrudniajš nam odcięcie ich, gdyż trzeba będzie obstawić więcej tras. Ogólnie rzecz bioršc, mylę, że Posleeni wyjdš na tym lepiej niż my. - Być może, sir, ale to chyba zależy od tego, czy na innych trasach będš jacy obrońcy. - Chyba włanie sama pani doszła do tego, do czego zmierzałem - umiechnšł się Ryan. - Teraz przekonamy się, na ile my będziemy skuteczni. - Tymczasem pluton żandarmerii na mocie pospiesznie zapakował się do swoich humvee i uciekł, cišgajšc na siebie ogień prowadzšcego oolt. Na szczęcie dla nerwów Ryana pomiędzy żandarmami a Posleenami nie było żadnych uciekinierów. Zdarzało mu się już wysadzać mosty wraz z maruderami, ale zdecydowanie to nie była jego ulubiona metoda spędzania wolnego czasu. - Zaczeka pan, aż wejdš na most? - spytała Kitteket. - Nie. Gdybym tak zrobił, wysadziłby go zamiast mnie plutonowy Campbell. Standardowa procedura operacyjna to... - Pięćset metrów - przerwała mu Kitteket. - Ja tylko sprawdzałam. - Maszynistka? - mruknšł. - Cztery lata, sir. Cały czas tutaj. To znaczy tam, na dole. - Wskazała na Gap. - Piszę prawie osiemdziesišt słów na minutę. - Jeli będę musiał wypełnić jakie formularze, dam pani znać - powiedział Ryan, wciskajšc dwignię detonatora, kiedy pierwszy Posleen minšł znak drogowy stojšcy niecałe pięćset metrów od mostu. Eksplozja nie była zbyt widowiskowa. Kilka chmurek dymu, trochę betonowego pyłu... i stalowy most runšł do strumienia. - To wszystko? - spytała Kitteket. - Wszystko - odparł Ryan, pakujšc detonator. - Spodziewałam się kupy dymu i ognia i latajšcych w powietrzu resztek mostu - westchnęła. - Tyle się narobilimy, a tu tylko trochę dymu. - Jestem mistrzem - stwierdził wyniole major. - Mistrzostwo w wysadzaniu różnych rzeczy w powietrze polega na użyciu minimalnej siły, a ja przez ostatnie kilka lat wysadziłem naprawdę dużo mostów. To w ogóle dobry pomysł, bioršc pod uwagę, że mamy mało materiałów wybuchowych. - Jasne, sir - zamiała się specjalistka. - Co teraz, wielki mistrzu? - Teraz jedziemy wysadzić drogę. Jak tylko zobaczymy, co Posleeni zrobiš. w sprawie mostu. Pierwsza fala obcych kłębiła się na brzegu, a prowadzšcy ich Wszechwładcy wznieli się na swoich spodkach i przelecieli przez rzekę. Szybko jednak wrócili i w miarę, jak przychodziły nowe jednostki, zaczęto rozmieszczać je wzdłuż brzegu, każdy oolt osobno. - Jezu Chryste. - Ryan potrzšsnšł głowš. - Co się dzieje? - Rozstawiajš ich, żeby zmniejszyć straty w wyniku ostrzału artylerii. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby zaczęli się okopywać, ale do tego, jak widać, jeszcze nie doszli. - Jest le - powiedziała Kitteket. - Prawda? - O tak - mruknšł major, kiedy pierwszy Minóg przeleciał na drugi brzeg i wysadził żołnierzy, po czym szybko zawrócił po nowy kontyngent. Kiedy tylko obcy znaleli się. na drugim brzegu, ruszyli w pocig za uciekajšcymi ludmi, częć jednak rozproszyła się na boki, przeczesujšc okolicę i sprawdzajšc, czy w pobliżu nie ma jakich niedobitków. - A teraz rozwijajš wokół mostu perymetr - powiedział Ryan. - Ciekawe, po co? - Chcš urzšdzić piknik? - spytała specjalistka. - Panie majorze, robi się ciemno, a ci Posleeni, którzy nie umacniajš przyczółka, idš drogš prosto na nas. - Ale lšdowniki nie ruszajš się - mruknšł Ryan, jakby jej nie słyszał. Jeden z Minogów dołšczył do pierwszego i zaczšł przerzucać wojsko na drugi brzeg rzeki, pozostałe dwa i C-Dek osiadły na ziemi, jakby na co czekały. - Co oni robiš? - Sir, może moglibymy zastanawiać się gdzie indziej? - Co tam się rusza - zauważył major. Posleeni wkraczali do doliny w zdyscyplinowanym szyku, który Ryan wcišż uważał za niepokojšcy. Potem centaury zaczęły rozstępować się na boki, aby przepucić kolejnš grupę. Major ustawił ostroć lornetki i skierował jš na maszerujšcš formację. - Niech mi pani powie, że to nie jest to, o czym mylę - mruknšł. - Ja nie widzę. To pan ma lornetkę. Podał jej szkła i pokręcił głowš. - Skšd oni ich wzięli, do cholery? - Sir - zachłysnęła się Kitteket. - Czy to sš... - Ta Indowy. * Orostan skrzyżował ramiona i opucił grzebień, aby nie przerazić jeszcze bardziej małego zielonego stworzenia. Tulostenaloor ukarał już mierciš kessentaia, który pozwolił zabić jednego z saperów; małe istotki kupiono i przewieziono wielkim kosztem, a ich liczba była ograniczona. Orostan wskazał na resztki mostu. - Tam był most - powiedział mieszankš posleeńskiego i galaksjańskiego. - Musi być nowy. Jak będzie nowy, wszystko będzie dobrze. Jak nie, wasz klan się zmniejszy. Indowy wyminšł go i ostrożnie podszedł do zniszczonego mostu. Podpory obu przęseł zostały wysadzone, podobnie jak metalowe dwigary. Została tylko poskręcana masa cementu i stali. Inżynier przyglšdał się jej przez kilka chwil, a potem spojrzał na znajdujšce się w pobliżu materiały. W końcu podszedł do posleeńskiego dowódcy. - Będę potrzebował więcej niż mam ršk do pracy - powiedział niemiało. - Na szczęcie na miejscu jest dużo materiałów. Nie będziemy próbowali odbudować mostu, postawimy tylko nowy, niżej nad poziomem wody. Tak będzie szybciej, chociaż i tak zajmie nam to czas do rana. Nie umiemy robić cudów. ...
sunzi