Baum Frank L -04- Dorota i Oz znowu razem.pdf

(2080 KB) Pobierz
FRANK L. BAUM
DOROTA I OZ ZNOWU RAZEM
1. TRZĘSIENIE ZIEMI
Pociąg z Frisko bardzo się spóźnił. Miał przybyć na stację w Hugson o
północy, ale dopiero o piątej nad ranem, kiedy blady świt rozjaśnił niebo na
wschodzie, kilka wagoników turkocząc podjechało wolno pod coś w rodzaju
szopy, która służyła jako budynek kolejowy. Kiedy pociąg się zatrzymał,
konduktor oznajmił donośnie:
— Stacja Hugson!
Mała dziewczynka szybko zerwała się z miejsca i podążyła do wyjścia
dźwigając w jednej ręce wiklinowy kuferek, a w drugiej okrągłą klatkę
osłoniętą gazetą (parasolkę wcisnęła pod pachę). Konduktor pomógł jej zejść
ze stopni wagonu, po czym maszynista znów wprawił w ruch lokomotywę,
która dmuchnęła dymem, stęknęła i potoczyła się leniwie po torach. Pociąg
dlatego się spóźnił, ponieważ w ciągu nocy ziemia od czasu do czasu trzęsła
się i dygotała i maszynista obawiał się, że w każdej chwili mogą rozsunąć się
szyny i nastąpi katastrofa. Jechał więc powoli i ostrożnie.
Dziewczynka postała chwilę patrząc na znikający za zakrętem pociąg, a
potem odwróciła się, by zobaczyć, gdzie się znalazła.
Całkowite umeblowanie szopy, czyli stacji w Hugson, stanowiła stara
drewniana ławka, która wcale nie wyglądała zachęcająco. W szarym
porannym świetle nie było widać ani jednego domu i ani jednego człowieka.
Dopiero po chwili dziewczynka dostrzegła nie opodal, tuż obok kępy drzew,
konia i powozik. Kiedy podeszła bliżej, stwierdziła, że koń jest przywiązany
do drzewa i stoi nieruchomo, z głową zwieszoną prawie do samej ziemi. Było
to ogromne, kościste konisko o cienkich nogach, wystających kolanach i
szerokich kopytach. Był tak chudy, że można mu było z łatwością policzyć
wszystkie żebra sterczące pod skórą, łeb miał długi, jakby za wielki dla niego,
nie pasujący do wychudłego ciała, ogon krótki i cienki. Uprząż, porwana w
wielu miejscach, posczepiana była sznurkiem i kawałkami drutu. Powozik
natomiast z wyczyszczonym do połysku daszkiem i zasłonami po obu
stronach wyglądał prawie jak nowy. Kiedy dziewczynka obeszła go dokoła,
żeby zajrzeć do środka, zobaczyła, skulonego na siedzeniu śpiącego twardym
snem chłopca. Odstawiła klatkę i trąciła go parasolką. Obudził się
natychmiast, usiadł i przetarł energicznie oczy.
— Hej! — powiedział spostrzegłszy ją. — Czy to ty jesteś Dorota Gale?
— Tak — odrzekła patrząc z poważną miną na jego potargane włosy i
mrugające bez przerwy szare oczy. — Czy to ty masz mnie zabrać na farmę
Hugsona?
— Zgadza się — przytaknął. — Czy pociąg już przyjechał?
— Gdyby nie przyjechał, to i ja bym nie przyjechała — stwierdziła.
Roześmiał się. Śmiał się szczerze i wesoło. Wyskoczył z powozu, wsunął
pod ławeczkę kuferek Doroty, a klatkę postawił na podłodze z przodu.
— Czy to kanarki? — spytał.
— Nie, to Eureka, moja kotka. Uważałam to za najlepszy środek
transportu.
Chłopiec kiwnął głową.
— Jakie zabawne imię dla kota. Eureka!
— Tak ją nazwałam, ponieważ jest znajdą — wyjaśniła.
— Wuj Henryk mówił, że
„eureka”
9
znaczy
„znalazłem”.
— Dobra! A teraz wskakuj!
Wdrapała się do powoziku, chłopiec też wsiadł, chwycił lejce, potrząsnął
nimi i wykrzyknął:
— Wio!
Koń nawet nie drgnął. Dorocie zdawało się, że pokręcił jednym ze swych
zwisających uszu, ale tylko tyle.
— Wio! — krzyknął znowu chłopiec.
— Może jeżeli go odwiążesz — zauważyła Dorota — to ruszy.
Chłopiec roześmiał się wesoło i wyskoczył z powozu.
— Widocznie jeszcze się całkiem nie rozbudziłem — powiedział
odwiązując konia. — Ale Barnaba zna się na rzeczy, prawda, Barnabo? —
dodał poklepując długi pysk konia.
Wsiadł z powrotem do powoziku, chwycił za lejce, a koń powoli odwrócił
się od drzewa i pokłusował piaszczystą drogą, widoczną już w mglistym
brzasku dnia.
— Myślałem, że ten pociąg nigdy się nie przywlecze — odezwał się
chłopiec. — Czekałem pięć godzin na stacji.
9
„Eureka”
— okrzyk, jaki rzekomo wydał Archimedes (ok. 287–212 p.n.e.), wielki fizyk i
matematyk grecki, gdy odkrył prawo, iż ciało zanurzone w wodzie traci pozornie na ciężarze tyle, ile
waży woda o objętości tego ciała.
— Mieliśmy nieustanne trzęsienie ziemi — powiedziała Dorota. — Czy
nie czułeś, jak ziemia drżała?
— No tak, ale my w Kalifornii jesteśmy do tego przyzwyczajeni i nie
przejmujemy się takimi drobiazgami — odrzekł.
— Konduktor mówił, że takiego okropnego trzęsienia ziemi jeszcze
nigdy nie przeżył.
— Tak mówił? No, to musiało zdarzyć się wtedy, kiedy spałem — rzekł
chłopiec po namyśle.
— Jak się czuje wuj Henryk? — spytała po chwili dziewczynka. Koń
kłusował dalej długim, regularnym krokiem.
— Bardzo dobrze. On i wuj Hugson czują się razem wspaniale.
— Czy pan Hugson to twój wuj? — dowiadywała się Dorota.
— Tak. Wuj Bill Hugson ożenił się z siostrą żony twego wuja Henryka.
Jesteśmy więc kuzynami z drugiej linii — powiedział chłopiec rozbawionym
głosem. — Pracuję u wuja Billa na ranczu, a on mi płaci sześć dolarów
miesięcznie, daje też mieszkanie i utrzymanie.
— Czy to dużo? — spytała nieufnie.
— Dla wuja Hugsona to dużo, a dla mnie mało, bo jestem świetny
robotnik. Pracuję tak, jak śpię, czyli znakomicie! — dodał śmiejąc się.
— Jak ci na imię? — zainteresowała się Dorota, której spodobało się
zachowanie chłopca i jego wesoły głos.
— Imię mam nieco za poważne — odrzekł jakby trochę zawstydzony.
— Nazywam się Robert, ale mówią na mnie
„Bob”.
Słyszałem, że byłaś w
Australii.
— Tak, z wujem Henrykiem — odrzekła. — Przyjechaliśmy do San
Francisko tydzień temu. Wuj Henryk pojechał od razu na wasze ranczo, a ja
zostałam przez ten czas u przyjaciół, których spotkaliśmy w mieście.
— A jak długo będziesz u nas?
— Tylko jeden dzień. Jutro razem z wujem Henrykiem wracamy do
Kansas. Bardzo długo byliśmy w podróży i chcemy już znaleźć się w domu.
Chłopiec śmignął batem nad kościstą szkapą i zamyślił się. Chciał coś
powiedzieć swojej małej towarzyszce, ale zanim zdążył wymówić słowo,
powozik zachybotał się gwałtownie i przechylił na bok, a ziemia przed nimi
zaczęła się podnosić.
Po chwili usłyszeli huk i przeraźliwy łomot. Dorota ujrzała, jak w ziemi
rozwiera się szeroka szczelina, po czym znowu się zamyka.
— Wielki Boże! — krzyknęła chwytając żelazną poręcz ławeczki. — Co
to było!
— Ogromne trzęsienie ziemi — odrzekł chłopiec, śmiertelnie blady. —
O włos, a byłoby po nas, Doroto.
Koń zatrzymał się raptownie i stanął nieruchomo, jak skamieniały. Bob
potrząsnął lejcami i kazał mu iść dalej, ale Barnaba uparcie nie ruszał z
miejsca. Chłopiec trzasnął z bicza, dotykając boków zwierzęcia i koń,
protestując jękliwie, wreszcie znów zaczął dreptać drogą.
Chłopiec i dziewczynka milczeli długą chwilę. Owionął ich oddech
straszliwego niebezpieczeństwa, które w każdej chwili mogło się powtórzyć.
Uszy Barnaby stały sztywno, a każdy muskuł jego długiego ciała napięty był
jak struna. Choć nie posuwał się zbyt szybko, ociekał pianą i drżał jak liść.
Niebo pociemniało, a wiatr nad doliną zawodził dziwnym głosem
przypominającym płacz dziecka. Nagle powietrze przeszył rozdzierający huk i
ziemia znów się rozstąpiła tworząc olbrzymią szczelinę tuż przed nogami
konia. Z rozpaczliwym rżeniem zwierzę runęło w przepaść pociągając za sobą
powóz wraz z pasażerami.
Dorota uchwyciła się budki pojazdu, a chłopiec uczynił to samo. Nagły
pęd w otchłań oszołomił ich do tego stopnia, że nie mogli zebrać myśli.
Ciemność otaczała ich ze wszystkich stron i w zapierającej dech śmiertelnej
ciszy czekali, kiedy przestaną lecieć w dół i rozbiją się o ostre skały albo
ziemia zamknie się znowu nad nimi i pogrzebie ich na wieki w potwornej
głębi.
Przerażające uczucie towarzyszące spadaniu, ciemność i potworny huk —
wszystko to było ponad siły Doroty i dziewczynka straciła przytomność. Bob,
bardziej wytrzymały, był przecież chłopcem, nie zemdlał, ale bał się stra-
szliwie. Przylgnąwszy mocnym uchwytem do ławeczki oczekiwał chwili,
która mogła stać się ostatnią chwilą jego życia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin