Hyde Christopher - Fala.pdf

(709 KB) Pobierz
Hyde Christoph - Fala
CHRISTOPHER
HYDE
Fala
Przekład BARTOSZ SKIERKOWSKI
AMBER
Tytuł oryginału THE WAVE
Redaktorzy serii
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ
Korekta RENATA KUK
Ilustracja na okładce DANILO DUCAK.
Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Skład WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu
http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl
Filia w
Copyright <D 1979 by Christopher Hyde. Ali rights reserved.
For the Polish edition Copyright © 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-1792-X
Dla Mariei i Noah, z najlepszymi
Ŝyczeniami.
Dla Sama, który pomógł mi się zorganizować,
i dla Mikę 'a, od którego wszystko się zaczęto.
Od Autora
Informacje techniczne zawarte w tej ksiąŜce są prawdziwe. Zapora w Mica istnieje naprawdę i wygląda tak,
jak ją opisałem. Badania geologiczne dotyczące wspomnianej zapory nigdy nie zostały opublikowane,
podobnie jak wszelkie prace, w których próbowano oszacować prawdopodobieństwo osunięcia się ziemi w
zbiorniku Mica. Tak samo ma się sprawa z testami przeprowadzanymi nad nową zaporą w High Revelstoke,
będącą obecnie w trakcie budowy. Dziennikarze wielokrotnie nalegali, aby ujawnić wspomniane materiały,
jednak Instytut Hydrologiczny w Kolumbi Brytyjskiej nie wyraził na to zgody. Członkowie Towarzystwa
Geologicznego w Kolumbi Brytyjskiej konsekwentnie odmawiali wszelkich komentarzy na temat moŜliwego
osunięcia się ziemi w Mica oraz w High Revelstoke. Informacje dotyczące pozostałych zapór w dorzeczu
Kolumbii są równieŜ prawdziwe, podobnie jak relacje z awarii zapór, jakie miały miejsce w przeszłości,
zarówno w Ameryce Pomocnej, jak i na innych kontynentach.
W trakcie zamkniętych przesłuchań senackich dotyczących katastrofy zapory w Teton w 1976 roku pojawiło
się pytanie, czy innym tamom równieŜ grozi awaria, jednak dyrektor Instytutu Jakości nie udzielił na nie
jednoznacznej odpowiedzi, wkrótce potem zaś przeszedł na emeryturę.
Przesłuchania ujawniły,
Ŝe
katastrofa w Teton, do której doszło w wyniku złego rozplanowania
przestrzennego i błędnych pomiarów geologicznych, nie była przypadkiem odosobnionym. Istnieje co
najmniej osiem takich zapór w Stanach Zjednoczonych, i co najmniej tyle samo instalacji nuklearnych jest
połoŜonych w bezpośrednim sąsiedztwie rejonów geologicznie niepewnych. W Kanadzie jest jedna taka
instalacja, a takŜe jeden reaktor atomowy znajdujący się poniŜej zapory wzniesionej przed przeszło
pięćdziesięciu laty. W reaktorze tym doszło do pierwszej na
świecie
powaŜniejszej awarii nuklearnej.
Przesłuchania w sprawie Teton ujawniły równieŜ,
Ŝe
w Stanach Zjednoczonych od 1935 roku wydarzyło się
przeszło siedemdziesiąt awarii zapór, a od roku 1950 - trzy powaŜne awarie reaktorów jądrowych, w tym
potencjalnie najgroźniejsza awaria reaktora Enrico Fermi znajdującego się w pobliŜu Detroit.
W roku 1978 ujawniono,
Ŝe
w Związku Radzieckim na początku lat pięćdziesiątych miała miejsce olbrzymia
katastrofa nuklearna, w której
Ŝycie
straciło co najmniej cztery
tysiące osób. Jej przyczyną było niewłaściwe usytuowanie zbiornika z odpadami radioaktywnymi,
identycznego jak ten zbudowany w Richland w stanie Waszyngton.
Zawarte w ksiąŜce relacje z Richland są oparte na faktach, aczkolwiek tamtejszy reaktor termojądrowy jest
jeszcze w trakcie budowy. Wszystkie informacje dotyczące wypadków w instalacji nuklearnej w Richland są
prawdziwe.
Biuro Kontroli i Bezpieczeństwa
Środowiska
Naturalnego jest organizacją fikcyjną. W rzeczywistości w
Stanach Zjednoczonych nie istnieje
Ŝadna
komórka rządowa odpowiedzialna za regularną kontrolę zapór
wodnych. Ani w Kanadzie, ani w Stanach Zjednoczonych nie ma opisanego przeze mnie Awaryjnego
Centrum Planowania.
Ostatnia większa powódź w dorzeczu Kolumbii zdarzyła się w roku 1948. Pomimo istniejącego systemu
zapór, mających rzekomo zapewniać bezpieczeństwo, wiele osób straciło
Ŝycie,
a straty liczono w milionach
dolarów.
ZałoŜenia konstrukcyjne zapory w Mica oparto na zaledwie piętnastoletniej obserwacji stanu wód, chociaŜ
powszechnie wiadomo,
Ŝe
cykl wylewów w niektórych rzekach moŜe trwać nawet do stu lat. Innymi słowy,
Strona 1
Hyde Christoph - Fala
nikt nie moŜe przewidzieć, kiedy rzeka Kolumbia wyleje ponownie i jakie będą rozmiary powodzi.
W czasie, gdy pisałem tę ksiąŜkę, nie istniał
Ŝaden
system wczesnego ostrzegania na rzece Kolumbii ani na
Ŝadnej
innej rzece w Ameryce Pomocnej.
ChociaŜ wiele informacji zawartych w niniejszej ksiąŜce jest opartych na faktach, wszystkie opisane
wydarzenia i postacie są fikcyjne, a ich podobieństwo do rzeczywistych - całkowicie przypadkowe.
Christopher Hyde
Prolog
Prywatny odrzutowiec sunął w gęstniejącym mroku. Jego ogon połyskiwał złotem w blasku zachodzącego
słońca. Wewnątrz, na końcu skąpo oświetlonej kabiny pasaŜerskiej, dwóch męŜczyzn siedziało w wysokich
obrotowych fotelach. Jedynym słyszalnym odgłosem był huk silników, stłumiony przez dźwiękoszczelne płyty
ukryte pod ciemną boazerią.
Szczupły siwowłosy męŜczyzna, siedzący plecami do kierunku lotu, był ubrany w nienagannie skrojony szary
garnitur. Patrzył przez hermetyczne owalne okienko, jak ostatnie promienie słońca skrzą się na ośnieŜonych
szczytach kanadyjskich Gór Skalistych, leŜących trzy kilometry niŜej. MęŜczyzna siedzący naprzeciwko niego
miał najwyraźniej kilka lat mniej. Jego krótkie, obcięte po wojskowemu włosy dopiero w kilku miejscach
przyprószyło srebro. Był zwalistym facetem o szerokich barkach i masywnej piersi. Wyglądało na to,
Ŝe
czuje
się niezręcznie w granatowym, lśniącym nowością garniturze, jakby jego ciało odwykło od noszenia cywilnych
ubrań.
Kiedy słońce zniknęło za horyzontem, męŜczyzna w szarym garniturze przestał wyglądać przez okno i
przemówił. Jego głos był łagodny, choć wyczuwało się w nim ukryte napięcie.
- MoŜemy zatem przyjąć za pewnik,
Ŝe
obliczenia Kanadyjczyków są dokładne? -powiedział.
Jego rozmówca skinął twierdząco. Język przywarł mu do wyschniętego podniebienia. Bardzo chciał się
czegoś napić, lecz podczas wczorajszej podróŜy na zachód dowiedział się,
Ŝe
na pokładzie jest wyłącznie
woda sodowa. Przełknął
ślinę,
odchrząknął donośnie i przejechał językiem po spierzchniętych wargach.
- Obliczenia są dokładne - mruknął podenerwowany. - Dokładniejsze niŜ nasze. Ale oni od samego początku
zdawali sobie sprawę z zagroŜenia.
- Nie wyglądali na specjalnie przeraŜonych - odparł męŜczyzna w szarym garniturze.
Jego rozmówca wydał z siebie krótki, urywany
śmiech.
- Raczej byli wściekli. Tyle
Ŝe
nie mieli pojęcia, jak wybrnąć z sytuacji. To są urzędnicy, nie inŜynierowie.
Bardziej ich obchodzą polityczne konsekwencje niŜ problem geologiczny.
- Nie sposób oddzielić jednego od drugiego - powiedział męŜczyzna w szarym garniturze, uśmiechając się
blado. Pogładził brew koniuszkiem wypielęgnowanego palca. -
Ujawnienie szczegółów nowego porozumienia w sprawie Kolumbii mogłoby zrujnować zarówno ich, jak i
władze federalne.
- Nas teŜ by zrujnowało - odparł zwalisty męŜczyzna, wiercąc się na fotelu. - Jedynym rozsądnym sposobem
rozwiązania tego problemu jest całkowite osuszenie zbiornika wodnego w Mica. To by kosztowało wiele
milionów dolarów.
- Poza tym - wtrącił męŜczyzna w szarym garniturze - w grę wchodzi coś więcej niŜ tylko chwilowa utrata
mocy. Manipulowanie stanem wód Kolumbii odbije się na wszystkich fabrykach korzystających z energii
dostarczanej przez rzekę, nie mówiąc juŜ o tym,
Ŝe
negocjacje nad nowym porozumieniem utknęłyby w
martwym punkcie. - MęŜczyzna zamilkł i znów wyjrzał przez okno. Noc zapadła juŜ na dobre i w szybie widział
tylko wykrzywione, niewyraźne odbicie własnej twarzy. - Mówimy o jednej trzeciej energii dostarczanej przez
elektrownie wodne w Stanach Zjednoczonych - powiedział cicho. -W grę nie wchodzą miliony, lecz miliardy
dolarów. - Odwrócił głowę i popatrzył na pozbawioną wyrazu twarz swojego rozmówcy. - Katastrofa w Teton
w siedemdziesiątym szóstym wyrządziła nam wystarczająco wiele szkód, generale. A przecieŜ zapora w
Teton była malutka w porównaniu z tą w Mica. Tym razem nie moŜemy się wykręcić od odpowiedzialności.
Od samego początku nalegaliśmy na tę lokalizację. Plan Kanadyjczyków, który odrzuciliśmy, nie dopuszczał
budowy zapór w górnym biegu rzeki. Wiedzieliśmy o problemach geologicznych, wiedzieliśmy o jakości
uŜytych materiałów. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
- Słucham? - zdziwił się drugi z męŜczyzn.
- Musimy wypić piwo, którego sobie nawarzyliśmy, generale - powiedział z goryczą męŜczyzna w szarym
garniturze.
- A więc co powinniśmy zrobić? - zapytał generał.
- Nasze działania będą zaleŜne od wielu czynników - odparł siwy męŜczyzna. Milczał chwilę, a wreszcie
podniósł lewą rękę i zaczął wyliczać, zamykając kolejno palce: - Po pierwsze, jaką mamy pewność,
Ŝe
dojdzie do osunięcia ziemi? Po drugie, kiedy mogłoby to nastąpić? Po trzecie, czy w jakiś sposób moŜemy
wytknąć błędy Kanadyjczyków, nie
ściągając
na siebie drobiazgowego dochodzenia? - Popatrzył na swojego
rozmówcę, a w jego wzroku nagle zagościł chłód. - Drobiazgowe
śledztwo
obejmujące całe nasze
organizacje, generale. Myślę,
Ŝe
obaj wiemy, co by to oznaczało. - MęŜczyźnie w szarym garniturze został
wyprostowany juŜ tylko jeden palec. U jego nasady błyszczał szeroki srebrny sygnet, z wyraźnie
wygrawerowaną trupią czaszką i skrzyŜowanymi piszczelami. - Po czwarte, mamy do stracenia znacznie
Strona 2
Hyde Christoph - Fala
więcej niŜ Kanadyjczycy, o ile obliczenia są poprawne. Ich problemy są powodem naszych, lecz to nie
zmienia faktu,
Ŝe
to my jesteśmy w największym niebezpieczeństwie. Jeśli tak i jeśli Kanadyjczycy nie
zamierzają podjąć
Ŝadnych
działań, to jaki rodzaj interwencji mamy brać pod uwagę i jak powinniśmy ją
zrealizować?
Generał zacisnął wargi, zamyślony.
- Nie bardzo rozumiem, co pan ma na myśli, mówiąc o „interwencji", aczkolwiek reszta jest całkiem jasna.
Osunięcie ziemi z całą pewnością nastąpi. To tylko kwestia czasu. Wyniki badań nie pozostawiaj
ą Ŝadnych
wątpliwości. Komputer obliczył,
Ŝe
wydarzy się to kilka dni po maksymalnym wylewie, który zazwyczaj
przypada na pierwszy tydzień lipca. Mimo wszystko moŜemy liczyć na pomyślny zbieg okoliczności. Nasi
ludzie twierdzą,
Ŝe
pokrywa
śniegowa
jest jeszcze twarda. Roztopy opóźniły się juŜ o dwa tygodnie. Jeśli
przez cały czas będzie chłodno i sucho, będziemy mieć spokój do końca lipca. Gdybyśmy przez ten czas
naciskali na Kanadyjczyków, być moŜe uda się ich nakłonić,
Ŝeby
wzięli to na siebie.
- Nie sądzę,
Ŝeby
nam się to udało - odparł spokojnie męŜczyzna w szarym garniturze, bębniąc palcami o
okienną ramę. Jego rozmówca patrzył na szybko poruszające się palce i na połyskujący srebrny sygnet;
nagle poczuł zimny dreszcz przechodzący wzdłuŜ kręgosłupa. MęŜczyzna w szarym garniturze popatrzył w
dół, na ziemię pogrąŜoną w mroku. Góry były w tej chwili prawie całkiem niewidoczne; ich masywne kształty
rysowały siew ciemności niczym niewyraźne cienie.
- Pozostaje nam tylko mieć nadzieję,
Ŝe
nie będzie padać - powiedział.
Trzy kilometry niŜej kamyk nie większy od naparstka oderwał się od podłoŜa i zaczął toczyć po stromo
nachylonym stoku, podskakując na muldach i odbijając się od większych kamieni. Uderzył wreszcie o
wystający korzeń przewróconego jałowca i szerokim łukiem wzbił się w powietrze. Zawirował w ciemności i z
cichym pluskiem przeciął gładką powierzchnię sztucznego jeziora. Maleńkie fale, niewidoczne w ciemności,
zaczęły się rozbiegać u stóp wysokiej na półtora kilometra góry, sunąc z wolna w stronę olbrzymiej, wysokiej
na dwieście pięćdziesiąt metrów zapory, spiętrzającej wielkie jezioro. Kiedy fale pokonają odległość
dziesięciu i pół kilometra, aby dotrzeć do zapory, wywołają jedynie mikroskopijne poruszenie cząsteczek.
Lecz kiedy to się stanie, ludzie odczytają niesioną przez nie wiadomość.
Zaczęło się.
8
Część 1
POŚLIZG
Rozdział 1
13 czerwca
Ionathan Kane leŜał na łóŜku i słuchał, jak kropelki wody próbują się. przebić przez dach jego domu. Ostatnie
trzydzieści cztery dni wypełnione były nieustanną kakofo-nią bębnienia, szumu, plusku i bulgotania. Jeśli
wkrótce nie przestanie padać, pomyślał Kane, niedługo całe Seattle pomarszczy się niczym suszona
śliwka
i
wypłynie na zatokę Puget.
Naciągnął kołdrę na głowę, lecz odgłos padającego deszczu wciąŜ do niego docierał, a wraz z nim myśl o
tym,
Ŝe
przez kolejny dzień będzie musiał znosić dzwonienie kropel o szyby, niewygodę parasola, patrzeć na
szarą powłokę wszechobecnej mgły, która -jak się zdawało - zasnuła całe miasto juŜ na zawsze.
Nie chodziło o to,
Ŝe
deszcz mu przeszkadzał, przynajmniej jeśli padał we właściwym czasie. Kane był
przyzwyczajony do nieustannej mŜawki, występującej zimą na Zachodnim WybrzeŜu, dzięki której nie istniał
problem odgarniania
śniegu,
jaki padał od czasu do czasu. Ponad dwa i pół centymetra opadów dziennie
pomiędzy listopadem a marcem to naturalna rzecz na północnym zachodzie Stanów, lecz teraz była juŜ
połowa czerwca. To nie fair, pomyślał Kane, kuląc się pod kołdrą; zastanawiał się, czy nie przespał całego
lata i czy to przypadkiem nie listopad.
Jakiś inny dźwięk zaczął przebijać się przez szum deszczu i docierać do zaspanego umysłu - regularne
popiskiwanie opon na mokrej jezdni. Kane ziewnął. Dzień juŜ się zaczął. MęŜczyzna energicznym ruchem
wyskoczył z ciepłego łóŜka.
- O rany! - mruknął, chwiejąc się na nogach. Popatrzył na swój dyplom wiszący nad komodą, na przeciwległej
ścianie.
Obraz był zamazany, więc odwrócił się, przekopał przez bałagan panujący na stoliku przy łóŜku i
wreszcie znalazł pudełko ze szkłami kontaktowymi. Chwycił je i wymknął się z sypialni do przedpokoju.
Przedzierając się przez barykadę z ksiąŜek, odnotował w pamięci,
Ŝe
powinien kupić jakieś półki. Powtarzał
to sobie co rano, juŜ od miesiąca, lecz jak dotąd nie zrobił niczego,
Ŝeby
uprzątnąć stertę. Trzeba będzie coś
z tym zrobić, pomyślał, wchodząc do łazienki. Bądź co bądź, mieszkał w tym domu juŜ od sześciu miesięcy.
Pokręcił ospale głową. Czy to juŜ naprawdę tak długo? Równie dobrze mogły to być dwa dni. Poczuł nagły
ucisk w
Ŝołądku,
kiedy przypomniał sobie scenę, jaka rozegrała się, zanim Ruth odeszła od niego do swojej
cholernej rodziny zastępczej w Bostonie. Rozejrzał się po łazience. Gdyby matka Ruth to zobaczyła,
potwierdziłyby się jej najgorsze obawy.
Łazienka była w jeszcze gorszym stanie niŜ przedpokój, o ile to w ogóle moŜliwe. Cztery brudne koszule
pływały w wielkiej miednicy napełnionej roztworem detergentów; kolejne dwie, nieco czystsze, zwisały z
szyny, do której przymocowana była zasłona kabiny prysznicowej. Podłogę zaścielały ręczniki, a na półce nad
Strona 3
Hyde Christoph - Fala
wanną stał samotny dezodorant bez zakrętki, z którego juŜ dawno uleciał gaz.
Kane wpatrywał się w otwartą apteczkę. Była pusta, jeśli nie liczyć płynu do czyszczenia soczewek,
jednorazowej maszynki do golenia, która pamiętała lepsze czasy, oraz pogiętej tubki z pastą do zębów. Co by
powiedzieli jego koledzy z pracy? Za dnia był przesadnie skrupulatnym inŜynierem geologiem, godzinami
analizującym komputerowe wydruki i wykresy stratygraficzne. A w nocy? Niechluj! Bałaganiarz! Sięgnął po
płyn do soczewek i przystąpił do porannej toalety, zastanawiając się, czy w jakiś sposób mógłby przekonać
Chuck,
Ŝe
jest przyzwoitym facetem. PowaŜnie w to wątpił.
Dwadzieścia minut później, widząc juŜ całkiem wyraźnie, wbił się w jeden z trzech identycznych lnianych
garniturów, stanowiących całą jego letnią garderobę, i zszedł po schodach do kuchni.
Zaparzył sobie kawę w ekspresie i stojąc przy kuchence, wypił łapczywie dwie filiŜanki. Trzecią zabrał ze
sobą do pokoju. Odsłonił zasłony, jak zwykle zastanawiając się, co go podkusiło,
Ŝeby
wynająć dom, którego
okna wychodzą na parking przed barem szybkiej obsługi.
U HEFRY'EGO, głosił napis umieszczony obok czarnego byka na
Ŝółtym
tle. Specjalność zakładu:
hefryburgery. Kiedyś, po trudnych rozmowach z przedstawicielami Instytutu Jakości oraz Korpusu Wojsk
InŜynieryjnych, Kane okazał się na tyle głupi, aby wpaść wieczorem do Hefry'ego. Wieczór okazał się
zwieńczeniem paskudnego dnia i Kane nie zamierzał go nigdy powtórzyć. Od tamtej pory na sam widok
Ŝółtego
szyldu robiło mu się niedobrze.
Przekopał się przez stos filiŜanek, popielniczek i starych gazet leŜących na stole, wreszcie znalazł pomiętą
paczkę cameli. Zapalił i podszedł z powrotem do okna.
Deszcz. Parking u Hefry' ego zmienił się w jedną wielką kałuŜę, rynsztoki - w rwące strumienie. Woda
spływała po cedrowych gontach wyblakłych, pomalowanych na pastelowo pobliskich domów. Wielkie krople
kapały z liści magnolii rosnącej za oknem. Deszcz padał gęstą zasłoną z zachmurzonego nieba w kolorze
ołowiu. Kane, sącząc zimną juŜ kawę, patrzył, jak na skraju jego ogródka rośnie olbrzymia kałuŜa. Jej brzegi
stopniowo zbliŜały się do skarpy, u stóp której znajdował się parking przed barem szybkiej obsługi. Wreszcie
skrawek ziemi osunął się do kałuŜy. Wywołało to fale wystarczająco silne, aby woda zaczęła przelewać się
przez skarpę. W ciągu kilku sekund brzeg skarpy załamał się i teraz woda spływała całkiem swobodnie,
tworząc na parkingu niewielkie jezioro. Gdyby deszcz padał dostatecznie długo i intensywnie, na pewno
doszłoby tutaj do osunięcia ziemi. Myśl o kataklizmie u Hefry'ego wydawała się absurdalna, lecz mechanizm,
który mógł do niej doprowadzić, bynajmniej nie był zabawny.
Będąc dyrektorem regionalnym Biura Kontroli i Bezpieczeństwa
Środowiska
Naturalnego, Kane odpowiadał
za stan wszystkich amerykańskich zapór na rzece Kolumbii, od Grand Coulee aŜ po Bonneville. Opowiadał
równieŜ za bezpieczeństwo kilkunastu większych zakładów przemysłowych, w tym Składowiska Odpadów
Nuklearnych, ciągnącego się wzdłuŜ rzeki, nieco powyŜej leŜących obok siebie miast Pasco i Richland.
Taki deszcz jak ten, w połączeniu ze spóźnionymi roztopami w kanadyjskich Górach Skalistych, na pewno
spowoduje podniesienie poziomu wody w zbiornikach. Kanadyjskie zapory nie podlegały Kane'owi, więc nie
miał wiarygodnych informacji o tym, co się dzieje po drugiej stronie granicy; wiedział tylko,
Ŝe
dzieje się
źle.
W Kanadzie zbudowano trzy zapory na Kolumbii: High Keenleyside u stóp jeziora Arrow, tuŜ przy granicy
państwowej; High Revelstoke, jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów w górę rzeki, siedem i pół kilometra na
pomoc od górskiego miasteczka Revelsto-ke w okręgu Kolumbia Brytyjska; wreszcie największą z nich,
stojącą sto trzydzieści kilometrów na pomoc od Revelstoke - zaporę w Mica, największą tego typu tamę na
świecie,
stanowiącą główne
źródło
energii w dorzeczu Kolumbii. Zasilana przez zbiornik wodny o długości
prawie dwustu kilometrów, zapora w Mica dostarczała jedną trzecią energii wytwarzanej przez kanadyjskie
elektrownie wodne.
Amerykańskie zapory budowano z betonu, kanadyjskie zaś usypywano z ziemi -w gruncie rzeczy były one
jedynie naukowo opracowanymi stertami piachu. Kane nigdy nie był zwolennikiem zapór ziemnych. Sącząc
kawę, spoglądał na pokryty kałuŜami parking u Hefry'ego. Miał ochotę osobiście go wybetonować, ale to juŜ
nie miało większego znaczenia. PowaŜnie wątpił w to,
Ŝe
jeszcze kiedykolwiek zbuduje jakąś tamę. Pociągnął
kolejny łyk kawy. Pokaźne zarobki oferowane przez biuro skutecznie odciągnęły go od pracy inŜyniera.
Wiedział,
Ŝe
cięŜko byłoby mu się odzwyczaić od tych
ślicznych
czeków, jakie dostawał regularnie co dwa
tygodnie. Miał nadzieję,
Ŝe
kiedyś otworzy własne biuro projektów. Z całą pewnością miał wystarczające
doświadczenie. Magisterium z geologii na politechnice, trzy lata staŜu w wielkim nowojorskim instytucie
badawczym; dwa i pół roku słuŜby w korpusie inŜynieryjnym w Wietnamie, potem doktorat. Tak, z pewnością
poszłoby mu łatwo. Rodzina Ruth dałaby mu pieniądze na rozkręcenie interesu. MoŜe nawet jego firma
zdobyłaby odpowiednią renomę. Był tylko jeden problem: rodzina Ruth. Nie był w stanie jej znieść. Więc kiedy
dostał propozycję pracy w biurze, zgodził się natychmiast. Ruth przez jakiś czas nie miała nic przeciwko
temu, lecz w końcu Seattle i rola
Ŝony
podrzędnego urzędnika dały jej się we znaki, więc uciekła do tatusia i
jego dolarów.
Kane westchnął. A niech to, przecieŜ juŜ po wszystkim. Nie ma sensu po raz kolejny tego przerabiać.
Dostaną rozwód za miesiąc albo nawet wcześniej, i tyle. Miał waŜniejsze sprawy na głowie. Na przykład
deszcz.
Zapalił papierosa i dopił resztę zimnej kawy. Chwyciwszy z podłogi płaszcz przeciwdeszczowy, wyszedł z
Strona 4
Hyde Christoph - Fala
domu. Zanim dotarł do zdezelowanego kabrioletu, który nazywał
Śmietnikiem,
był cały mokry; przemókł
jeszcze bardziej w drodze na parking przy Pięćdziesiątej ulicy, poniewaŜ struŜka wody sączyła się z
niewidzialnej szczeliny w brezentowym dachu wprost na jego kark.
- Zmokłeś - zauwaŜyła Gladys, kiedy wszedł do biura, mieszczącego się na dziewiątym piętrze.
Gladys Petrick była szefem dokumentacji, aczkolwiek nazwa ta była myląca, bo praktycznie nie było
Ŝadnej
dokumentacji, którą mogłaby prowadzić. Poza Kane'em i Gladys w biurze pracowały jeszcze dwie sekretarki,
lecz obie były nieobecne.
- Strasznie zmokłeś - dodała Gladys. Wzięła od niego płaszcz i powiesiła na wieszaku, kręcąc głową z
politowaniem. Gladys miała około dwudziestu pięciu lat i była bezdzietną
wdową. Nosiła j^ jedną z najniezwyklejszych fryzur, jakie Kane kiedykolwiek widział-skomplikowaną ją
plątaninę warkoczy i loków w kolorze blond. Po długim i trudnym d0. chodzeniu Kane ie ustalił,
Ŝe
był to jej
naturalny kolor włosów.
Kane zastępov\>wał jej zarazem męŜa, którego straciła, i dziecko, którego nigdy nie miała. Na początku rii
miał opory przeciwko tej roli, ale ostatecznie na nią przystał. Gladys nie naleŜała do osóbpb, z którymi moŜna
się spierać.
Kane wziął stqtertę listów leŜącą na biurku. Gladys popatrzyła znacząco na elektroniczny zegar wisząc^cy na
ścianie.
Była dziewiąta trzydzieści.
PodąŜył za jej pj spojrzeniem.
- Był korek -^ - wyjaśnił przepraszająco.
- Aha. - Glaqadys nie wydawała się przekonana.
- Gdzie dziewgwczyny? - zapytał Kane, nie tyle z ciekawości, ile raczej po to, aby zmienić temat.
Gladys parski>oięła.
- Karen jest t|t na kursie administracji publicznej, a Leslie zadzwoniła,
Ŝe
jest chora.
- Och - mrukpknął Kane. Zaniósł listy do swojego gabinetu i usiadł przy okrągłym stoliku, który słuŜy\2ył mu
za biurko. W chwilę później Gladys podąŜyła za nim, niosąc w ręku dymiącą fili^liŜankę rozpuszczalnej kawy.
Bezkofeinowej. Przez pierwsze kilka miesięcy Kane usiłcjiłował przekonać Gladys do picia kawy z ekspresu,
lecz Gladys i tym razem okazała si^ię nieugięta. To przez kofeinę jej mąŜ dokonał
Ŝywota
i nie zamierzała w
ten sam spos<»sób stracić szefa.
Wręczyła mu^u filiŜankę. Pociągnął łyk i skrzywił się. Kawa była równie obrzydliwa, jak pogoda za o, oknem.
- Doskonała fa - powiedział, podnosząc filiŜankę i uśmiechając się z wysiłkiem.
- Lepsza niŜ ^Ŝ ten kwas siarkowy, który w siebie wlewasz - odparła, prawie wcale nie otwierając ust. ;.
Kane zastana,iawiał się, czy Harry umarł z powodu kofeiny, czy teŜ dlatego,
Ŝe
juŜ nie mógł znieść Gląjladys.
Odstawił filiŜankę i zapalił papierosa, ignorując jej pełne dezaprobaty spojrzenie ,ie.
- Jaki mamyay plan na dzisiaj? - zapytał, posyłając jej chmurę dymu. Gladys odchrząknęła ostentacyj^rjnie i
zaczęła przeglądać jego plan dnia. Mając taką pomocnicę, nawet Casanovą nie n) musiałby prowadzić
kalendarza spotkań.
- Pan Kelloąog z Nadzoru Energetycznego w Bonneville o dziesiątej. Lunch z panem Johnsonem z
TtjTechtronu o jedenastej. Nic wielkiego. Po południu masz tylko spotkanie z tym człowiekpkiem ze strefy
przybrzeŜnej, który twierdzi,
Ŝe
go zalało.
- Cudownie ie - westchnął Kane. - Coś jeszcze?
- Tak. Wasz^szyngton odrzucił twoją prośbę o rozszerzenie dostępu do ośrodka obliczeniowego. Bensijison
zadzwonił z wiadomością,
Ŝe
ostatni raport z Richland uznano za bezwartościowy, bj bo część informacji była
utajniona.
- Znowu tenpn Kellerman - mruknął Kane. - Wydaje mu się,
Ŝe
pracujemy tu nad pier s*ą bombą atorpmową.
Gladys ciągngnęła dalej, zmarszczywszy brwi:
- Na biurku pi masz raport z inspekcji zapory. Dzwoniła do ciebie jakaś kobieta.
- Kobieta? -? - spytał Kane, udając niedowierzanie.
Gladys jeszcze bardziej zmarszczyła brwi.
Powiedziała,
Ŝe
nazywa się Chuck i
Ŝe
będziesz wiedział, o co chodzi. Owszem, wiem - odparł Kane, usiłując
zachować neutralny wyraz twarzy. Gladys, wciąŜ marszcząc czoło, uniosła brew.
Chuck! - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Odwróciła się na pięcie i wyszła z gabi-Kane chwycił za słuchawkę i
wykręcił numer. Po pierwszym dzwonku odezwał się głos przypominający skrzeczenie
Ŝaby.
Post", redakcja, mówi Brooks! - Kane juŜ tyle razy dzwonił do Chuck na numer Post Intelligencer",
Ŝe
bez
większego trudu zrozumiał, co mówił męŜczyzna odbierający telefon. Według Chuck, Brooks był doskonałym
dziennikarzem. Kane miał co do tego powaŜne wątpliwości. Sądząc po głosie, Brooks lepiej czułby się,
rozmawiając
z
Ŝabami.
- Poproszę z Charlene Dały - powiedział Kane, odsuwając słuchawkę. Wiedział, co teraz nastąpi. Nawet
kiedy trzymało się słuchawkę pół metra od ucha, głos Brooksa mógł ogłuszyć.
- Chuck, telefon do ciebie - zagrzmiał męŜczyzna. Kane czekał cierpliwie, zastanawiając się, kiedy Chuck
będzie mieć własny aparat. Po chwili odebrała słuchawkę, dysząc cięŜko.
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin