Jak ogień i woda Diana Palmer -fragment.pdf

(287 KB) Pobierz
Diana Palmer
Jak ogień i woda
Tłumaczenie: Wanda Jaworska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2020
Tytuł oryginału: A Loving Arrangement
Pierwsze wydanie: 1983 by Dell Publishing Company
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 1983 by Diana Palmer
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w
jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do
osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami
należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins
Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody
właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie
prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-4832-7
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kiedy Abby Summer weszła w poniedziałek do biura, była przemoknięta
do suchej nitki. Stąpając po puszystym dywanie, zostawiała na nim mokre
ślady, a z jej beżowego trencza i zawadiacko przekrzywionego kapelusza
z wąskim rondem spływały na podłogę krople wody. Ale nawet w takim
stanie nie straciła nic ze swej zwykłej elegancji i szyku, które ściągały na nią
pełne uznania spojrzenia. Miała dwadzieścia sześć lat, jednak drobna budowa
ciała i delikatne rysy twarzy sprawiały, że wyglądała na znacznie młodszą.
Zdjęła płaszcz i kapelusz, odsłaniając misternie ułożone długie jasne
włosy. Wypielęgnowane paznokcie długich palców pokrywał perłowy
beżowy lakier, z którym kolorystycznie harmonizował dyskretny, starannie
nałożony makijaż. Ciemnozielone oczy były chłodne i spokojne, podobnie jak
twarz, którą prezentowała otoczeniu.
Abby była znana w kancelarii prawnej McCallum, Doppler, Hedelwhite
i Smith ze swego opanowania w każdej sytuacji, nawet gdy jej zlecano
pozornie niemożliwe do wykonania zadania. W ciągu roku pracy na
stanowisku sekretarki Greysona McCalluma nigdy nie zawiodła, nie
zdenerwowała się, nie rozpłakała ani się nie załamała, co zakrawało na swego
rodzaju heroizm, zważywszy wybuchowy charakter jej szefa.
McCallum i stary pan Doppler byli starszymi partnerami w firmie. Dick
Hedelwhite co prawda od dawna nie żył, ale z szacunku dla niego
pozostawiono jego nazwisko w nazwie kancelarii, a nazwisko Jerry’ego
Smitha dodano niedawno. Abby dzieliła wprawdzie obowiązki sekretarki
z Jan Dickinson, ale to jej przypadała w udziale lwia część pracy ze względu
na liczniejszą klientelę McCalluma. Jej szef cieszył się sławą znakomitego
adwokata i występował w najtrudniejszych procesach karnych, podczas gdy
Doppler i Smith specjalizowali się w sprawach rozwodowych i procesach
cywilnych. Poza tym Jan miała tę przewagę, że obaj jej szefowie byli ludźmi
spokojnymi, a w przypadku McCalluma nikt nigdy nie użyłby tego
określenia.
Abby włączyła elektryczną maszynę do pisania i sięgnęła do środkowej
szuflady po terminarz. Zdziwiła się, nie widząc go na zwykłym miejscu.
Przecież zawsze znajdował się w środkowej szufladzie.
Zajrzała do następnej, w której piętrzyły się ryzy papieru maszynowego.
Leżał na wierzchu, choć nie przypominała sobie, żeby w piątek przed
wyjściem z pracy go tam włożyła.
Otworzyła terminarz na bieżącym dniu i szybko przebiegła wzrokiem
znajome nazwiska i godziny, aż zatrzymała spojrzenie na czarnych
gryzmołach wyróżniających się na tle jej starannego, czytelnego pisma.
McCallum własnoręcznie wpisał nazwisko osoby, z którą miał się spotkać
o godzinie czwartej po południu. Z twarzy Abby odpłynęła cała krew. Zbladła
jak ściana, w panice wypuściła z drżących rąk terminarz i szeroko otwartymi
oczami wpatrywała się w widniejące przed nią nazwisko. Miała ochotę rzucić
wszystko i natychmiast uciec z biura. Robert C. Dalton, godzina 16.00,
Robert C. Dalton, godzina 16.00 – te słowa skakały jej przed oczami,
powodując chaos myśli.
Oczywiście nie można wykluczyć, że w Atlancie mieszka jakiś Robert C.
Dalton. W książce telefonicznej zapewne figuruje przynajmniej dwadzieścia
osób o tym nazwisku. Ale Abby mogłaby się założyć o swoją tygodniową
pensję, że akurat ten Robert C. Dalton pochodzi z Charlestonu, że jest żonaty
ze spadkobierczynią imperium żeglugowego. A to oznacza, że jeśli nie uda
się jej znaleźć przekonującego pretekstu, żeby opuścić biuro przed czwartą po
południu, niechybnie czeka ją bezrobocie.
Tak była zaabsorbowana tymi myślami, że nie usłyszała sygnału
interkomu. Dopiero za drugim razem brzęczenie zwróciło jej uwagę, więc
trzęsącymi się palcami nacisnęła guzik.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin