Ćwiek Jakub - Dreszcz 02 Facet w czerni.txt

(335 KB) Pobierz
Hard As A Rock
Boogie Man
Spellbound
Sin City
Deep In The Hole
RocknRoll Train
If You Want Blood (Youve Got It)
Epilog

Posłowie
O autorze

Babci Wandzi.
Mam nadzieję, że się umiechniesz...
w jakimkolwiek dobrym miejscu teraz jeste.

HARD AS A ROCK

 Dziki za oknem  powiedział Tomek obojętnym głosem pijanego studenta.
Tak naprawdę nie wypił w ten wieczór za wiele, ot, dwie kolejki luksusowej od Kondzia, potem przerwa i jeszcze ohydna pięćdziesištka samogonu chemików z meliny w DS2, ale sprawiał wrażenie najbardziej zrobionego z całego towarzystwa. Zwykle niewiele potrzebował, ale tym razem istotniejsze było to, że wzišł leki, a konkretnie etanercept na reumatoidalne zapalenie stawów.
Specyfik miał listę działań niepożšdanych długš jak jego noga, ale Tomek rzecz jasna nie miał o nich pojęcia. Rano poczuł, że łapie go grypa, więc poszedł do pokoju Bartka z czwartego roku farmacji i wzišł pierwsze, co wyglšdało choć trochę jak apap. W miasteczku akademickim Katowice Ligota tak włanie rozprawiało się z choróbskami.
 Dziki za oknem  powtórzył tym samym tonem, po czym pucił firankę, cofnšł się i ciężko opadł na łóżko między Kondziem a Martynš. Niby przypadkiem położył jej rękę wysoko na udzie, a ona w czystym, pozbawionym emocji odruchu uderzyła go w twarz. Wzruszył ramionami.
 Zasłużyłem, nie?
 No.
 Aha  pokiwał powoli głowš, podniósł rękę do zaczerwienionego policzka.  A mówiłem już, że dziki?
Potwierdzili, że mówił, ale co z tego? Przecież tu, na Ligocie, gdzie naprzeciw DS1, za polankš i ulicš rozcišgały się hektary gęstego lasu, dziki już dawno nikogo nie dziwiły. Bo to raz, gdy wychodzili z akademika, widzieli przed sobš trawnik wyglšdajšcy jak pole po wykopkach? Czy nigdy nie stali nieruchomo w rodku nocy, czekajšc, aż cieżkš przejdzie locha z młodymi? Nie, dziki nie były tu żadnš atrakcjš.
Butelka z samogonem poszła w ruch, wypełniły się wyszczerbione kieliszki. Na ekranie dwudziestojednocalowego monitora ustawionego na biurku mokra od potu Mulatka parzyła się z osłem. Usilnie próbowała to robić w takt dyskotekowego przeboju, jej partner był jednak uparty i wolał własne tempo. Tomek trochę go rozumiał  sam miał starš duszę i nie trawił współczesnej muzyki.
Dwie kolejki i pół godziny póniej Kondziu stwierdził, że ma doć, i poszedł do siebie, a zwykle było tak, że jak on szedł, to kończyła się zabawa, bo Martyna kochała się w nim na zabój. Goka, jej współlokatorka, była trochę niemiała, więc chodziła wszędzie za niš, a ci dwaj z czwartego piętra  nikt nigdy nie miał pojęcia, jak się nazywajš  zmywali się zawsze, gdy kończyły się darmowe fajki i wódka, i wypadała ich kolej, by co kupić. Ze stałego składu pozostawali więc tylko: Tomek, Kuba i chudy Maciek, zwykle zasypiajšcy z rękš w kieszeni już po drugim kieliszku i pierwszym pornolu. Gospodarze pozwalali mu zostawać na noc, zwykle jednak zrzucajšc go brutalnie z łóżka na podłogę i nakrywajšc kocem. Potem zostawało tylko wietrzenie pokoju, zrzucenie kieliszków pod biurko, wyłšczenie kompa i opcjonalnie pocielenie łóżek.
Kuba zajšł się tym ostatnim, Tomek pierwszym. Ledwie podszedł do okna, ledwie odchylił firankę, wrócił do wczeniejszej piewki:
 Dziki za oknem.
 Kurwa, stary, już to mówi...  zaczšł Kuba, ale Tomek wszedł mu w zdanie:
 Dziki i ludzie, stary. Dziki i ludzie. Gapiš się nam w okna.
To już zabrzmiało intrygujšco, więc Kuba cisnšł kołdrę na materac. Potykajšc się o Maćka, podszedł do okna.
 O ja jebię!  skomentował elokwentnie.  Wyglšdajš jak z filmu o zombie. Ty, oni majš czarne oczy. O fuck, fuck, fuck. Gdzie masz telefon?!
 Dzwonisz na gliny?  zapytał Tomek.  I co im powiesz?
 Nigdzie nie dzwonię.  Kuba złapał leżšcy na biurku telefon, włšczył kamerę i wysunšł rękę przed siebie.  Wyglšdajš jak zombie, stary, YouTube będzie się spuszczał przez miesišc.
Tomek westchnšł. No tak, pomylał filozoficznie, pic or didnt happen  nie masz zdjęcia, ciemniasz. Takie czasy.
Tymczasem stojšce pod oknem stworzenia  w równym rzšdku dziki pomiędzy ludmi, tu i tam pies czy kot, wszystkie z twarzami i pyskami brudnymi od sadzy, z oczami czarnymi jak węgielki  trwały w milczeniu i bezruchu, jakby na co czekały. Dopiero po chwili Tomek dostrzegł, że w oddali z lasu wyłaniajš się kolejni. Najpierw ludzie, górnicy w pełnym oporzšdzeniu, brudni jakby prosto z szychty, ale zaraz za nimi sarny i jelenie, wijšce się łasice i kuny, zajšce i borsuki. Było już ciemno, lecz Tomek mógł przysišc, że wszystkie stworzenia były brudne od sadzy i miały czarne oczy.



Time Is On My Side rozległo się nagle i obaj chłopcy podskoczyli gwałtownie, ponieważ nie od razu zorientowali się, że to dzwoni telefon trzymany przez Kubę. Demoniczny głos Micka Jaggera tak upiornie pasował do tej chwili, że przez chwilę bali się odebrać. W końcu jednak Tomek wzišł od Kuby smartfona i przejechał palcem po ekranie.
 Co jest, Kondziu?  zapytał drżšcym głosem.
Włanie zdał sobie sprawę, że dwięk telefonu zwrócił na nich uwagę dziesištek par czarnych jak węgiel oczu.
 Wy też to widzicie?
W pierwszej chwili Tomek tylko pokiwał głowš, zaraz jednak zdał sobie sprawę, że przecież jego rozmówca nie widzi tego gestu.
 Tak, widzimy  potwierdził.
 To dobrze, bo już się bałem, że te zjeby z dwójki co dodały do bimbru. Jak mylicie, co się dzie...
Nie skończył. A może skończył, ale Tomek już nie usłyszał, bo nagle rozległ się trzask głony jak wystrzał i do ich pokoju wpadła wraz z resztkami drzwi olbrzymia locha o czarnych oczach, a zaraz za niš właciciel monopolowego, gdzie zwykle kupowali wódę. Tego dwa kroki od bazyliki Franciszkanów, rzut kamieniem od akademików z Medycznej. Pan Bogusław również łypał na nich spojrzeniem samych renic, rozcišgniętych na całe oko, kłapał poczerniałymi zębami, mielił językiem wyglšdajšcym jak mała, czarna foka.
 Oddzwonię  szepnšł Tomek zupełnie odruchowo i opucił rękę z telefonem.
Nie oddzwonił.



Kawa okazała się zdradzieckš sukš. Dokładniej nie ona sama, a jej zapach  nęcšcy, szlachetnie gorzki aromat wdzierajšcy się przez wšski przewit w lewej dziurce do zapchanego zaschniętymi smarkami nosa Ryka. Już czas, zdawał się mówić, zmiękczajšc nieco twardš, czarnš gorycz kwaskowatym, bršzowym akcentem arabiki. Jeste gotowy, by wstać i zmierzyć się z nadchodzšcym dniem, herosie!.
Ale to nie była prawda. Rysiek zupełnie nie był gotowy, o czym przekonał się, gdy tylko uchylił jedno oko. Zaraz pod powiekę wdarło się wiatło uzbrojone w miliardy cienkich, długich szpilek, idealnych, by gładko wejć w białko gałki ocznej, rozszczepić nerw wzrokowy i wbić się w mózg.
Co huknęło mu w głowie, dwięk niemal identyczny jak wtedy, gdy wolframowy drucik pęka we włanie zapalonej żarówce, a potem ból, ciężki, mdły i gęsty jak melasa, wlał się w każdy zakštek czaszki. Rysiek jęknšł i z ogromnym wysiłkiem przewrócił się na bok.
Gdzie z oddali, pewnie z drugiego pokoju, dochodził jazgot telewizora, brzdęk uderzajšcych o siebie naczyń, szum wody. Wszystkie te dwięki bombardowały jego uszy, wdzierały się do łba, jedne gwałtownie jak szpikulce do lodu, inne falami, jakby kto wpychał mu do rodka watę szklanš. Poziom neuromelasy osišgał szczyty, prawie wylewał się ustami...
Splunšł. No, spróbował, bo jego lina, mierdzšca wódš, fajkami i niedorzyganym wspomnieniem po kebabie, miała konsystencję gluta, więc tylko zawisła między wargami niczym drugi język, a potem, przy pierwszym ruchu głowš, zakołysała się i przykleiła do brody. Rychu zostawił jš tam, bo wiedział, że ruch rękš kosztowałby go teraz zbyt wiele. Wykorzystał resztkę sił, by przetoczyć się jednak z boku na plecy. Zamknšł oczy. Chciał umrzeć...
Ale wtedy znowu zaatakowała go kawa. Jej podstępnie wyrazisty aromat uderzył tym razem ze zdwojonš siłš, zupełnie jakby wykorzystał na podkradnięcie się i atak ten krótki ułamek sekundy, gdy Rysiek ponownie opucił ciężkie powieki. Był niemal pewien, że jako Dreszcz walczył niedawno z istotami, które tak robiły. A może widział to po prostu w jednym z tych brytolskich seriali, które smarkaty takimi pasjami oglšdał? W zasadzie nie miało to teraz znaczenia. Właciwie to miał...
 Wyjebane  mruknšł.
Brzmiało to, jakby kto wysypał na blachę tonę żwiru.
 O, widzę, że wstał nasz mroczny pogromca  rozległo się w odpowiedzi.
Głos Benjamina dochodził z niedaleka, z tego samego kierunku, co aromat kawy.
 Jak się czujesz?
 Jak ta kurwa z Groupona  odparł Rysiek, nie otwierajšc oczu.
Benford junior doskonale zrozumiał metaforę. Nie dalej jak miesišc temu internet miał niezły ubaw z prostytutki, która wymyliła, jak zaoferować swoje usługi zawoalowanš ofertš na serwisie sprzedaży grupowej. Zgłoszeń przyszło tyle, że według szybkich wyliczeń Benjamina przedsiębiorcza businesswoman miała roboty na najbliższe dwa lata po osiem dwugodzinnych fulpakietów dziennie. Porównanie Ryka było o tyle trafne, że i prostytutka, i rockman sami się tak załatwili. Na własne życzenie, bez krzty pomylunku.
 Pamiętasz, co wczoraj robiłe?  zapytał Benjamin.
Podniósł przewrócony stołek, postawił na nim kubek z kawš. Potem cofnšł się, zaplatajšc ręce za plecami, i oparł o framugę drzwi.
Rysiek potrzebował chwili, by wszystko sobie poukładać. A może po prostu zbierał w ustach doć liny, by język nie tarł o podniebienie. W końcu jednak się odezwał:
 No, pamiętam, że mnie Alojz podwiózł na Zawodzie, bo tam teraz remont i tramwaje nie jeżdżš, a jaki gówniarz próbował bombami samoróbkami wysadzać bankomaty. No ale zanim tam dojechalimy, to się zjawił Zawisza i pokazał mu swojš pałę...
 Ekhem! Nie powiedziałe tego.
 No kiedy to nie moja wina, że czarnuch sobie takš włanie broń wybrał, nie?  Rysiek spróbował wzruszyć ramionami, ale ramiona pozostały niewzruszone na jego wysiłki.  No więc, jak zobaczyłem, że pozamiatane, to posze...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin