Chmielewska Joanna - Krwawa zemsta.pdf

(1734 KB) Pobierz
J
OANNA
C
HMIELEWSKA
KRWAWA
ZEMSTA
2012
Spis treści
Karta tytułowa
PROLOG
Długi i bardzo okropny. Nie czytać przed snem!
***
PROLOG
Długi i bardzo okropny. Nie czytać przed snem!
Nawet się nie obejrzała, usłyszała warkot silnika i natychmiast zaczęła
uciekać w głąb lasu. Pierwszy raz w życiu poczuł zadowolenie, że nie
posiada samochodu, samochodem w żaden sposób nie wjechałby za nią.
Starym motorem przemykał się między drzewami z największą łatwością,
nie pierwszy raz zresztą, nie było takiego miejsca w tym lesie, gdzie nie
zdołałby wjechać, na jesieni zbierał grzyby nawet nie zsiadając. Uciekała
zresztą głupio, prosto w starodrzew bez gęstego podszycia.
Dogonił ją bez trudu. Potknęła się o konar leżący w przymarzniętej
trawie, wymieszanej z równie przymarzniętą zajęczą sałatą i mnóstwem
patyków, upadła do przodu, uderzyła twarzą o wystający pieniek, chyba ją
zamroczyło na chwilę, bo nie poderwała się od razu do dalszej ucieczki.
Ta chwila wystarczyła mu w zupełności. Nie musiał się śpieszyć, a
jakieś zacieranie śladów miał w nosie, oparł swojego strupla o najbliższe
drzewo, siekierę wiózł przywiązaną przed sobą, na baku, po co miała
wpadać ludziom w oczy uczepiona do bagażnika. Cały las rozbrzmiewał
wprawdzie dźwiękiem silników, stukotem siekier i toporów, gdzieniegdzie
także zgrzytem pił, ale na wszelki wypadek... Wcale nie chciał być tym
pierwszym, na którego napatoczy się gliniarz z komisariatu.
Odwiązał narzędzie z łatwością, wciąż bez pośpiechu. Przepełniało go
szaleństwo. Furia, mściwość, straszliwy gniew z gatunku tych, które
czerwoną płachtą przesłaniają oczy. Amok zakamieniały. Tu, przed nim,
leżało źródło jego męki piekielnej, nie będzie już źródła, nie będzie męki!
Uderzył sześć razy. Przy siódmym opadła mu ręka, wściekły stres
uleciał, stracił siły. Po tej parszywej grypie jeszcze ich w pełni nie odzyskał,
w ogóle nie wyjechałby z domu, z łóżka nie wylazł, gdyby nie te cholerne
choinki, dwie miał przywieźć, drugiej żądała ciotka. Cała wieś cięła i
musiał skorzystać z okazji, jednego zawsze złapią, wszystkim nie dadzą
rady.
Wystarczyło. Popatrzył na swoje dzieło bez żalu, z mściwą satysfakcją,
starannie wytarł siekierę o wielki liść klonu, zdobiący plecy różowego
sweterka. Po tym liściu poznał ją z daleka, nie było we wsi drugiego
takiego. Obejrzał siebie, nie znalazł żadnych śladów, pryskało na boki, a nie
na niego. Ślepy fart.
Wsiadł na motor, okrążył miejsce akcji dużym łukiem i dojechał do
świerków. Trochę sił już odzyskał, ściął dwa, zręcznie owiązał sznurkiem i
szmatami, przytroczył wzdłuż swojego rupiecia i pojechał do domu.
W tym momencie zaczął padać śnieg.
Nikt na niego nie zwrócił najmniejszej uwagi, cała wieś była zajęta tym
samym, wiedziano bowiem, że komendant posterunku jest na jakiejś
odprawie w Sejnach, a jego skąpy personel w gorączkowym pośpiechu
czyni ukradkowe starania dla siebie. Śnieg ucieszył wszystkich.
Z wyjątkiem komendanta.
Zwłoki znalazł pies leśniczego dopiero w samym końcu stycznia, kiedy
znienacka nastąpiła odwilż i leśniczy poszedł obejrzeć szkody, jakie
poczyniła przyroda do spółki z ludźmi. Metrowe zaspy usiadły,
gdzieniegdzie stopniało i odgrzebanie całości nie przyczyniło wielkiego
trudu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin