Flannery O'Connor - Cztery opowiadania.rtf

(489 KB) Pobierz

FLANNERY O’CONNOR

 

Sztuczny Murzyn

Ostatnia potyczka z nieprzyjacielem

Rzeka

Poczciwi wieśniacy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sztuczny Murzyn

 

 

Pan Head zbudził się i zobaczył, że jego sypialnia tonie w księżycowej poświacie. Usiadł na łóżku i patrzał na deski podłogi —r teraz srebrzyste — na powłoczkę poduszki, która zdawała się uszyta z brokatu, a w chwilę później

o              krok od siebie, w lusterku, przed którym zwykł się golić, ujrzał półksiężyc, jak gdyby oczekujący na pozwolenie gospodarza, aby wejść do pokoju. Księżyc posuwał się naprzód i wszystko uszlachetniał swoim blaskiem. Zwykłe krzesło pod ścianą stało sztywno, na baczność, gotowe spełnić każdy rozkaz, a wiszące na jego oparciu spodnie pana Heada wyglądały niemal dostojnie, jak strój dyg­  nitarza, rzucony przed chwilą na ręce służącego. Księżyc miał twarz poważną; spoglądał ponad całym pokojem przez okno, gdzie unosił się w powietrzu nad stajnią, i można by pomyśleć, że przygląda się sam sobie w zadumie, jak młodzieniec zjawie własnej starości.

Pan Head mógłby mu powiedzieć, że podeszły wiek to cenny dar i że dopiero z biegiem lat człowiek osiąga spokojne zrozumienie spraw żyda, dzięki czemu staje się stosownym przewodnikiem dla młodzieży. Tak przynajmniej mówiło mu jego doświadczenie.

Usiadł, uchwycił się żelaznych prętów w nogach łóżka i dźwignął się, żeby spojrzeć na tarczę budzika, stojącego na odwróconym do góry dnem wiadrze obok krzesła. Budzik wskazywał godzinę drugą po północy. Nie dzwonił, bo był zepsuty, ale pan Head nie potrzebował takich mechanicznych sygnałów, aby się obudzić. Sześć krzyżyków nie przytępiło jego reakcji; zarówno fizyczne, jak moralne jego odruchy posłuszne były woli i sile charakteru, odzwierciedlającej się wyraźnie w rysach twarzy. Miał twarz długą jak rura, szczękę też długą, zaokrągloną i rozszerzoną u dołu, nos długi i za- klęśnięty. Oczy, żywe, lecz spokojne, w cudownym księżyco­  wym świetle nabrały wyrazu powagi i odwiecznej mądrości, znamionującej wielkich ludzi, wskazujących innym właściwe drogi. Tak mógłby wyglądać Wergiliusz wezwany wśród no­  cy, aby zaopiekował się Dantem, albo też archanioł Rafael zbudzony blaskiem boskiego światła, aby pospieszył towarzy­  szyć Tobiaszowi w jego podróży. Jedyną ciemną plamą w po­  koju był siennik Nelsona w cieniu pod oknem.

Nelson leżał skulony na boku tak, że kolana miał pod brodą, a pięty koło pośladków. Nowe ubranie i kapelusz spoczywały w pudłach, w których je przysłano, a pudła stały na podłodze w nogach siennika, żeby chłopiec po przebu­  dzeniu miał je tuż pod ręką; kubełek połyskujący wśród ciemności i biały jak śnieg w blasku księżyca pełnił wartę I *zy śpiącym niby jego malutki anioł stróż. Pan Head opadł n . wznak, całkowicie spokojny, że dobrze spełni misję moral­  ną, którą miał podjąć tego dnia. Chciał wstać, zanim Nelson zbudzi się, i przygotować śniadanie. Chłopiec zawsze złościł się, gdy pan Head wcześniej od niego był na nogach. Za­  mierzali wyjść z domu o czwartej, żeby o wpół do szóstej być na rozjeździe kolejowym, skąd pociąg miał ich zabrać

o              piątej czterdzieści pięć. Musieli znaleźć się w umówionym

miejscu bardzo punktualnie, bo pociąg miał zatrzymać się specjalnie na ich życzenie.

Miała to być pierwsza w życiu Nelsona wycieczka do miasta, chociaż on sam twierdził, że raz już tam był, skoro urodził się w tym właśnie mieście. Pan Head próbował mu wytłumaczyć, że jako noworodek nie mógł orientować się, gdzie przebywa, ale żadne argumenty nie robiły wrażenia na chłopcu, który z uporem powtarzał, że zobaczy miasto po raz drugi. Pan Head natomiast jechał tam po raz trzeci. Nelson powiedział:

              A ja będę w mieście drugi raz, chociaż mam dopiero dziesięć lat! — Pan Head rozdrażnił go. — Jeżeli dziadek nie był w mieście od piętnastu lat, skąd dziadek wie, że będzie umiał tam trafić, gdzie zechce? — spytał Nelson.

              Czy widziałeś kiedykolwiek, żebym zbłądził? — odpo­  wiedział pan Head.

Nelson oczywiście nigdy nie widział takiego przypadku, ale należał do typu dzieci, których żadna dyskusja nie zadowala, póki nie dadzą dorosłym bezczelnej odpowiedzi.

              To nie sztuka. U nas, choćby kto chciał, nie ma gdzie zabłądzić — odparł.

              Nadejdzie dzień — proroczym tonem rzekł pan Head

              kiedy przekonasz się, że nie jesteś taki mądry, jak ci się wydaje.

Myślał o tej wycieczce od kilku już miesięcy, ale zasta­  nawiał się nad nią głównie z moralnego punktu widzenia. Miała to być dla chłopca pamiętna na zawsze lekqa. Nelson dowie się, że przyjście na świat w mieście nie jest wystar­  czającym powodem do dumy. Odkryje, że miasto nie jest wcale tak bardzo wspaniałym miejscem. Pan Head zamierzał pokazać mu wszystko, co tam trzeba zobaczyć, aby potem do końca życia najchętniej siedział w domu. Zasnął myśląc

o              sposobach, którymi wreszcie przekona chłopca, że nie jest taki mądry, jak mu się wydaje.

O              wpół do czwartej obudził go zapach smażącego się boczku i wyskoczył z łóżka. Siennik był pusty, pudło z ubra­  niem otwarte. Pan Head wciągnął spodnie i pospieszył do sąsiedniego pokoju. Nelson już wstawił do piecyka placki kukurydziane i usmażył boczek. Siedział w półmroku przy stole i pił zimną kawę z blaszanej puszki. Miał na sobie nowe ubranie, a na głowie nowy popielaty kapelusz wciśnięty głęboko na czoło. Kapelusz był za duży, ale umyślnie za­  mówiono większy rozmiar w przewidywaniu, że głowa Nel­  sona wkrótce urośnie. Chłopiec nic nie powiedział, ale z całej jego postaci biło zadowolenie, że wstał wcześniej niż pan Head.

Pan Head podszedł do piecyka i przyniósł patelnię z bo­  czkiem.

              Nie ma co tak się śpieszyć — rzekł. — Zdążysz na pewno, ale nie ręczę, czy będziesz się cieszył, że w ogóle pojechałeś.

Usiadł naprzeciwko chłopca, który z wolna odsunął z czoła kapelusz, odsłaniając twarz uporczywie obojętną i bardzo w głównych zarysach podobną do twarzy pana Heada. Dzia­  dek i wnuk wyglądali prawie jak bracia, nie rozdzieleni wielką różnicą wieku, bo twarz pana Heada w dziennym świetle miała wyraz młodzieńczy, a twarz chłopca przybrała wyraz starczy, jak gdyby Nelson wszystko już poznał i wolał o tym zapomnieć.

Pan Head miał kiedyś żonę i córkę, ale po śmierci matki córka uciekła z domu i po jakimś czasie wróciła z Nelsonem. Wkrótce polem pewnego ranka nie wstała z łóżka: umarła zostawiając roczne dziecko na wyłącznej opiece pana Heada. Popełnił błąd mówiąc Nelsonowi, że urodził się w Atlancie;

gdyby chłopiec o tym nie wiedział, nie upierałby się, że to będzie druga jego wizyta w mieście.

              Możliwe, że wcale d się miasto nie spodoba — ciągnął dalej pan Head. Roi się tam od Murzynów.

Mina chłopca wyrażała pewność, że poradzi sobie z Mu­  rzynami.

              No, tak — powiedział pan Head. — Nigdy w żydu nie widziałeś jeszcze Murzyna.

              A dziadek dzisiaj zaspał stwierdził Nelson.

Nigdy w żydu nie widziałeś jeszcze Murzyna — po­  wtórzył pan Head. — W naszym powiede nie ma ich, odkąd ostatniego przepędziliśmy dwanaśde lat temu, a więc przed twoim urodzeniem.

Spojrzał na chłopca, jakby go prowokował do oświad­  czenia, że to nieprawda.

              Skąd dziadek wie, czy nie widziałem Murzyna wtedy, kiedy mieszkałem w mieśde? — spytał Nelson. — Na pewno widziałem niejednego.

              Nawet jeżeli widziałeś, nie mogłeś rozumieć, że to jest Murzyn — odparł pan Head, u kresu derpliwośd. — Pół­  roczne dziecko nie odróżnia Murzynów od innych ludzi.

              Na pewno od razu poznam Murzyna, jak go zobaczę

              odparł chłopiec wstając; poprawił na głowie gładki szary kapelusz mocno zaprasowany na kantach i poszedł do wygó­  dki, znajdującej się na podwórzu.

Znaleźli się na rozjeździe kolejowym zawczasu i czekali na podąg stojąc o krok od pierwszego toru. Pan Head miał w ręku papierową torbę, a w niej prowianty na lunch: bułeczki i puszkę sardynek. Pomarańczowe, surowe słońce podnosiło się zza łańcucha gór na wschodzie i niebo za

ich plecami zabarwiło się matową czerwienią, ale przed nimi wciąż jeszcze było szare i widzieli na nim szary, przezroczysty księżyc, niewyraźny jak odcisk palca i wcale nie świecący. Miejsce rozjazdu można było poznać tylko po małej blaszanej skrzyni zwrotnicy i po czarnym zbiorniku paliwa; dwa tory biegły obok siebie i łączyły się dopiero za zakrętem, na dwóch krańcach polanki, w miejscach stąd niewidocznych. Pociągi, przechodzące tędy, wynurzały się jak gdyby z tunelu drzew, chwilę mknęły pod otwartym zimnym niebem i spłoszone znikały znowu w lesie. Pan Head musiał kupując bilety specjalnie prosić kasjera, żeby pociąg zatrzymał się dla nich, i w głębi serca bał się, że tego nie zrobi, a w takim razie Nelson bez wątpienia powie: „Wiedziałem, że pociąg dla dziadka wcale się nie zatrzyma!” Pod bezużytecznym porannym księżycem szyny wydawały się białe i kruche. Obaj — stary człowiek i mały chłopiec — patrzyli przed siebie szeroko otwartymi oczyma, jakby spodziewali się ujrzeć zjawę.

Pan Head już zastanawiał się, czyby nie wrócić do domu, gdy nagle rozległ się posępny, ostrzegawczy gwizd i pociąg z wolna, niemal cicho wysunął się zza zakrętu pod lasem

o              jakieś dwieście kroków od rozjazdu, ze świecącym na przodzie lokomotywy żółtym światłem. Pan Head wciąż jesz­  cze nie był pewny, czy pociąg przystanie, i myślał, że wy­  strychnie go na większego jeszcze dudka, jeżeli przedefiluje przed nim tak wolno. Jednakże obaj, wnuk i dziadek, byli przygotowani udawać, że wcale nie zauważają pociągu, gdyby nie raczył przystanąć.

Lokomotywa przetoczyła się wypełniając im nozdrza zapa­  chem gorącego metalu, a potem drugi wagon zatrzymał się dokładnie w miejscu, gdzie czekali pan Head i Nelson. Kon­  duktor z twarzą starego, zapijaczonego buldoga stał na stop­ 

niu, jak gdyby wyszedł na ich powitanie, ale sądząc z jego miny było mu zupełnie obojętne, czy wsiądą, czy też nie.

              Na prawo, proszę — rzekł.

Wsiadanie nie zajęło nawet pełnej sekundy, a pociąg nabrał znów pędu, nim znaleźli się w cichym wnętrzu wagonu. Większość pasażerów spała jeszcze, niektórzy z głową zwisa­  jącą nad oparciem, inni wyciągnięci na dwóch siedzeniach, a jeszcze inni z nogami wysuniętymi aż na środek przejścia. Pan Head spostrzegł dwa nie zajęte miejsca i pchnął Nelsona w ich kierunku.

              Siądź tam, przy oknie — powiedział normalnym swoim głosem, który zabrzmiał bardzo donośnie o tej wczesnej porannej godzinie. — Możesz śmiało zająć to miejsce, skoro nikt inny tam nie siedzi. Siadaj!

              Przecież dyszę — mruknął chłopiec. — Nie potrzebuje dziadzio tak krzyczeć.

Usiadł i odwrócił głowę ku oknu. W szybie zobaczył bladą, widmową twarz wykrzywioną gniewnym grymasem pod ron­  dem szarego, widmowego kapelusza. Pan Head, który zaraz spojrzał także na szybę, zobaczył innego upiora, bladego, lecz uśmiechniętego i w czarnym kapeluszu.

Pan Head usadowił się wygodnie, wyjął z kieszeni bilety i zaczął odczytywać wszystko, co na nich było napisane. Ten i ów pasażer poruszył się, a paru, zbudzonych na dobre, patrzało na nowego przybysza.

              Zdejmij kapelusz — powiedział do Nelsona i sam rów­  nież odkrył głowę, a kapelusz położył sobie na kolanach. Siwe włosy nabrały z biegiem lat tabaczkowego odcienia i pozosta­  ło ich bardzo niewiele, płasko przylegających do potylicy. Przednia część głowy była łysa i pomarszczona. Nelson za przykładem dziadka zdjął kapelusz i umieścił na kolanach, i tak czekali na konduktora, aby mu pokazać bilety.

Po drugiej stronie przejścia jakiś mężczyzna leżał na dwóch miejscach z nogami opartymi o okno, z głową wystawioną poza oparcie u drugiego końca. Miał na sobie jasnograna- towe ubranie i żółtą koszulę rozpiętą pod szyją. Właśnie otworzył oczy i pan Head chciał mu się przedstawić, ale w tejże chwili zjawił się konduktor i warknął:

              Bilety proszę.

Po odejściu konduktora pan Head wręczył Nelsonowi po­  wrotną połówkę jego biletu, mówiąc:

              Schowaj to do kieszeni i pilnuj, bo jeśli zgubisz, bę­  dziesz musiał zostać w mieście.

              Może zostanę — odparł Nelson, jak gdyby traktował tę możliwość zupełnie poważnie.

Pan Head udał, że nie słyszy tej odpowiedzi.

              Chłopak pierwszy raz w życiu jedzie koleją — wy­  jaśnił mężczyźnie, który po drugiej stronie przejścia siedział teraz na brzegu kanapki, spuściwszy obie stopy na po­  dłogę.

Nelson wcisnął z powrotem kapelusz na głowę i z irytacją od wrócił się ku oknu.

              W ogóle nic jeszcze na świecie nie widział — ciągnął dalej pan Head. — Naiwne to jak nowo narodzone dziecko, ale napatrzy się tym razem tak, że będzie miał dosyć na całe życie, już ja się o to postaram.

Chłopiec wychylił się przed dziadkiem ku nieznajomemu.

              Urodziłem się w mieście — oznajmił. — Tam jestem urodzony. Więc to będzie moja druga wizyta w Atlancie.

Powiedział to piskliwym głosem i z wielkim przekonaniem, ale obcy mężczyzna, jak się zdawało, nie zrozumiał, o co mu chodzi. Oczy miał podkrążone ciemnymi sińcami.

Pan Head wyciągnął nad przejściem rękę i klepnął współ­  pasażera po ramieniu.

              Na chłopaka w tym wieku nie ma innego sposobu

              rzekł sentencjonalnie — tylko pokazać mu wszystko, co należy. Niczego nie zataić.

              Hm — odparł tamten. Przyglądał się swoim opuch­  niętym nogom i podniósł lewą stopę nieco nad podłogą. Po chwili opuścił lewą stopę, a podniósł prawą. W całym wa­  gonie ludzie wstawali teraz, krzątali się, ziewali i przeciągali kości. Najpierw tu i ówdzie odzywały się pojedyncze głosy; potem zapanował ogólny gwar. Nagle pogodna twarz pana Heada zmieniła wyraz. Usta prawie zamknęły się, a w oczach błysnęła iskra, jednocześnie żywa i ostrożna.

Patrzał w drugi koniec wagonu. Nie odwracając się chwycił Nelsona za rękaw i pociągnął go naprzód.

              Patrz! — powiedział.

Z głębi wozu nadchodził z wolna ogromny mężczyzna

o              skórze kawowego koloru. Ubrany był w jasny garnitur, a w żółtym jedwabnym krawacie tkwiła szpilka z rubinem. Jedną dłoń trzymał na brzuchu, falującym majestatycznie pod opiętą marynarką, w drugiej ściskał czarną laskę, którą się podpierał, zamiatając nią nieco na boki za każdym krokiem. Sunął bardzo wolno, a jego duże, brązowe oczy spoglądały przed siebie ponad głowami innych pasażerów. Miał białe wąsiki i białe, kędzierzawe włosy. Za nim szły dwie młode kobiety o takiej samej kawowej karnacji, jedna w żółtej, a druga w zielonej sukni. Dostosowywały krok do ruchów mężczyzny i idąc trop w trop za nim rozmawiały niskimi, gardłowymi głosami.

Pan Head zaciskał coraz mocniej palce na ramieniu Nel­  sona. Gdy tamci troje przechodzili obok nich, blask szafiru z pierścionka, zdobiącego brunatną rękę, która manewrowała laską, odbił się w oczach pana Heada, lecz ani pan Head nie podniósł wzroku, ani olbrzymi mężczyzna nie spojrzał na

niego. Grupa przesunęła się aż do końca wagonu i opuściła go. Pan Head rozluźnił uścisk dłoni na ramieniu wnuka.

              No, co to było? — spytał.

              Jakiś człowiek — odparł chłopiec i rzucił dziadkowi spojrzenie pełne urazy, jakby znudzony tym ciągłym wy­  stawianiem jego inteligencji na niegodne jej próby.

              Ale jaki człowiek? — nalegał pan Head beznamiętnym tonem.

              Gruby — rzekł Nelson, orientując się już, że trzeba odpowiadać ostrożnie.

              A więc nie wiesz, co to za człowiek — bezapelacyjnie stwierdził pan Head.

              Stary — powiedział chłopiec i nagle tknęło go prze­  czucie, że wycieczka może okazać się wcale nie tak przyjem­  na, jak się dotychczas spodziewał.

              To był Murzyn — odparł pan Head i rozsiadł się wygodniej.

Nelson poderwał się z miejsca i stojąc lustrował wzrokiem głąb wagonu, lecz Murzyn już zniknął.

              Myślałem, że rozpoznasz Murzyna, skoro tylu czar­  nuchów widywałeś podczas swojego pierwszego pobytu w mieście — ciągnął dalej pan Head. I zwracając się do współpasażera po drugiej stronie przejścia, wyjaśnił: — Chło­  pak pierwszy raz w żydu zobaczył Murzyna.

Nelson wsunął się z powrotem na swoje miejsce.

              Dziadek mówił, że oni są czarni — powiedział gniewnie.

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin