Świerszczyk 1984-11-11 nr 46.pdf

(24791 KB) Pobierz
(2020)
11
XI •
1984
r.
Tygod nik
dla
-
młodszych
dzieci
l
Rys.
Halina Zakrzewska
U stóp Wawelu
miał
ojciec
żyjącą
pracownię,
wielką izbę białą, wysklepioną,
wielkim
tłumem;
tam
chłopiec mały chodziłem,
co
czułem,
to
później
w
kształty
mej sztuki
zakułem.
figur
zmarłych
Uczuciem wtedy tylko, nie rozumem,
1
obejmowałem
zarys
gliną ulepioną
.
wyrastający
przede
mną
w olbrzymy:
w drzewie lipowym rzezane
posągi.
Stanisław Wyspiański
Cena 8
"---.
,
l
...
l
r
\
l
'
l
l
'
'
\
\
\
\
\
}
'
\
'
Jest ciemno_
i
przeraźliwie
zimno. Dmie
silny wiatr, który, gdy podchodzili pod
górę,
zgasił
im pochodnie. Tutaj, na szczycie,
mogą
pracować
tylko w
świetle
lata.-ek.
Muszą
przy
·
tym
.
uważać
na
każdy
ruch, bo
skała
jest
oblodzona, a
tuż
obok urywa
się
i
opada stu-
metrową; piou.ową ścianą. Gdzieś
w dole,
·na
skalnej
półce,
czeka na ratunek ranny taternik.
·
Wbijają
haki,
zgrabiały~i
od
zi~a rękami
montują urządzenie
zjazdowe: rolki i
bębny
z linkami.
Władysław
przygotowuje
"uprząż
zjazdową". Zakłada ją
na siebie Jan. To
.
n,
o
jeden z najbardziej
doświadczonych
ratowni-
ków, zjedzie w niej
,w
przepaść.
Jeszcze raz,
dokładnie sprawdzają
wszystkie mocowania.
"W
porządku"
-
Władysław
klepie
kolegę
po
ramieniu. Marcin wyjmuje termos z
gorącą,
herbatą. Piją
po
kąlei. Trochę się
rozgrzali, ale
natychmiast, mimo
ciepłego
ubrania,
chłód
przenika znowu
całe ciało.
Po ch'-'rili Jan, ópuszczany powoli przez ko-
legów na stalpwej lince,
star~ się
nie
stracić
·
z oczu liny, po··której
schodził
ranny taternik.
To jest jedyny drogowskaz. Latarka bladym
promykiem
oświetla niewielką przestrzeń.
Ja-
kiś kamień potrącony
·
rzypadkowo w górze
p
przelatuje
tuż
obok. Wiatr
się
wzmaga. Kilka-
krotnie
okręcił
Janem. Nagle ...
Zawisł
p.ieru-
chomo na jednej
wysokości.
Co
się stało?
"Lina
zaklinowała się
w skalnej szczelinie''-
·
informują
go ci z góry przez radiotelefon. Jan
·
·
.
'
musi
troch~ poczekąć.
Wszyscy
się denerwują
tym czekaniem, bo
przecież
nie wiadomo,
w jakim stanie jest ranny.
Później,
w rozmo-
wie, Jan powie,
że
najgorsza podczas akcji jest
przymusowa
bezczynność.
Teraz,
starając się
przekrzyczeć wichurę, nawołuje
poszukiwa-
nego.
Żadnego
odzewu.
Może już
nie
żyje?
Wołanie
o pomoc
rozlegające się
ze skalnej
półki usłyszał
przygodny turysta przed pierw-
.
szą
po
południu, dwadzieścia
minut
później
zawiadomił
GOPR. Przed
trzecią
ratowniey
byli
już
w
drodzę
na szczyt. Teraz jest
już
·
chyba szósta. Ile godzin
minęło
od chwili
samego wypadku?
·/
.
'
'
'
_j
l
Rys.
Marta Adamus
•l
Nagl e ostry
podmuc~
wiat ru rzuca Jane m
o
ścianę.
Rozpoczyna
się hu~tawka.
Poprze2;
trzaski w
.
głośniku
radio telef onu
słyszy głos
Władysława: ,~Już
wszystko gra. R:uszamy!"'
Jan znow u
wytęża
wzro k.
Jeśli
przeg api
półkę, akcję
trzeb a
będzie zaczynać
od nowa.
Be~powrotnie Jlliną
strac one minu ty. Wtem ...
tQ chyb a zarys
półki?
Czy
to ta, które j szuka?
·
Melduj~
o
~postrzeżeniu Władysławowi.
Chwytając się WYStępó_w
skaln ych
zbliża się
do
półki.
Dost rzega ciem ny
kształt leżący
bez
ruch u. Pocbyla
się
nad nim.
Słyszy słaby
odde ch. Rann y jest niepr zytom ny. Jan
zakła
­
da mu "sze lki Gram ming era". Przymocowuje
rann ego do swoich pleców. "Got owe !"-
meld uje kolegom. Raze m z rann ym zaczyna
zjeżdżać
powQli w
dół,
gdzie u
.st.óp
skały
czekają
inni
kQledzy z ekipy ratowniczej. Nie-
przy tomn y tater nik zaczyna
majaczyć.
Jano wi
wydaje
~ię, że
czas
stanął
w miejscu.
.
Nagl e ...
c~
za ulga!
Nogiratownikadotknę­
ły
ziemi.
Podbiegają
koled zy.
Odbierają
ran-
nego
i
przenoszą
do samo chod u, który natyc h-
miast rusza do szpitala. Jan siada na kami eniu.
.
Jest bard zo
zmęczony.
Podc hodz i Rysz ard,
kładzie
mu
dłoń
na rami eniu. "W
porządku?"
-pyt a, a pote m
mówi:~-
"Fac et ma
szczęście.
Ściągnęliśmy
go w ostat nim mom encie . Jesz-
cze
tro~hę
i
całkiem
by
zamarzł..''
Sam ochó d odwozi ratow nikó w
·do
pobli-
.
skiego
schroniska~
Ci ze szczy tu
muszą
jeszcze
zdemontować urządzenie
zjazdowe. Dopi ero
po godzinie
do·łączają
do kolegów. Prze marz..
nięci, zmęczeni, chcą się
przed e wszy stkim
.
ogrzać. Dostają ciepłą kolację.
Krót ki odpo -
czyn ek
i
powró~
samo chod ami do bazy. Po
sześciu godzinł!ch
niepr zerw anej akcji. Pote m
.
rozejdą się
do dom ów
w
nadz iei,
że długi
czas
mini e,
·zani
m
ktoś
znow u
będzie potrzebował
ich pomocy.
.
l
l
.
l
'
\
'
\.
\.
l
\
\
.
'
....
\
l
~
-
f
'
l
.
l
'
,J
. x·
:
..
'(:rt
~
....
'-.
'---
\
ł
-.
•.,
--··
-------
-
-
--
..._
..
Andrzej
Papliński
.
oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooopooooo
o
.
.
o
,
g
o
g
o
ratow nikow i
zapewnić
jak
największe bezpieczeństwo
a
jednocześnie swobodę
ruchów. Ratowanemu za-
kłada się
tzw. "szelki Gram minge ra".
Zabezpieczają
go one skutecznie przed
wypadnięciem
podczas
ł!jazdu.
Uprząż
zjazd pwa- zrobiona jest z mocn ych pasów,
połączonych
w taki sposób, aby opuszczanemu w
ąiej
g
g
o
o
oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo
.
.
.
3
.
\
--
••
-
....,,~
------~~-
<
-·-~~
7""'~ ..,"_.,.,~Y«\.
'\~,~')"v·;-,--
~.!l~
_A
.
.
.
'•
l
ale to nie jest takie
zwyczajne
ziarnko, które
sie.ją
·w
polu albo
sypią
kurom
jęczmienia.,
na pokarm
~·" zasadź
je starannie w doniczce
do
kwiatów, a ?Obaczysz, co z tego
będzie.
-
Dziękuję
-
rzekła
kobieta
i
zapłaciła cza~
rownicy
dziesięć
groszy,
bo
tyle to
żiarnko
.
.
'
kosztowało.
\
Po·
powrocie
dQ
~.q.pmu
zasadzi~a
je
starannie
w
doniczce do Jiwiatów
i
zaraz
pokazała się
mała
'roślinka,
okryła się
-pięknymi
listkami,
Pewna kobieta
bę.rdzo prapęłą mieć maleń..
'
kie
elzięcko,
ale rtie
wied~iała, skąd
by
je
wziąć.
Poszła więc
do czarownicy
i
rzel.a'a:
- Tak
bym
chciała mieć
malutkie
dziecko.
·
1
Powiedz
mi,
C0
zrobić
,
zebym
je
miała?
...- O, to nietrudne
l
....
odpowiedziała
czarow-
ni~a
.
. ,_
Znajdziemy
na to
radę
.
Masz tu ziarnko
>
a
w
środku wyró~ł
kwiat
złoto-purpurowy,
podobny
do
tulipana;
tytko
zamknięty
w
pączek.
.
.
.
_
-
Cóż
to za
prześliczny kwiatł
-
rzekła
.
kobięta
i
tai<
była
zachwycona,
że całowała
złote
i
czerw· ne.
płatki.
W tej samej chwili
o
kwiat z
wielkim
łoskotem otworzył się
i
w
środku,
na
zielonym
dnie kielicha; gdzie
z· ykle
mieści'się sł:upek
kwiatowy,
stała
sobie
w
prześliczna mąła dziewe~ynka.
.
Nazwali
ją Odrobinką, g(:tyż była
maluchna
jak
·
młoda pszczółka,
tylko
dąleko zgrabnię
..
)SZa.
_
_
·
,
Kobieta
wzięła
zaraz
łupinkę
orzecha,
ażeby
,
w
niej
urządzić kole·bl<ę
dla swego
dzieciątka
.
Fiołkow-e płatki posłuzyły
za
siennic-zek, a
. .
den
płątęk róży-
za
kołderk,.
'
,
.
Odrobinka
spała
wybornie,
a
w
dzień bawiła się
na stole.
Kobieta
postawiła
na
nim talerz z
wodą, oto~zony
wi1anl<ieni
kwiatów,
których
łodyz~i były
zanurzone_
w
wodzie.
Listek tulipana
zastępował łódkę,
dwa
pręciki
kwiatowe
stanowiły wiosła
i
Odro ..
binka
pływała
sobie
.JPo
talerzu
od
i'ednegu
brzegu do
drugiego.
Ślicznie
to
wyglądało!
.
Umiała·
tei
śpiewać,
.
a tak
ładnie,
ze
·
nie
·mozna
tego·
opisać~
Jednego razu
w
nocy,
kiedy
Odropinka
.
spała
sobie
spokojnie
w
kołysce
na stole, przez
wybitą szybkę wskoczyła
do pokoju ropucha.
Szkaradne to
było stworżenie: ciężkie,
grube,
mokre
-i
bardzo
·cie~awe.
Zaraz
spostrzegła
Odrobinkę, śpiącą
pod
różanym płatkiem
.
.
.
- Hm,
hmi
-mruknęła
......
Piękna byłaby
z niej
żona
dla mojego
synka
I
,
-
I
razem
z
kołyską zabrała dzięcinę,
wysko,..
·
czyła
do ogrodu
i
zaniosła ją
do swego miesz-
W
nocy
l
'
'
~~.
.
.
-
,
\
l
l
\
Rys. Botena Truchanowska
-
Znajdowało się
ono w czarny m,
gęstym
błocie
nad
~trumieniem.
Syn t;opuchy brzyd-
szy
był
jeszcze
-od
matki,
chociaż
bardzo do
który zarazem
leżał
najdalej od
brzegu , i na nim
umieściła łupinę
orzecha ze
śpiącą
Odrob
inką.
Kiedy dziewc zynka
zbudziła się ra~o
i
zoba-
czyła~
gdzie jest,
zaczęła płakać. Wokoło była
.
woda
głęboka,
a· i
sposób
dostać się
z
listka do
n
brzegu
.
A ropuch a tymcza sem
urządzała
w
głębi
błota
mieszk anie dla
młodej
pary. Przyoz dobi-
ła ciemną, szkaradną jamkę trzciną
i
wodny mi
roślinami
,
zeby
się
synowej
podobała,
i
popły-
_
nęła
wraz z synem do listka,
aby
przenieść
kolebkę
panny
młodej.
największy,
.
niej
podobn y. "Koak , koak, breke- ke-ksl "-
tyle tylko
umiał powiedzieć,
kiedy
ujrzał
Od-
robinkę.
- Nie mów tak
głośno
-
szepnęła
mu mat-
ka. - Obudz isz
i
może
nam uciec, bo jest
lekka jak puszek
łabędzi.
Trzeba
ją przenieść
na
liść
wodnej lilii,
na
środek
strumy ka.
Tam
będ~ie
jak na wyspie , a tymcza sem
przy~
gotuję
dla was mieszk anie
w
głębi błota.
Po·pow ierzchn i strumie nia
pływały
zielone ,
okrągłe liście
wodny ch
lilii.
Ropuc ha
wybrała
s
l
Zgłoś jeśli naruszono regulamin