Armentrout Jennifer_Az do smierci.rtf

(32894 KB) Pobierz
Armentrout Jennifer_Az do smierci



Dla Ciebie,

Czytelnika i Czytelniczki


Istniały zasady.

Reguły, które nie powinny być łamane, ale tak nie się stało i, cholera, zapewne stanie się ponownie. Nieważne, że do tej chwili sytuacja była pod kontrolą. Nieważne, że przestrzegano zasad.

Teraz wszystko się zmieniło.

Wracała.

I znów mogła wszystko zniszczyć.

Zgarbiony, żosny cień knął w cie. Kobieta się budziła. Nareszcie. W tym, że w kluczowych momentach traciły świadomość, nie było nic zabawnego. Planowanie wymagało cierpliwości, a cierpliwość była cnotą, któ dzięki wieloletniemu oczekiwaniu opanował po mistrzowsku.

Zakrwawiony, brudny sznur biegł wokół nadgarstków i kostek. Kiedy kobieta powoli uniosła owę i rozejrzała się po pomieszczeniu, z jej gardła wydobył się krzyk nieskończonego przerażenia, widocznego wnież w jej szeroko otwartych, przeszklonych oczach. Wiedziała. O tak, na pewno wiedziała, że stąd nie wyjdzie. Zdawała sobie sprawę, że promienie oneczne, które widzia tego ranka w drodze do pracy, były ostatnimi, jakie ujrzała. Miała wnież świadomość, że po raz ostatni oddychała wtedy świeżym powietrzem.

Niewielkie pomieszczenie wietlone sztucznym światłem stanie się jej domem. Wilgotna, ziemista woń dzie towarzyszyła jej przy ostatnim tchu, zapach ten przylgnie do jej osów i porów skóry.

To dzie jej ostatnie miejsce.

Kobieta oparła owę o wilgotny ceglany mur. Przerażenie w jej oczach przekształciło się w aganie. Jak zawsze. Cholernie przewidywalne. I bezsensowne. Nie było nadziei. Nie istniała szansa na cud. Żaden rycerz w niącej zbroi nigdy nie przybywał im na ratunek.

Na schodach rozbrzmiały kroki. Chwilę później lekki śmiech odbił się echem od ścian. Kobieta spojrzała w sufit. Próbowała krzyczeć, piszczeć, ale z jej krtani wydobywały się tylko przytłumione więki. Żosne ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin