Tomasz Parkita - Intymność kosmosu.pdf

(1162 KB) Pobierz
1
SPIS TREŚCI
INTYMNOŚĆ KOSMOSU
2
 
 
 
 
 
 
Wszystko zaczęło się od Daisy, bo kiedy ona odeszła, pojawiła
się pustka, wraz z  pustką – alkohol, a  przez picie straciłem
pracę, równo dwa tygodnie temu. Teraz jestem w  dość
głębokim dołku i  błąkam się po całych Kielcach, szukając dla
siebie zajęcia. Cholernie potrzebuję pracy, obojętne jakiej,
muszę mieć przecież fundusze na alkohol, inaczej moja
egzystencja nie ma najmniejszego sensu. Niczego jednak
dotąd nie mogłem znaleźć, co wprowadzało mnie w  coraz
gorszy nastrój, przez który lądowałem w podłej spelunie, jaką
jest Cicha Wóda. I dziś również marnowałem swój czas w tym
lokalu, pijąc niespiesznie drinka. W powietrzu fruwały dźwięki
„Snowy” White’a, który grał akurat
Midnight
Blues;
wspaniały
kawałek, by zakończyć wieczór w stanie mocno wskazującym.
Jestem Adam Szydera, „brat diabła i  bliski kuzyn
czarownicy”
1
.
W  Cichej Wódzie, jak zawsze, brakowało dobrego
oświetlenia, przez co samoistnie tworzył się dość ponury
klimat. W jednym kącie sali spał z głową na blacie stolika stały
bywalec tegoż przybytku. Był człowiekiem w  dość podeszłym
wieku i nie miał nic innego do roboty poza piciem i starzeniem
się. W  drugim kącie siedziało dwóch mocno już
podchmielonych facetów, którzy jednak nie byli na tyle pijani,
by nie wiedzieć, że wydarzyło się coś wyjątkowego. Ja
siedziałem przy barze z głową opartą na prawej ręce, leniwie
sącząc drinka i wsłuchując się w ledwie słyszalnego bluesa, no
i  nieco rozpaczając nad swoim ciągłym pechem w  życiu.
Ledwie dochodziły do mnie informacje płynące z  telewizora,
które tak bardzo poruszyły dwóch podchmielonych gości przy
3
stoliku, a  barmana – można rzec z  całą powagą – porwały
z tego świata.
W  głowie potężnie szumiał mi wypity tego wieczora
alkohol, więc niewiele rozumiałem z  natłoku słów, jakie
wygłaszała podniecona prezenterka. Choć, patrząc na
poczciwego barmana, musiała to być naprawdę bomba
atomowa. Całą swoją siłą woli – a  nie była ona przesadnie
mocarna – postanowiłem skupić się i  rozeznać w  całym tym
zamieszaniu, bo, a  nuż, ktoś wypowiedział nam wojnę i  jutro
będę musiał stawić się w  koszarach… Ach, co za wspaniały
żołnierz byłby z takiego faceta jak ja! Doprawdy, Józef Szwejk
2
przy mnie to generał, a  nie jakiś tam pucybut czy ordynans.
Tyle że on był piekielnie inteligentnym idiotą, a  ja tylko
marnym pijaczyną, więc zapewne tego samego dnia, kiedy
wstąpiłbym do wojska, strzeliłbym sobie w  stopę i  zginął
śmiercią mało chwalebną: od zakażenia. Jednak, jak się
okazało, nie chodziło wcale o jakąkolwiek wojnę.
– Co się stało, że ta babeczka tak się rozgadała? –
zapytałem skupionego na przekazie dnia barmana.
– Chińczycy właśnie wylądowali na Księżycu… –
odpowiedział z namaszczeniem, wcale nie spoglądając w moim
kierunku.
– Czekaj… a  czy to czasem nie Amerykanie byli tam jako
pierwsi? Jeśli się nie mylę, w  1969? – Nie byłem pewien, czy
rzeczywiście to miało miejsce, jak już wcześniej wspominałem,
miałem nieźle w czubie.
– Tak, tak, ale Chinole wylądowali na ciemnej stronie
Księżyca. Jako pierwsi – zaznaczył, kiwając głową z uznaniem,
i w końcu na mnie zerknął, choć na krótko. Cały czas skupiał
się na tlenionej prezenterce. Nie powiem, miała fajne cycki,
ale bez przesady.
– A co to za różnica? – Wzruszyłem ramionami i zapaliłem
papierosa. – Czy jest ciemno, czy jasno to jeden pieron:
Księżyc to Księżyc. Co te ludziska spodziewają się tam
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin