Zahn Timothy - Triplet.doc

(1546 KB) Pobierz
Timothy Zahn

Timothy Zahn

 

Triplet

 

 

 

Donowi i Kathy oraz Donom i Kathe, którzy, każde na swój własny sposób, rozprawili się z pogłoską, że pisanie jest z konieczności zajęciem samotnika.

 

 

 

Prolog

 

 

Świat był masą jaskrawych barw, przenikających się jak plamy światła dśnięte w wirujący odmęt. Tłem była spowijająca wszystko delikatna mgiełka roślinnego żyda, w niej jaśniały bardziej wyodrębnione błyski zwierząt i owadów. Było tam też niemal lśnienie, które wskazywało na przedstawidela rodzaju ludzkiego. Jakże odbiegało od szarośd i czerni jego właś-dwej siedziby.

Astaroth nienawidził tego wszystkiego.

Oczywiste, najbardziej nienawidził ludzi, lecz jego złość budziły też wszystkie inne przejawy żyda. Nawet życie roślin, bo choć samo w sobie bezużyteczne i niewinne, to jednak bez niego nie mogłaby istnieć cała reszta... a wówczas demon i jego rodzaj nie znajdowałby się w tak nienawistnym położeniu. Śmiertelne życie było zarówno wrogiem, jak i zdobyczą w tej wojnie i wynikające stąd połączenie żądzy i furii często stawało się dla niego niemal nie do zniesienia. Trudno było uwierzyć, że rodzaj ludzki, tak niewiarygodnie kruchy i głupi, może być równocześnie tak nieznośnie silny. Demon nie rozumiał tego - żadna z istniejących Potęg tego nie rozumiała - i złość biorąca się z owej niemożność zrozumienia tylko potęgowała w nim chęć, by zniszczyć to wszystko.

Lśnienie oznaczające ludzką istotę przemknęło obok miejsca, gdzie demon unosił się zwinięty wokół siebie, i Astaroth skrzywił się. Lecz to nie była ta istota i minęła go nieświadoma niczego. Jednak niewiele czasu upłynie, nim tamta właś-dwa wród, by zacząć go wypytywać, i demon wiedział, że oto nadeszła pora przygotować się na ten kontakt. By ukryć swoją

 

nienawiść i przepełniający go gniew wobec tego człowieka i jego rodzaju. By przedstawić się jako chętny i godny zaufania sługa, gotowy spełniać głupie człowiecze rozkazy. By ukryć prawdę, kto z nich jest tutaj faktycznie panem.

Tej roli Astaroth nie cierpiał, tej roli większość jego rasy nigdy by nie zaakceptowała ani nie zniosła. Lecz on miał więcej cierpliwości od innych; a może po prostu wyraźniej dostrzegał możliwości, jakie wynikały z takiej sytuacji. Wkrótce, wiedział to dobrze, cały ból i gorycz upokorzenia odwrócą się, aby spaść na rodzaj ludzki, i zostaną tysiąckrotnie wynagrodzone.

Już wkrótce.

 

 

 

Rozdział 1

 

 

Melodyjne podzwanianie domowego kompu rozbrzmiewało dcho, lecz uporczywie, samo urządzenie zaś miało nieskończoną cierpliwość... i w końcu Danae mai ce Taeger otrząsnęła się z kamiennego snu, by na me odpowiedzieć.

- Tak, Rax, o co chodzi? - wymamrotała.

- Dziś rano dzwonił do dębie Dean Hsiu, Danae - rozległ się cichy głos kompu. - Przykro mi, że cię budzę, lecz prosił, byś oddzwoniła najpóźniej do jedenastej.

Danae zdołała na tyle unieść powieki, by skupić wzrok na holozegarze, który był tuż obok unoszącego się nad podłogą posłania. Zostało jeszcze pięć minut.

- Czy powiedział, czego chce? - Westchnęła, przeciągając się pod prześcieradłem i uspokajając buntujący się niespodziewanie żołądek.

- Nie, lecz wnosząc z jego tonu powiedziałbym, że deszył się z czegoś.

- W przypadku Deana Hsiu może to oznaczać praktycznie wszystko - odparła derpko, siadając i drapiąc się energicznie po głowie. Rzucone poniewczasie spojrzenie na posłanie obok powiedziało jej, że rozmowa nie zakłóciła snu Pirra, ponieważ jego tam me było. Sądząc z wyglądu posłania, pewnie w ogóle me położył się do łóżka.

- Pirro już wstał i wyszedł? - zapytała z wymuszoną obo-jętnośdą, kiedy zsunęła się na podłogę i poczłapała do niszy po togę.

- Wydaje mi się, że wyszedł z doku krótko po tym, jak położyłaś się dziś w nocy do łóżka - odpowiedział Rax.

 

- Dziś rano, chcesz powiedzieć.

Danae spojrzała ze złością na łóżko. Przez chwilę czuła pokusę, by przeszukać połowę niszy Pirra, żeby zobaczyć, czy wyszedł w roboczym ubraniu, czy też po prostu wybrał się na poszukiwanie kolejnego przyjęcia po tym, kiedy ich zrobiło klapę. Lecz Dean Hsiu czekał... a próby kontrolowania Pirra i tak były tylko stratą czasu. Już od dawna wiedziała, że ten związek się skończył.

- Wybierz dla mnie Deana Hsiu, dobrze, Rax? - poprosiła z westchnieniem.

Zdążyła usadowić się przed telefonem, nim pojawił się przed nią hologram starszego mężczyzny.

- Ach... Ms. Panya - rozpromienił się Hsiu. - Dziękuję, że odpowiedziałaś na mój telefon. Mam nadzieję, że nie zakłóciłem d spokoju?

- Oczywiście, że nie, proszę pana - odparła Dane. - Dziś w nocy pomagałam paru przyjaciołom świętować ich praktyki dyplomowe i obawiam się, że nadmiernie to przeciągnęliśmy.

- Cóż, będziesz musiała poprosić ich, by wieczorem odwzajemnili d tę uprzejmość - uśmiechnął się jej rozmówca. -Twój wniosek w sprawie praktyk właśnie wródł - zawiesił dramatycznie głos - opatrzony pieczątką "zatwierdzono".

Danae opadła szczęka.

- Chce pan powiedz! eć.-.Triplet?

- Triplet, właśnie tak. - Hsiu skinął głową. - Threshold, Shamsheer i Karyx. Dostałaś zezwolenie na wszystkie trzy światy. I z tego, co wiem, jest to pierwszy wypadek, że ktoś z Autaris został tak zaszczycony. Moje najserdeczniejsze gratulacje.

Danae znowu zaczęła oddychać.

- Dziękuję panu. To... o wiele więcej, niż się spodziewałam.

- Tak, wiem - odparł z błyskiem w oku. - Lecz czeka cię mnóstwo pracy, więc opanuj się i weź się w garść. Przede wszystkim będziesz musiała przejść pełny trening mentalny, maksymalizujący zdolność zapamiętywania; potem trzytygodniowy kurs językowy. Następnie... niech pomyślę... następnie spędzisz kolejne trzy tygodnie, zapoznając się z kulturami Shamsheeru i Karyxu; i w końcu czekają de ćwiczenia praktyczne z ustnych poleceń i najczęśdej używanych zaklęć.

10

 

- Tak, oczywiście. Och, czy było tam coś o kurierze, o którego prosiłam?

- O kurierze? Nie wiedziałem, że zwróciłaś się z jakąś szczególną prośbą... - Hsiu spojrzał gdzieś poza obiektyw. -Och, tak, jest. Najbardziej doświadczony kurier... mam tu nazwisko, Ravagin.

- Dostanę go?

Hsiu zmarszczył nieznacznie brwi.

- Sformułowanie nie jest do końca jasne... ale wygląda na to, że jeśli on się zgodzi, to Kontrola Tripletu nie będzie miała nic przeciwko temu. To jakiś twój przyjaciel?

- Nigdy go nie widziałam. Lecz przydzielenie mi najbardziej doświadczonego kuriera ma ogromne znaczenie dla projektu, którego plan przedłożyłam.

- Ach. - Hsiu wzruszył ramionami, najwyraźniej zbywając to jako rzecz, z którą nie miał nic wspólnego. - Cóż, tak czy inaczej, rozpocząłem już przygotowania, kontaktując się z rozmaitymi, związanymi z tą sprawą departamentami. Sprawdź jutro w moim biurze, czy nadszedł zatwierdzony rozkład twoich zajęć, dobrze?

Szczęki Danae zacisnęły się na chwilę; lecz ani w głosie Hsiu, ani na jego twarzy nie dostrzegła nawet śladu niedbałej arogancji swego ojca. On po prostu próbuje pomóc, powiedziała sobie, tłumiąc odruchowy bunt, który tamten mimo woli wyzwolił. Nie usiłuje rządzić, nie widzi we mnie dzieciaka, który nie potrafi pokierować własnym życiem. Po prostu oferuje pomoc i zwykłą uprzejmość. To nieco pomogło.

- Znakomicie, proszę pana - odpowiedziała grzecznie, zdoławszy zapanować nad głosem. - Dziękuję, że mimo tylu zajęć znalazł pan dla mnie czas.

- Och, to żaden kłopot, Ms. Panya. Dobrze więc, zostawiam cię teraz samą. I jeszcze raz, moje gratulacje.

- Dziękuję ci, Deanie Hsiu.

Hsiu uśmiechnął się i jego wizerunek zniknął. Danae odchyliła się na krześle i błądziła wzrokiem po pokoju, próbując uporać się z ogromem swego tryumfu. Zezwolenia na odwiedzenie któregoś z ukrytych światów Tripletu były równie rzadkie co uczciwi ludzie... zatem przyznanie jej jednego z takich zezwoleń w rzeczy samej było...

Było w najwyższym stopniu podejrzane.

11

 

Zagryzła wargi, a przepełniające ją uniesienie rozwiało się w obliczu nagłych wątpliwości. Pewne wyśledził ją tutaj... a jeśli tak, to dowiedział się o jej podaniu w sprawie praktyk na Triplede...

Wporządku, Danae. przestań się podniecać i pomyśl. Wysłała podanie... kiedy? Trzy miesiące temu? Mniej więcej. Dobrze:

lot na Triplet zajął być może tydzień; dla prawidłowej oceny musiano sprawdzić główne rejestry ziemskie z punktu widzenia ewentualnych problemów psychologicznych, politycznych czy też prawnych. Czyli jeszcze cztery do pięciu tygodni na lot w obie strony, razem ze sprawdzeniem i całą reszta; i oczywiście na koniec jeszcze tydzień, by dostarczyć zgodę na Autaris. Co daje... najwyżej sześć albo siedem tygodni. Mieliby sześć tygodni, żeby wydobyć jej podanie z całych worków podobnych wniosków; by przeczytać je, przeanalizować, pokazać wszystkim wokół, przekazać do góry, i w końcu je zatwierdzić.

Niemożliwe. To było po prostu niemożliwe.

- Cholera - powiedziała bardzo dcho. - Cholera. Cholera.

- Danae, wszystko w porządku?

- Nie, Rax, nic nie jest w porządku - warknęła. - Gdzie on jest?

- Pirro? Sądzę...

- Do diabła z Pirro. Chodzi o Harta. Gdzie on jest? Krótka chwila ciszy.

- Nie sądzę, bym znał kogokolwiek o tym imieniu.

- Sprawdź jeszcze raz - rzuciła ze złośdą. - Jest gdzieś tutaj... w mieszkaniu obok, na ulicy, może pod kamieniem na podwórku. - Podniosła nagle głos. - Hart? Wiem, że mnie słyszysz, ty bękarde. Zbieraj się i chodź tutaj, zaraz. Słyszysz mnie? Zaraz.

Nie usłyszała odpowiedzi... ale też nie oczekiwała jej. Zadą-gnąwszy gwałtownie szarfę togi, zdecydowanym krokiem wyszła z pokoju i zeszła do holu. Tam czekała, wpatrując się wściekłym wzrokiem w wejście.

Rozległo się delikatne, niemal nieśmiałe pukanie w drewno pokrywające stal drzw.

- Wejdź - zgrzytnęła zębami Danae, nie robiąc nic, by otworzyć drzwi.

Chwila dszy... potem z dchym klik elektroniczny zamek otworzył się i drzwi rozwarły się na ośdeż. Do holu wkroczył

12

 

człowiek średniego wzrostu o trudnym do określenia wyglądzie, wsuwając do kieszeni mały elektroniczny dekoder.

Przez chwilę patrzyli tylko na siebie w milczeniu. Potem Danae nabrała głęboko powietrza w płuca.

- Zrobiłeś to, prawda? - powiedziała. - Załatwiłeś mi tę wyprawę na Tńplet. Ty i kochany tatuńdo, i całe cholerne mnóstwo pieniędzy.

Hart wzruszył nieznacznie ramionami.

- Ja tylko przesyłam meldunki - odparł. - Nie wiem, co twój ojciec robi z otrzymanymi informacjami.

- Pewnie. - Przymknęła na chwilę oczy; czuła, jak całe wcześniejsze podniecenie ulatuje z niej, pozostawiając w ustach smak popiołu. - A jeśli to odrzucę? Potrafię to zrobić, dobrze wiesz. Co zrobiłby z tobą kochany tatuńdo, gdyby dowiedział się, że połapałam się w waszych maleńkich machinacjach?

- Mojej pracy nie da się wykonywać bez końca w ukrydu, Ms. mai ce Taeger. Jesteś na to zbyt inteligentna, i twój ojdec zdaje sobie z tego sprawę. Jestem tutaj, by de strzec, to wszystko.

- I żeby umożliwiać mu wtrącanie się w moje życie, kiedy to tylko możliwe. Mam rację? Hart nie odpowiedział.

- Od jak dawna mnie śledzisz? - zapytała Danae, żeby przerwać ciszę.

- Niemal od chwili kiedy wstąpiłaś na uniwersytet - odpowiedział Hart. - Łatwo było de odnaleźć pod tym przezwiskiem "Danae Panya". - Uniósł z zamysłem brew. - Prawie jakbyś wiedziała, że nigdy nie dostaniesz się na Tńplet bez pewnej pomocy.

Omal nie plunęła mu w twarz. Powstrzymało ją tylko skręcające wnętrznośd podejrzenie, że może jednak ma rację.

- Tak właśnie sądzisz, co? - warknęła. - Myślisz, że to wszystko dzieje się dlatego, że maleńka dziewczynka kochanego tatuńda dągnie dwie sroki za ogon? Że próbuje ustawić się tak, jak jej najwygodniej?

Hart ledwie dostrzegalnie wykrzywił usta.

- Nie potrafię powiedzieć, Ms. mai ce Taeger. Czy to już wszystko?...

Danae parsknęła.

13

 

- Jak gdyby moje rozkazy cokolwiek dla dębie znaczyły. Pewnie; idź sobie, zabieraj się stąd. Już miał ruszyć do drzwi, lecz zawahał się.

- Ms. mai ce Taeger... czy twój przyjaciel wybiera się z tobą na Triplet?

- Kto? Pirro? - Uśmiechnęła się krzywo. - Ach, tak, przypuszczam, że kochany tatuńdo jest z jego powodu nieźle rozdrażniony, prawda? Jego słodka, niewinna córeczka żyjąca z pozbawionym ambicji obibokiem. Cóż, powiedz mu, że tak, z pewnośdą zabiorę go ze sobą na Threshold. Może nawet na Shamsheer i K.aryx, jeśli odpowiednio posmarowaliśde tamtejszych urzędników.

- Jak sobie życzysz - rzekł spokojnie. - Przypuszczam, że osobiśde zechcesz dostarczyć Pirro owe dobre wieśd. Sądzę, że wdąż jeszcze znajdziesz go w kamienicy na rogu z kobietą, którą odprowadził do domu zeszłej nocy z waszego przyjęda.

Zwieszona u boku prawa dłoń dziewczyny zwinęła się bezsilnie w pięść.

- Wynoś się - rzudła Danae zdławionym szeptem.

Hart skłonił się i wymknął dcho, zamykając za sobą drzwi i zatrzaskując elektroniczny zamek. Danae przymknęła powieki i wsparła się o śdanę. Cała jej żelazna stanowczość zmieniła się w wodę i wydekła. Niewierność Pirra nie stanowiła wprawdzie zaskoczenia - Danae była na tyle uczdwa, by przyznać to przed sobą - lecz bezceremonialność, z jaką to ujawniono, mimo wszystko bolała. Bez wątpienia. Hart miał to na celu. Bękart.

Stała tak przez długą minutę, kurując nowe urazy, jakich doznała jej psychika. Potem wzięła głęboki oddech i wyprostowała się. Uniwersytet na Autaris nie stanowił już dla mej przystani... lecz z drugiej strony i tak nie miała zamiaru pozostać tutaj na zawsze. Hart był tutaj; Pirro odszedł - i do diabła z nimi.

Z jakichś znanych tylko sobie powodów kochany tatuńdo w końcu przechytrzył. Bowiem od kiedy tylko pamięta, dag-nął za sznurki, nie chcąc pozwolić jej żyć własnym życiem ani uznać faktu, że jest już dorosła i - musiała to przyznać -napełniając ją przez to wdąż nową goryczą. Lecz teraz, przez otwarde dla niej tych szczególnych drzwi, prawdopodobnie umożliwił jej wydostanie się z tego kokonu, który tak ją dusił.

14

 

Triplet.

Kupienie jej drogi na Threshold to jedna rzecz; lecz Sham-sheer i Karyx to zupełnie coś innego. Pieniądze nie przedostaną się przez tunele - ani pieniądze, ani powiązania, ani Hart ze swoją prywatną siatką szpiegowską. Gdy tylko znajdzie się w Ukrytych Światach, będzie mogła robić wszystko, co zechce... i kochany tatuńdo nie będzie mógł absolutnie nic na to poradzić.

Istniała więc spora szansa, że do końca żyda będzie żałował tego, iż pozwolił jej się tam dostać.

 

 

 

Rozdział 2

 

 

Rzadko zdarzało się, by teren wokół Krateru Reingold miał okazję spotkać się z czymś więcej niż tylko z krótkim błyskiem słońca, lecz tego dnia właśnie miało miejsce jedno z tych rzadkich wydarzeń. Rozsłonieczniony i ciepły ranek, kiedy nawet wiejące zwykle wiatry zmieniły się w łagodne podmuchy, należał do tych świtów, które przypominały Ravaginowi bardziej beztroskie dni jego dzieciństwa, więc kusił go, by wyruszyć na włóczęgę wśród okolicznych wzgórz i odłożyć na później zakończenie raportu. Nikt przecież nie traktował poważnie tych cholernych sprawozdań, chyba że coś poszło źle. Bóg świadkiem, że zasłużył sobie na dodatkowy wolny dzień.

Lecz obowiązek wzywał swoją syrenią pieśnią... poza tym, to Corah Lea zebrałaby baty, gdyby spóźnił się z tą głupią robotą. W końcu poszedł na kompromis;

zrezygnował z kolejki podmiejskiej i przeszedł spacerem dwa kilometry od domu do biura w budynku Dyrekcji Przejścia.

W niespokojnej budowli skrzydło kurierów stanowiło, jak zwykle, przystań, do której nie miało dostępu kontrolowane pandemonium, zdające się bez chwili przerwy wypełniać całą resztę budynku. Wśród inspektorów i koordynatorów nieustannie pędzących na spotkania, grup przygotowujących się do wypadów w Ukryte Światy i na gwałt załatwiających ostatnie drobiazgi oraz padających z nóg wycieczek, które już powróciły, wlokących się wolno do pokojów sprawozdawczych, Ravagin często odnosił wrażenie, że przedostanie się

16

 

przez budynek Dyrekcji Przejścia jest najbardziej niebezpieczną częścią każdej wyprawy. Ten dzień nie stanowił wyjątku, więc odetchnął z ulgą, kiedy drzwi skrzydła kurierów zamknęły się za mm z solidnym bum.

Wkrótce odkrył, że odprężył się za szybko. Oto kiedy włączył swój terminal, w oczy uderzyły czerwone litery wiadomości biegnącej przez ekran:

RAVAGIN: PROSZĘ, ZAMELDUJ SIĘ U MNIE NATYCHMIAST.

CORAH

- Wspaniale - mruknął. - Po prostu wspaniale. - .Lea nie wzywała kurierów do swego biura z błahego powodu. Jeśli chciała widzieć się z nim osobiście, oznaczało to niemal na pewno złe wieści. Krzywiąc się powstał i zanurzył znowu w pandemonium za drzwiami.

Inspektor Corah Lea czekała na niego z obojętnym wyrazem twarzy, który znał tak dobrze.

- Ravagin - powitała go skinieniem głowy, wskazując krzesło stojące przed biurkiem. - Oczekiwałam de nieco wcześniej.

- Wybrałem dłuższą drogę do pracy - rzekł potulnie. -Możesz potrącić mi z wypłaty, jeśli chcesz.

W zamian został nagrodzony chrząknięciem wyrażającym urażoną godność i niemal niechętnym uśmiechem.

- Nigdy nie należałeś do ludzi, którzy próbują jakichś zastraszających gambitów, prawda? W porządku; przejdźmy do rzeczy. To twoje podanie o urlop, na początek. Czy naprawdę poważnie myślisz o odejściu?

Ravagin skinął głową.

- Nie jest to żaden podstęp, by otrzymać podwyżkę czy zwiększony wymiar urlopu, jeśli o to d chodzi. Gdybym chdał czegoś takiego, poprosiłbym o to wprost. Wiesz przedeż.

- Wiem. - Jej twarz i głos złagodniały oddrobinę. - Czy zatem możesz mi powiedzieć dlaczego? Westchnął.

- Widziałaś wyniki testu. Jestem zmęczony, prostu zmęczony. Przeprowadzam ludzi przez

2 - Triplet                             17

 

szesnastu lat - a to o dwa do trzech lat dłużej niż jakikolwiek inny kurier, jakiego posiadasz, i jakiś rok dłużej niż przypuszczalne maksimum.

- Jesteś dobry w tym, co robisz - powiedziała Lea. - Cholernie dobry. Nie naciągalibyśmy tak bardzo zasad, żeby cię zatrzymać, gdybyś nie był taki dobry.

- Doceniam komplement. - Skinął głową. - Gdybym nie był tak dobry w tym, co robię, odszedłbym już dawno, z twoją czy bez twojej pomocy.

Żachnęła się, krzywiąc usta.

- Nie wiesz, co to fałszywa skromność, prawda?

- Fałszywa skromność dobra jest dla polityków - wzruszył ramionami. Zapadła chwila ciszy.

- No cóż - odezwała się w końcu Lea. - Czy istnieje coś, co mogłabym zaoferować, a co zmieniłoby twój zamiar? Sam wspomniałeś o podwyżce i dłuższym urlopie.

Uśmiechnął się.

- Nie, chyba że masz jakiś magiczny balsam dla ukojenia chwilowo wypalonej psychiki.

- Przykro mi... wszystkie te technologiczne cuda są za Tunelem, gdzieś w Shamsheerze. Nie sądzę jednak...?

- Gdyby mieli coś takiego, dawno bym z tego skorzystał - odparł cierpko. - Prawdopodobnie. Czy jest coś jeszcze?

- W rzeczy samej. - Usiłowała przybrać obojętną minę, ale co i raz na jej twarzy pojawiało się zakłopotanie. - Otrzymałam... no cóż, nazwijmy to niecodzienną prośbą, pochodzącą z nieznanego źródła... nieznanego, ponieważ nikt nie chce mi powiedzieć skąd, do diabła, pochodzi. W prośbie tej wyrażono szczególne życzenie, by nasz najbardziej doświadczony kurier został wyznaczony jako ten, który ma zabrać magistrantkę Uniwersytetu Autaris do Ukrytych Światów w celu odbycia przez nią praktyk.

Ravagin zmarszczył brwi.

- Chodzi o studentkę? Jedną?!

- Tak napisano.

- Co oni sobie myślą, u diabła, że co my tutaj prowadzimy, prywatne biuro obsługi turystycznej? Lea wzruszyła ramionami.

18

 

- Nie wiem nic więcej ponad to, co d przekazałam... z wyjątkiem być może wyraźnych aluzji, że jeśli nie zgodzisz się jej towarzyszyć, to mogą spotkać cię nieprzyjemności.

- Och, skończ z tym, dobrze? Mnie to nie dotyczy. Idę na urlop, pamiętasz?

- Może tak, może nie. - Lea wciągnęła głęboko powietrze. - Nie możemy udawać, że ktoś inny jest bardziej doświadczony od ciebie; to udokumentowany fakt, którego nie możemy ukryć. Ważniacy na górze dali już do zrozumienia, że chcą, byś pozostał na służbie na czas tej ostatniej wyprawy. Jeśli tego nie zrobisz... to całkiem możliwe, że twój wniosek o urlop może nie zostać zatwierdzony.

- Cóż, nie ulega dla mnie wątpliwości, że jest to tryumf pewnego rodzaju ludzkiej głupoty - prychnął Ravagin. -Mam nadzieję, że przedstawiłaś im do poczytania wyniki mojego ostatniego testu medyczno-psychologicznego?

- Oczywiście, powiedziałam im, że występuje u ciebie peł-noobjawowy syndrom wyczerpania związany z pracą kuriera - westchnęła. - Nic to nie dało. Najbardziej doświadczony kurier jest tym, czego chcą, i najbardziej doświadczony kurier jest tym, co zdecydowani są dostać.

- Zatem w porządku. Jeśli w ten sposób chcą grać, to zwolnię się natychmiast. Wówczas będę całkowicie poza ich zasięgiem.

- No cóż... - Teraz Lea wyglądała na wyraźnie zakłopotaną. - Nie przypuszczam, byś był gotów przejść na emeryturę w dojrzałym wieku trzydziestu ośmiu lat.

Ravagin poczuł, jak zwężają mu się oczy.

- Sugerujesz - rzekł wolno - że mogą mi dać wilczy bilet, jeśli nie zechcę im ulec? Lea rozłożyła ręce.

- Nie wiem, co zamierzają tam na górze, przysięgam. Wiem tylko, że nie widziałam nikogo tak bardzo zdenerwowanego od czasu, kiedy Proloc z Vandahlu zignorował wszelkie ostrzeżenia i straszliwe opowieści i zażądał, byśmy zabrali jego dzieci do Shamsherru, aby mogły się przelecieć na latających dywanach.

Dreszcz przebiegł Ravaginowi po plecach.

- Więc kim, u diabla, jest ta studentka, córką Prezydenta?

19

 

- Znam tylko jej nazwisko: Danae Panya. Aktualnie na Autaris; żadnych innych danych nie przekazano. Czy coś d to mówi?

- Absolutnie nic. - Nie dodał, że sprawy polityki i biznesu Dwudziestu Światów stały na marginesie jego zainteresowań.

- Mnie też to nic nie mówi. - Lea skrzywiła usta. - Słuchaj, Ravagin; wiem, że nienawidzisz ustępować pod naciskiem tak samo jak ja... lecz czy doprawdy byłoby to takie złe? Naprawdę takie nie do przyjęcia? To będzie tylko jedna osoba...

- Niedoświadczony dzieciak.

- Oni wszyscy są niedoświadczeni, dlatego właśnie potrzebujemy kurierów, czyż me? Więc to będzie jedna osoba, a nie jakaś grupa wycieczkowiczów, których wy wszyscy tak nie cierpicie. W dodatku z wyznaczonym przez uniwersytet programem badawczym. Co znaczą krótką wyprawę, podczas której nie będzie ci się plątać pod nogami, tylko przez większość czasu zajmować własną robotą. Pojawi się tutaj za kilka tygodni, co daje ci sporo czasu na wypoczynek i przygotowanie na jej przyjęcie.

- Och, toż to najsłodszy sen kuriera - rzekł sarkastycznie Ravagin, krzywiąc usta pod wpływem niespodziewanej myśli. - Powiedz mi, Corah: czym ci zagrozili, gdybyś mnie na to nie namówiła?

Jej oczy umknęły przed jego spojrzeniem.

- To nie ma nic do rzeczy. Poza tym, to nie twoja sprawa.

- Aha. - Innymi słowy, gdyby się z tego wykręcił, ona zebrałaby za to wszystkie baty. Niech diabli wezmą ich wszystkich, pomyślał z goryczą. Trzeba było należeć do szczególnie niskiej klasy ludzkiego robactwa, by uderzać w człowieka przez jego przyjaciół... i należeć do szczególnie głupiej klasy ludzi, by ustępować pod taką presją.

Klasy, której członkiem, niestety, był on sam. Zdarzały się chwile, kiedy nienawidził się za to.

- W porządku - westchnął. - Zrobię to... nie dla twojego szefa, i z całą pewnością nie dla tego dzieciaka, Panya, i jej politycznych koneksji. Zrobię to tylko i wyłącznie dla ciebie, Corah... więc dopilnuj, żeby się o tym dowiedzieli. Zrozumiano? Winni zwracać się do ciebie Wielki Szefie.

Lea skinęła głową próbując, nie do końca z powodzeniem, powstrzymać łzy napływające jej do oczu.

20

 

- Zrozumiałam, Ravagin. Każę im też za to w taki sposób zapłacić, żeby skorzystał na tym cały Korpus. Możesz na to liczyć.

- Z pewnością. - Podniósł się. - Więc jeśłi to wszystko... muszę jeszcze dokończyć raport.

- Do diabła z raportem - odparła. - Dziś mamy piękny dzień; zabieraj się stąd i desz się nim, póki trwa. Ścisnął usta.

- W porządku. Sądzę, że tak zrobię. Spróbowała się uśmiechnąć.

- To najmniejsza rzecz, jaką mogę uczynić. I, Ravagin... dzięki. Do ciebie również winni zwracać się Wielki Szefie.

- Taa. - Wielki Szef. Tytuł, którego pewnie nigdy nie miałby ochoty zdobyć. Ale liczyła się sama myśl.

- Pogadamy później. Powodzenia.

 

 

 

Rozdział 3

 

 

Na pierwszy rzut oka Triplet wyraźnie rozczarowywał. Zdaniem Danae, już podrzędny kosmoport, na którym wylądowali, sprawiał wystarczająco złe wrażenie; zaprojektowany bez głowy i umiejscowiony dwadzieścia pięć kilometrów od najbliższego prawdziwego miasta, wyglądał jak architektoniczy wrzód. Lecz pobliskie budynki Kontroli Tripletu, które można było dostrzec przez okna holu portu, wyglądały jeszcze gorzej. Miała już okazję widywać obozy wojskowe, lecz to, co zobaczyła tutaj, nie dorównywało nawet tym wątpliwej jakości standardom. Główny budynek Ochrony Tńpletu przypominał masywną bryle betonu, która sprawiała wrażenie zbudowanej w warunkach, bojowych. Leżący pół kilometra dalej budynek Dyrekcji Przejścia prezentował się nieco lepiej, lecz to wszystko, co zyskiwał dzięki lepszemu projektowi, tradt przez swe ogrodzone otoczenie...

Danae mimowolnie zadrżała. Szeroki na trzysta metrów ochronny pierścień wokół Tunelu Threshold nazywano Martwą Strefą i był on podobno najpilniej strzeżonym miejscem na wszystkich Dwudziestu Światach. Nie znała szczegółów... a przyglądając się dziwnie niewyraźnym kształtom, leżącym za zewnętrznym ogrodzeniem Martwej Strefy, stwierdziła, że wcale nie chce ich znać.

- Ms....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin