Elizabeth Strout - Amy i Isabelle.pdf

(2225 KB) Pobierz
Dla Zariny
1
Owego lata, kiedy pan Robertson wyjechał z miasta, było potwornie
gorąco i rzeka przez długi czas wydawała się martwa.
Przypominała zdechłego brązowego węża rozciągniętego przez samo
centrum, z brudną żółtą pianą wzdłuż brzegów. Ludzie, którzy
przejeżdżali autostradą, zamykali szyby, czując ten duszący
siarkowy odór, i zastanawiali się, jak ktokolwiek może żyć z takim
smrodem bijącym od rzeki i fabryki. Jednakże mieszkańcy Shirley
Falls przywykli do niego i nawet w czasie wielkich upałów czuli go
tylko zaraz po przebudzeniu. Właściwie im nie przeszkadzał.
Przeszkadzało im natomiast, że owego lata niebo nigdy nie było
błękitne, że zdawało się, jakby miasto spowijał brudny bandaż,
wypierając wszelkie światło słoneczne, jakie mogłoby się tutaj
przesączyć, i zatrzymując wszystko, co nadawało rzeczom ich
barwy, tak że w powietrzu unosiła się nijakość – oto, co dotarło do
ludzi tamtego lata i co po jakimś czasie wywołało u nich niepokój.
Były też inne rzeczy: w górze rzeki odnotowano kiepskie plony –
fasola tyczna wysychała, marchew przestała rosnąć, gdy osiągnęła
rozmiary palca małego dziecka – a na północy stanu dwukrotnie
widziano UFO. Krążyły nawet pogłoski, że rząd wysłał ludzi do
zbadania tej sprawy.
W biurze fabryki, gdzie garstka pracownic całymi dniami
segregowała faktury, archiwizowała kopie i naklejała znaczki na
koperty, uderzając w nie pięścią, przez pewien czas toczono
niespokojne rozmowy. Niektóre sądziły, że może się zbliżać koniec
świata, a te, które nie miały tak daleko wysuniętych obaw, musiały
przyznać, że wysyłanie człowieka w Kosmos nie jest dobrym
pomysłem, że naprawdę nie mamy żadnego interesu w tym, by
spacerować po Księżycu. Lecz upał był nieznośny, ustawione
w oknach wiatraki nic nie dawały i w końcu kobietom zabrakło
Zgłoś jeśli naruszono regulamin