Sylwia Zientek - Próżna.pdf

(1176 KB) Pobierz
Patrzyła na jego plecy, czuła się obdarowana i pełna wdzięczności. Dwoje
wtajemniczonych spokojnie zamknęło się w łupinie swoich ciał. Wiedzieli oboje, że nie jest
prawdopodobne, aby się kiedyś porozumieli w słowach. Wymienili jednak ze sobą znaki
dobroci, które każde z nich miało na zawsze przechowywać. Z zamkniętymi oczami
rozpoznali w sobie nawzajem apostołów prawdy. To wystarczyło.
Patrick White, Wóz ognisty
(przełożyła Maria Skibniewska)
Część pierwsza
La vie en rose
1.
Ilekroć nadchodziły jesienne chłody i opanowywała ją typowa dla tej pory roku melancholia,
niezmiennie powracała wspomnieniami do tych dni, gdy spacerowała samotnie bulwarami i ulicami,
przekraczając mosty nad rzeką i wpatrując się w spektakl, jakim bywa życie na ulicach Paryża.
Znowu czuła ogromną tęsknotę za tym miejscem i z lubością wyobrażała sobie spacer wzdłuż brzegu
rzeki i straganów bukinistów, szare dachy i charakterystyczne gzymsy kamienic, markizy kawiarń,
możliwość patrzenia na ulicę z perspektywy wystawionego na trotuar kawiarnianego krzesła. Tego typu
nostalgia podsycała próżność, pozwalając pławić się w smutku, podczas gdy prawdziwe życie, praca
i rodzina wymagały postawy aktywnej i wojowniczej. Ona czuła się jednak tak, jakby płynęła niesiona
dokądś z nurtem, i chociaż los był dla niej nad wyraz łaskawy, wolała rozpamiętywać stracone szanse,
niż faktycznie stanąć do walki i wpływać na rzeczywistość.
Z biegiem lat Diana wykształciła umiejętność oddzielenia pamięci o tamtych dniach od świadomości
niespełnienia jej ówczesnych wyobrażeń. Potrafiła na zawołanie ustawić pamięć dokładnie na tę chwilę,
gdy cofa się o sześć lat, jest całkiem atrakcyjną (gorzej ubraną, ale szczuplejszą niż teraz)
dwudziestosiedmiolatką. Wychodzi z hotelu usytuowanego przy placu Republiki. Wkracza na paryski
bruk, wdycha rześkie powietrze, widzi przed sobą powoli kręcące się koniki na pobliskiej karuzeli,
stoliki i krzesła kawiarń zlewających się w niewyraźną masę ludzi, spośród których wzrok wychwytuje
twarz bardzo przystojnego, ciemnoskórego mężczyzny. Znów odczuwa błogie szczęście, bo wkrótce czeka
ją coś, co – jak ma prawo przypuszczać – wydarzy się naprawdę i będzie stanowiło ziszczenie jej
najskrytszych pragnień. Zaledwie za kilka godzin spotka się z kimś, w kim jest zakochana. Będą wreszcie
razem, odseparowani od swoich środowisk, związków i pozostawionych w kraju zobowiązań. Nieważne,
co będzie dalej, kiedy już wrócą do domu, do pracy, do normalnego życia. Teraz czeka ją epizod poza
czasem, kilkanaście godzin poddania się uczuciu – sceny, jakie często widuje się w filmach, kiedy to
zakochani w sobie ludzie przeżywają swój „Paryż”.
Los bywa przewrotny. Ledwie kilkanaście miesięcy później, w tej samej scenerii, naprawdę
rozegrały się sceny i obrazy, które tamtego dnia projektował jej rozmarzony umysł. Inna osoba odtwarzała
jednak główną rolę męską. Cała reszta wyglądała niemal dokładnie tak, jak sobie wyobrażała w dniu,
w którym czekała pod karuzelą na Roberta.
Był mglisty październikowy poranek 2011 roku, gdy mecenas Diana Bazak, ubrana mimo chłodu
w beżowy trencz Burberry, z subtelnie widoczną podszewką w kratkę, i nowe, jeszcze nierozchodzone
szpilki na wydających nerwowy odgłos obcasach, raźnym krokiem przeszła przez ulicę Grzybowską
i wkroczyła na plac Grzybowski, kierując kroki ku kancelarii prawnej, w której pracowała od przeszło
siedmiu lat.
Kancelaria Duval, Smok i Partnerzy miała siedzibę przy ulicy Bagno w Warszawie, w nowoczesnym
budynku o kaskadowej strukturze, stanowiącym architektoniczną plombę ustawioną pomiędzy
komunistycznymi blokami z wielkiej płyty, jakimi odbudowując miasto po wojnie, otoczono
neorenesansowy kościół przy placu Grzybowskim.
Po wyjściu z nowo wybudowanego apartamentowca usytuowanego na skraju placu przy ulicy
Grzybowskiej Diana wkraczała niemal od razu w obręb tej nieregularnej przestrzeni. Zachłannie
napawała się pięknym widokiem (zwłaszcza w mglistej poświacie słońca lub po zmroku) i miała
wrażenie, że niezależnie od pory roku i aury miejsce to zawsze wzbudza w niej skomplikowane emocje.
Na środku placu znajdował się obsadzony precyzyjnie zaaranżowaną roślinnością skwer z oczkiem
wodnym, ale wzrok przyciągała przede wszystkim wielka, jasna sylwetka neorenesansowego kościoła
pod wezwaniem Wszystkich Świętych. Tło dla budowli z dwiema dzwonnicami po bokach głównego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin