Crowley John - Aegipt 02 Miłość i sen.txt

(922 KB) Pobierz
John Crowley
MIŁOĆ I SEN
Love & Sleep
?gipt
KSIĘGA DRUGA
Przełożyli
Joanna Bogunia i Dawid Juraszek
SOLARIS
Stawiguda 2009

DO CZYTELNIKA
W poprzednim tomie cyklu wyrażam wdzięcznoć dla licznych pisarzy, mylicieli i historyków, od których wiele się dowiedziałem, a zwłaszcza nieżyjšcej już Dame Frances Yates.
W niniejszym tomie listę tę chciałbym poszerzyć o następujšce osoby: Harry'ego Caudilla (Night Comes to the Cumberlands) za przypomnienie mi, o czym zapomniałem, i wyjanienie, czego nie rozumiałem; Johna Bossy'ego (Giordano Bruno and the Embassy Affair); Geralda Mattinglyego (The Armada); Carlo Ginzburga (The Night Battles); R.J.W. Evansa (Rudolf II and his World). Korzystałem z badań Piero Camporesiego, Caroline Walker Bynum, Caroline Oates i Emana McMullena. Dziękuję także L.S.B., Jennifer Stevenson, Thomasowi M. Dischowi, Johnowi Hollanderowi i Haroldowi Bloomowi. Za poprawki do pierwszego wydania dziękuję Ronowi Drummondowi, a także Rodgerowi Cunninghamowi i Jerry'emu Cullumowi.
Szczególne podziękowania składam nieżyjšcemu Ioanowi Culianu za Eros and Magic in the Renaissance, z której to ksišżki wiele zaczerpnšłem, za za wszystko inne pragnę wyrazić wdzięcznoć i żal. Qu? nunc abibis in loca; nec ut soles dabis iocos.
Ale nie zgadłby nawet, jak mi ciężko na sercu.
Hamlet, tłum. Stanisław Barańczak

PROLOG DO  KWADRANTU LETNIEGO
Kiedy wiat był inny.
Kiedy wiat działał inaczej, niż działa teraz. Sama jego tkanka  prawa fizyki  różniła się od tej, którš znamy. Historia też różniła się od tej, którš znamy, i wywiodła z siebie przyszłoć innš niż ta, która stała się naszš teraniejszociš.
W epoce owej (nie tak bardzo odległej w czasie, lecz odległej pod względem pokonanych mostów, którymi już nie zawrócimy) istniały możliwoci, których dzi nie ma. I vice versa  to, co u nas się nie zdarzyło, nastšpiło tam. Były też inne różnice, małe i duże, lecz żadnej zbadać się już nie da, bo teraniejszoć jest teraz, a przeszłoć przeszła.
Tak naprawdę wiat (wiat": to wszystko, czasoprzestrzeń, przeszłoć, teraniejszoć i przyszłoć, pamięć, gwiazdy, zwišzki, fizyka, możliwoci i niemożliwoci) przechodził przez ten bolesny stan więcej niż raz, być może wiele razy w cišgu ludzkiego życia na ziemi, jak je dzi, w naszej epoce, mierzymy. I zawsze, kiedy ów stan następuje, przychodzi krótka chwila  kiedy wiat odwraca się od tego, czym zawsze był, ku temu, czym od teraz będzie  moment, kiedy każde możliwe uniwersum, wszelkie możliwe drogi rozwoju Istnienia w przestrzeni i czasie stajš się wyczuwalnie gotowe do urzeczywistnienia; a potem wybór pada na jeden zakręt, jednš drogę, i wszystkie inne możliwoci wracajš do stanu niebytu, poza jednš  tš. wiat jest taki, jakim go dzi znamy, od zawsze: wszyscy zapominajš, że mógł być, a nawet był, inny niż teraz.
Gdyby tak było, gdyby naprawdę tak było, zorientowałby się?
Gdyby nawet w jaki sposób wyobraził sobie, że tak jest, gdyby  w przypływie krótkotrwałej ekstazy w słonecznym ogrodzie, albo zimš na górskiej drodze  poczuł pewnoć, że tak było, jaki dowód mógłby przedstawić?
A gdyby jaki człowiek przekroczył granicę między jednš takš epokš a drugš (przejcie nie trwałoby bowiem długo, krócej niż stulecia, życie rozpoczęte w ubiegłej epoce może zakończyć się w następnej, i kto, kto urodzi się w jednych warunkach, doronie i umrze w innych)? Gdyby stojšc na odległym brzegu kto taki odwrócił się strapiony i zamylony ku miejscu, gdzie stał kiedy? Czy nie zdołałby dostrzec  we wspomnieniach własnego życia, w swej własnej istocie  tej ukrytej historii?
Chyba nie, bowiem nowy wiat miałby w sobie wszystko to, co ów człowiek pamiętałby z dawnego wiata  wszystkich ludzi i wszystkie miejsca, miasta i miasteczka, drogi, psy, gwiazdy, kamienie i róże te same lub takie same, a także tę samš historię, z podróżami, wynalazkami i imperiami, którš znałby lub mógłby poznać.
Jak lustro poród niepogody, tak i pamięć podczas przejcia zamgliłaby się, zamazujšc wiat, by po przejciu burzy ukazywać wszystko takie samo, lecz nie to samo.
Byłyby rzecz jasna drobne różnice, zapewne nie większe niż drobne zmiany  zagadkowe dane geograficzne, zmylone ksišżki, nazwy nieistniejšcych produktów  wprowadzane przez autora, by odróżnić wiat powieci od wiata codziennoci znanej wszystkim czytelnikom. Różnice te sš nieomal zbyt drobne, by odkryć je samš pamięciš; zresztš kto dzi ufa pamięci, władczej, niszczycielskiej pamięci, która nieustannie zżera albo zmusza do zaistnienia to, co ponoć powinna wyłšcznie przechowywać i chronić.
Nie  tylko dokładnie w chwili przejcia z jednego wiata do drugiego można dostrzec tę osobliwoć ekonomii czasu. W tej chwili (trwajšcej miesišc? rok?) jestemy jak człowiek, który wychodzi zza zakrętu ku swemu rodzinnemu miasteczku i widzi, jak za znajomymi niskimi wzgórzami wzbija się w niebo nowe, icie alpejskie pasmo nieżnych wierzchołków. Lnišce, zachwycajšce, strome! To tylko chmury, oczywicie, że tylko chmury, kaprysem wiatru i pogody przedzierzgnięte na moment w niby-góry, tak prawdziwe, że aż chce się na nie wspišć; tak wyglšdałaby twoja rodzinna okolica, gdyby wzgórza wznosiły się u stóp nieżnych olbrzymów. Lecz nie  błękitne jezioro tam, wysoko na zboczu, odbijajšce niebo, to włanie niebo widoczne przez szczelinę w chmurach. Nigdy nie zaczerpniesz zeń wody. Przełęcz porodku, tam, na wysokoci, już zaczyna się drzeć i rozrywać.
Pierce Moffett (stojšc zimš na górskiej drodze w trzydziestym szóstym roku życia, niezdolny w tej chwili ruszyć do przodu ani w tył, ale zdolny poczuć, jak ziemia pod jego stopami toczy się w swoim locie przez kosmos) wspominał chłopięce lata, gdy w górach Cumberland w Kentucky razem z kuzynami przygarnęli wilcze szczenię i trzymali je potajemnie w pokoju z zamiarem oswojenia.
Czy to się naprawdę wydarzyło? Dlaczego w ogóle zadawał sobie to pytanie, skoro pamiętał tamten dotyk, pamiętał, jak dbał o nie, karmił, ochrzcił?
Pamiętał, jak w tamtych czasach potrafił zmienić bryłkę węgla w diament, którym naprawdę jest, i jak tego dokonał. Pamiętał, jak odkrył krainę pod powierzchniš ziemi, do której można się było dostać szybami nieczynnej kopalni. Pamiętał bibliotekarkę w Lexington (widział jš wyranie, poród regałów ciemnych ksišżek, z łańcuszkiem przy okularach) i postawione przez niš zadanie, którego podjšł się ochoczo, nie przeczuwajšc, dokšd go zaprowadzi ani ile będzie go kosztowało. Zadanie, o którym teraz wiedział na pewno, że nigdy go nie ukończy.
Podpalił kiedy las, żeby kobieta, którš kochał, zobaczyła, jak płonie. Bo kochała ogień. Czy tak było?
O Boże  czy naprawdę zabił dla niej swego jedynego syna?
Ale wtedy droga w górę znów rozwinęła się i zabrała z sobš Piercea. Zbliżył się do szczytu, gdzie znajdował się pomnik, o którym słyszał, lecz którego nigdy nie widział. Słońce wstało; nowy znak. Patrzšc w dół ze zdumieniem i strachem odkrył, że nosi buty z różnych par, prawie takie same, lecz nie całkiem. Wyszedł z domu i przeszedł tak kilka mil, nie zauważajšc niczego.
Lecz uczucie byłoby inne, musiałoby być inne. Koniec jednej i poczštek nowej epoki odczułby inaczej każdy człowiek przestępujšcy przez wrota.
A może wcale nie da się tego odczuć. Może trudno to dostrzec. Nasza uwaga pochłonięta jest prawie cały czas życiem, które prowadzimy. Zapewne po prostu przeć będziemy ku przyszłoci, jak to zawsze czynilimy, choćby wokół nas zmieniała się niezauważalna sceneria. Być może odczulibymy nieco mocniej tę stratę  lub nadzieję, przekonanie, że rok za rokiem wszystko idzie ku lepszemu lub ku gorszemu.
Winnie Oliphant Moffett rozwišzała problem rozstajów.
Wczeniej nie czuła zbytniej potrzeby znalezienia rozwišzania. Nie była z tych, którzy roztrzšsajš dokonane wybory i poddajš się żalowi. Zwykle cieszyła się, że w ogóle ma przed sobš jakškolwiek drogę, którš może podšżyć.
Tak jak ze sprzedażš domu w Kentucky, gdzie mieszkała z bratem Samem i jego dziećmi, póki nie umarł; tam też wychował się jej syn, Pierce. Jak z inwestycjš w motel na Florydzie, którš podjęła razem z Doris, choć ledwie jš znała. Podšżała drogš, która pojawiła się przed niš. I dotarła aż tutaj.
Dopiero tej zimy zaczęła myleć, że mogła postšpić zupełnie inaczej, nie tylko w kwestii Doris i domków letniskowych, ale dużo wczeniej, wiele wyborów wczeniej. Nie potrafiła jasno okrelić, co mogła zrobić, ale możliwoć wydała jej się nagle rzeczywista i niepokojšca. Widziała, czy też wyczuwała siebie w innym życiu, życiu, którego nigdy nie wiodła, i potrafiła sobie wyobrazić, niekiedy z okropnym ukłuciem żałoci, że to było jej prawdziwe życie, porzucone, wcišż czekajšce na niš w przeszłoci.
 Przyszła na ciebie pora  powiedziała Doris.  Klimakterium. Ja też czułam się dziwnie. Płakałam jak wariatka.
Winnie pojęła wreszcie, jak brzmi rozwišzanie: zawsze trzeba wybierać dokładnie tę drogę, którš chcemy podšżyć.
Doris powiedziała, że ludzie zawsze uważajš, iż powinni byli podšżyć włanie tš drogš, której nie wybrali. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Zawsze mylimy, że naszym prawdziwym przeznaczeniem była droga, którš nie podšżylimy. Na pewno była, ponieważ uważamy, że ta, którš wybralimy, na pewno nim nie jest.
Ale zawsze tak nam się wydaje, stwierdziła Winnie, bez względu na to, jakš drogę wybierzemy. Więc nawet gdybymy wybrali tamtš drogę, niewštpliwie tęsknilibymy teraz do tej, marzšc o jej celu i wiedzšc, że to jš włanie powinnimy byli obrać. A tymczasem  proszę.
A więc zawsze wybieramy drogę, której najbardziej pragniemy, tę, do której, gdybymy jej nie wybrali, tęsknilibymy teraz. A przecież jš wybralimy. Wybralimy właciwš drogę. Jak zawsze.
Ogarnšł jš głęboki spokój, poczuła się uprzywilejowana. Siedziała, palšc old golda i rozczesujšc mokre włosy na słonecznym tarasie. Bez względu na to, czy to życie ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin