Clarke Arthur C. & Baxter Stephen - Odyseja Czasu 03 Pierworodni.doc

(1470 KB) Pobierz

Arthur C. Clarke

Stephen Baxter

Odyseja czasu 03

PIERWORODNI

TŁUMACZENIE:

Stefan Baranowski

vis-à-vis

etiuda

Kraków 2009

Tytuł oryginału: Firstborn

Copyright © by Arthur C. Clarke and Steven Baxter, 2008

Dla Brytyjskiego Towarzystwa Międzyplanetarnego

CZĘŚĆ PIERWSZA

PIERWSZE KONTAKTY

1. Bisesa

Luty 2069 roku

To nie przypominało przebudzenia. To było nagłe pojawienie się, brzęk czyneli. Oczy miała szeroko otwarte, wypełniało je oślepiające światło. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc i wydała stłumiony okrzyk, kiedy dotarła do niej świadomość własnego ja.

Tak, to szok. Nie mogła być przytomna. Coś było nie tak. W powietrzu zmaterializował się blady kształt.

- Doktor Heyer?

- Nie. Nie, mamo, to ja.

Twarz stała się trochę wyraźniejsza i to była jej córka, ta wyrazista twarz, jasnoniebieskie oczy, gęste, ciemne brwi. Jednak coś miała na policzku, jakiś symbol. Tatuaż?

- Myra? - Czuła drapanie w gardle, a głos miała chropawy. Teraz niejasno zdała sobie sprawę, że leży na plecach, zobaczyła otaczający ją pokój, sprzęty i wyczuła obecność ludzi, którzy znajdowali się poza jej polem widzenia. - Co się nie udało?

- Nie udało?

- Dlaczego mnie nie poddano estywacji?

Myra zawahała się.

- Mamo, jak myślisz, jaki dziś dzień?

- 5 czerwca 2050 roku.

- Nie. Jest rok 2069, mamo. Luty. Dziewiętnaście lat później. Hibernacja powiodła się. - Teraz Bisesa dostrzegła w ciemnych włosach Myry pasma siwizny i zmarszczki wokół jej bystrych oczu. Myra powiedziała: - Jak widzisz, wybrałam dłuższą drogę okrężną.

To musiała być prawda. Bisesa wykonała kolejny ogromny, nieprawdopodobny krok w swej wędrówce przez czas.

- A niech to!

Nad Bisesą pojawiła się następna twarz.

- Doktor Heyer?

- Nie. Doktor Heyer już dawno przeszła na emeryturę. Jestem doktor Stanton. Teraz przystąpimy do pełnego ukrwienia. Obawiam się, że to może być bolesne.

Bisesa próbowała oblizać wargi.

- Dlaczego nie śpię? - zapytała i natychmiast sama odpowiedziała sobie na to pytanie. - Och. Pierworodni. - Cóż mogło być innego? - Nowe zagrożenie.

Twarz Myry skrzywiła się z bólu.

- Nie było cię dziewiętnaście lat. I pierwszą rzeczą, o jaką pytasz, to Pierworodni. Przyjdę cię odwiedzić, jak cię już postawią na nogi.

- Myra, czekaj...

Lecz Myra już odeszła.

Nowy lekarz miał rację. Bolało. Ale Bisesa była kiedyś żołnierzem brytyjskiej armii. Uczyniła wysiłek, aby nie krzyczeć.

2. Monitor głębokiego kosmosu

Czerwiec 2064 roku

Pierwszy wyraźny sygnał nowego zagrożenia zauważono pięć lat wcześniej. A oczy, które dostrzegły tę anomalię, były oczami elektronicznymi, nie ludzkimi.

Monitor Głębokiego Kosmosu X7-6102-016 unosił się w cieniu Saturna, którego księżyce lśniły jak latarnie. Pierścienie Saturna były teraz jedynie cieniem tego, czym były przed burzą słoneczną, ale kiedy sonda wzniosła się wyżej, dalekie Słońce oświetliło pierścienie od tyłu i na niebie zalśnił jakby srebrzysty most.

Monitor Głębokiego Kosmosu nie był zdolny do odczuwania podziwu. Ale jak każda dostatecznie skomplikowana maszyna był do pewnego stopnia obdarzony wrażliwością i jego elektroniczna dusza zadrżała z zachwytu na widok regularnej mozaiki gazu i lodu, przez którą płynął. Ale nie uczynił nic, by ją zbadać.

Poruszając się po orbicie, sonda cicho zbliżyła się do następnego celu.

Tytan, największy księżyc Saturna, był pozbawioną charakterystycznych cech kulą koloru ochry, oświetloną słabym światłem dalekiego Słońca. Ale pod grubą warstwą chmur i oparów kryły się istne cuda. Kiedy Monitor zbliżył się do księżyca, zaczął uważnie słuchać elektronicznego gwaru chmary robotów badawczych.

Pod mrocznym, pomarańczowym niebem roboty przypominające żuczki wdrapywały się na wydmy z kryształków lodu, okrążając gejzery metanu, ostrożnie wpełzały do dolin wyżłobionych przez rzeki etanu i grzebały w brejowatej powierzchni nieustannie skrapianej deszczykiem metanu. Dzielny balon badawczy, unosząc się w gęstym powietrzu, zawisł nad kriowulkanem, który wypluwał lawę wodną zaprawioną amonem. Roboty zanurzalne badały gniazda wody w stanie ciekłym, tuż pod powierzchnią lodu, zamarznięte jeziora w kraterach powstałych w wyniku uderzeń meteorytów. Wszędzie znajdowały się złożone związki organiczne wytworzone podczas burz elektrycznych w atmosferze Tytana oraz wskutek bombardowania promieniowaniem słonecznym górnych warstw atmosfery i działania pola magnetycznego Saturna.

Wszędzie, gdzie zaglądały sondy, znajdowały życie. Niektóre formy owego życia przypominały organizmy ziemskie, bakterie beztlenowe żywiące się metanem, niemrawo budujące poduszkowate kopce w zimnej wodzie jezior kraterowych. Bardziej egzotyczne formy życia oparte na węglu, wykorzystujące amoniak zamiast wody, pływały w masie wydobywającej się z kriowulkanów. Najbardziej egzotyczne ze wszystkich było zbiorowisko szlamowatych organizmów, których podstawowym składnikiem były związki krzemu, nie zaś węgla; żyły one w straszliwie zimnych, gładkich jak lustro, czarnych jeziorach etanu.

Bakterie żyjące w jeziorach kraterowych były kuzynami wielkich rodzin bakterii istniejących na Ziemi. Ryby amoniakalne wydawały się pochodzić z samego Tytana. Zimnolubny etanowy szlam mógł natomiast pochodzić z księżyców Neptuna albo z bardziej odległych ciał niebieskich. Układ słoneczny był pełen życia - życia, które tkwiło wszędzie, w skałach i bryłach lodu, oderwanych w wyniku zderzeń. Mimo to Tytan był niezwykły, stanowiąc siedlisko form życia z całego układu słonecznego, a może i spoza jego granic.

Ale Monitor Głębokiego Kosmosu nie przybył na Tytana z powodu badań naukowych. Kiedy przemierzał najbliższe sąsiedztwo księżyca i plejady zamieszkujących go istot, jego kuzyni-roboty nawet nie wiedziały, że się zjawił.

Sercem Monitora Głębokiego Kosmosu była zbudowana według projektu liczącego sto lat sonda kosmiczna, z której kanciastego szkieletu wyrastały wysięgniki z przytwierdzonymi do nich kapsułami pełnymi czujników i termicznych zasilaczy izotopowych. Ten rdzeń był otoczony sztywną powłoką z „metamateriału", stanowiącego sieć wytworzonych przy użyciu nanotechnologii podkładek i przewodów, które zaginały promienie słoneczne wokół sondy, kierując je w stronę, w którą normalnie by biegły, gdyby sondy tam w ogóle nie było. Monitor Głębokiego Kosmosu nie był ślepy; powłoka próbkowała padające na nią promienie świetlne. Jednak promienie te nie były ani odchylane, ani odbijane i dzięki temu sonda była całkowicie niewidzialna. Nie można było jej wykryć na żadnej długości fali, od twardych promieni gamma do fal radiowych.

Monitor Głębokiego Kosmosu nie był instrumentem badawczym. Osłonięty, bezgłośny, stanowił straż. I teraz zmierzał na spotkanie z czymś, do czego był przeznaczony.

*

Kiedy szybował ponad wierzchołkami chmur pokrywających Tytana, pole grawitacyjne księżyca cisnęło go na nową orbitę, która miała wyprowadzić go z układu Saturna i wynieść daleko poza płaszczyznę jego pierścieni. Wszystko to odbywało się przy zachowaniu ciszy radiowej i bez śladu spalin silników rakietowych.

I Monitor Głębokiego Kosmosu zbliżył się do anomalii.

Wykrył kaskady egzotycznych cząstek o wysokiej energii. Musnęło go potężne pole magnetyczne, elektromagnetyczny węzeł w przestrzeni. Odpowiedni meldunek będący strumieniem silnie upakowanych danych, wysłał na Ziemię w postaci krótkotrwałych impulsów laserowych.

Monitor nie dysponował takim sposobem zmiany kursu, który by nie zagrażał jego niewidzialności, poruszał się więc dalej siłą bezwładności. Powinien był minąć anomalię o jakieś pół kilometra.

Jego ostatnią obserwacją, w pewnym sensie ostatnią świadomą myślą, było nagłe silne zawirowanie pola magnetycznego wokół anomalii.

Ostatnie wysłane przezeń sygnały dowodziły, że anomalia oddala się z olbrzymią, niewiarygodną szybkością. Sygnałom tym twórcy sondy nie byli w stanie uwierzyć ani ich zrozumieć.

*

Podobnie jak każda dostatecznie skomplikowana maszyna anomalia była do pewnego stopnia obdarzona wrażliwością. Zniszczenie, które miała wywołać, było zaplanowane na przyszłość i jeszcze nie zaprzątało jej uwagi. Ale poczuła odrobinę żalu, miażdżąc tę dziecinną maszynę, która podążała jej śladem tak daleko i która usiłowała tak nieudolnie się przed nią ukrywać.

Teraz już sama, anomalia przecięła układ Saturna i nabrawszy szybkości w wyniku działania pola grawitacyjnego planety, pomknęła w kierunku dalekiego Słońca i krążących wokół niego ciepłych światów.

3. Abdikadir

Rok2068 (Ziemia) - rok31 (Mir)

Na Mirze pierwsza oznaka nadchodzących dziwnych wydarzeń byłaby prozaiczna, gdyby nie jej zupełna niedorzeczność.

Abdikadir był zirytowany, kiedy oderwano go od teleskopu. Chociaż raz noc była bezchmurna. Pierwsze pokolenie ziemskich rozbitków nieustannie narzekało na pochmurne niebo na Mirze, tym posklejanym świecie zawieszonym w równie posklejanym kosmosie. Ale dzisiejszej nocy jakość obrazu była doskonała i Mars płynął wysoko po bezchmurnym, niebieskim niebie.

Zanim mu przerwano, obserwatorium na dachu świątyni Marduka było miejscem prawdziwie cichym. Głównym instrumentem badawczym był reflektor, którego wielkie zwierciadło zostało wyszlifowane przez mongolskich niewolników pod dowództwem greckiego uczonego ze szkoły Othica. Teleskop dawał doskonały, choć nieco falujący obraz tarczy Marsa. Kiedy Abdi prowadził obserwacje, jego pomocnicy uruchamiali dźwignie, które obracały podstawę teleskopu, przeciwdziałając ruchowi obrotowemu świata i w ten sposób stale utrzymując Marsa w środku pola widzenia. Pośpiesznie szkicował oglądany obraz w bloku spoczywającym na kolanach; przemysł w imperium Aleksandra nie był jeszcze na tyle zaawansowany, żeby możliwe było fotografowanie.

Jeśli chodzi o Marsa, wyraźnie widział czapy polarne, niebieskie morza, pustynie koloru ochry, poprzecinane pasmami zieleni, brązu i błękitu, a nawet migotanie świateł obcych miast, które jak uważano, przycupnęły w kalderze Mons Olympus.

Był pochłonięty pracą, starając się wykorzystać każdą sekundę, kiedy podszedł do niego jeden z pomocników. Spiros miał czternaście lat, był uczniem i należał do trzeciego pokolenia urodzonych na Mirze. Był bystrym, obdarzonym wyobraźnią chłopcem, ale czasami bywał nerwowy, a teraz ledwie zdołał wyjąkać tę wiadomość astronomowi, który był od niego starszy o niecałe dziesięć lat.

- Uspokój się, chłopcze. Weź głęboki oddech. I powiedz, co się stało.

- Komnata Marduka... - Było to samo serce świątyni, na której dachu teraz stali. - Musisz tam pójść, panie!

- Po co? Cóż tam zobaczę?

- Nie zobaczysz, panie Abdi, usłyszysz.

Abdi spojrzał jeszcze raz w okular teleskopu, w którym wciąż migotał błękitny obraz Marsa. Ale poruszenie chłopca było przekonujące. Coś było nie tak.

Niezdarnie zlazł z siedzenia przy okularze i warknął w stronę jednego z uczniów:

- Xeniu! Zastąp mnie. Nie chcę stracić ani sekundy obserwacji. - Dziewczyna szybko zastosowała się do jego życzenia.

Spiros pobiegł po drabinę.

- Lepiej, żeby było warto - powiedział Abdi, śpiesząc za chłopcem.

Musieli zejść na dół, a potem znów się wdrapać po wewnętrznej stronie szkieletu świątyni, ponieważ komnata wielkiego boga Marduka znajdowała się blisko wierzchołka budowli. Minęli szereg zdumiewająco różnorodnych pomieszczeń oświetlonych lampami olejowymi płonącymi we wnękach. Jeszcze długo po porzuceniu świątyni przez jej kapłanów utrzymywał się wewnątrz silny zapach kadzideł.

Abdi wszedł do komnaty Marduka, rozglądając się wokół.

Kiedyś w tym pomieszczeniu stał wielki złoty posąg boga. W trakcie Nieciągłości, zdarzenia, które dało początek temu światu, posąg został zniszczony, a ściany komnaty odarte do samej cegły i osmalone w wyniku działania jakiegoś wielkiego gorąca. Ocalała jedynie okrągła podstawa posągu, na której widniały ledwo widoczne ślady dwóch potężnych stóp. Komnata była zrujnowana, jak gdyby w wyniku eksplozji. Taka już była, kiedy Abdi ujrzał ją po raz pierwszy.

Abdi zwrócił się do Spirosa.

- No? Gdzie ten problem?

- Nie słyszysz? - spytał zdyszany chłopiec. Stał nieruchomo, przyłożywszy palec do ust.

I wtedy Abdi to usłyszał, coś jakby delikatne cykanie świerszcza, ale zbyt regularne, zbyt równomierne. Zerknął na stojącego z szeroko otwartymi oczami chłopca, który znieruchomiał ze strachu.

Abdi przeszedł na środek pomieszczenia. Stojąc tam, zorientował się, że ów dźwięk dochodzi z pokrytego rzeźbami sanktuarium przylegającego do jednej ze ścian. Kiedy się do niego zbliżył, dźwięk stał się głośniejszy.

Ażeby zachować twarz w obecności chłopca, Abdi próbował powstrzymać drżenie ręki, sięgając do małej szafki w samym środku sanktuarium, by otworzyć drzwiczki.

Wiedział, co się tam znajduje. Ten artefakt przybył na Mir z Ziemi. Należał do towarzyszki ojca Abdiego, Bisesy Dutt, i przez długie lata był otoczony opieką, a potem umieszczony tutaj, kiedy bateria w końcu się wyczerpała.

Był to telefon.

I ten telefon dzwonił.

CZĘŚĆ DRUGA

PODRÓŻE

4. Kiedy śpiący budzi się ze snu

Luty - marzec 2069 roku

Bisesa cieszyła się, że zdołała się wydostać z urządzenia o własnych siłach. Śmierdziało zgniłymi jajami, siarkowodorem, którego używano, aby narządy nie mogły wchłaniać tlenu.

W szpitalu lekarzom zajęło trzy dni wprowadzenie z powrotem krwi do jej żył, zmuszenie narządów do wchłaniania tlenu i przejście podstawowych zabiegów fizjoterapeutycznych, tak aby mogła się poruszać przy pomocy balkonika. Czuła się niezwykle staro, starzej, niż wynosił jej biologiczny wiek, czterdzieści dziewięć lat; była również wychudzona niczym ofiara głodu. Oczy ją piekły i bolały. Miała dziwne zaburzenia wzroku, a na początku nawet lekkie halucynacje. Prześladowało ją także nieprzyjemne wrażenie, że czuje odór własnego moczu.

No cóż, przez dziewiętnaście lat była pozbawiona pulsu i krwi, elektryczna aktywność jej mózgu była równa zeru, tkanki nie pobierały tlenu i trzymano ją w temperaturze tak niskiej, że omal nie popękały komórki jej ciała. Trzeba było się przygotować na rozmaite utrapienia.

*

Hibernaculum 786 uległo zmianie, kiedy znajdowała się w zbiorniku. Teraz przypominało ekskluzywny hotel o szklanych ścianach, plastikowych leżankach i białych podłogach, po których odziani w szlafroki starzy ludzie - w każdym razie wyglądali staro - poruszali się bardzo niepewnie.

Najbardziej radykalna zmiana polegała na tym, że Hibernaculum zostało przeniesione. Kiedy podeszła do małego okna, zobaczyła ogromną wyrwę w ziemi, pokryty pyłem kanion, w którego zasłanych rumowiskiem ścianach widać było poszczególne warstwy, niby strony książki olbrzymich rozmiarów. Dowiedziała się, że jest to Wielki Kanion, widok był zaiste oszołamiający. Pomyślała, że biorąc pod uwagę fakt, że przebywali tutaj ludzie pogrążeni we śnie, zakrawa to na marnotrawstwo.

Z perspektywy czasu uznała za niepokojące, że skomplikowana lodówka, w której spała snem bez snów, została odłączona i przetransportowana przez cały kontynent.

W okresie rekonwalescencji często siadywała przed oknem, patrząc na zastygły w czasie dramat kanionu. Przedtem odbyła tylko jedną wycieczkę turystyczną do kanionu. Sądząc po tym, jak Słońce wędrowało po wiosennym niebie, musiała się znajdować na południowej krawędzi kanionu, prawdopodobnie gdzieś w pobliżu Grand Canyon Village. Wydawało się, że miejscowa fauna i flora doszła do siebie po zniszczeniach spowodowanych przez burzę słoneczną; ziemia była porośnięta kaktusami, juką i czarnymi krzewami. Przyglądając się uważnie, dostrzegła małe stado owiec, mignęła jej smukła sylwetka kojota, a raz zobaczyła nawet grzechotnika.

Ale doszedł do siebie nie tylko kanion, zmieniło się o wiele więcej. Na wschodnim horyzoncie dostrzegła jakąś budowlę, płaską, metalową, wspartą na filarach konstrukcję, jak szkielet niedokończonego centrum handlowego. Czasami widziała pojazdy poruszające się wokół niej i pod nią. Nie miała pojęcia, co to mogło być.

I czasami widziała światła na niebie. Jednym z nich była jasna iskra przemierzająca południowe wieczorne niebo co mniej więcej czterdzieści minut - jakiś duży obiekt na orbicie. Ale widać było także dziwniejsze obiekty, znacznie większe: blade plamy widoczne w dzień, migotanie światła gwiazd w nocy. Dziwne niebo nowej ery. Myślała, że powinna być ciekawa albo może przestraszona, ale na początku nie odczuwała niczego takiego.

Wszystko to uległo zmianie, kiedy usłyszała ten ryk. Było to głuche dudnienie, pochodzenia raczej geologicznego niż zwierzęcego, od którego wydawała się drżeć ziemia.

- Co to było?

- Bisesa? Pytałaś o coś?

Głos był łagodny, męski, trochę zbyt doskonały i wydawał się dochodzić z powietrza.

- Arystoteles? - Ale wiedziała, że to niemożliwe, jeszcze zanim usłyszała odpowiedź.

Odpowiedź nadeszła z dziwnym opóźnieniem.

- Obawiam się, że nie. Jestem Tales.

- Oczywiście, Tales.

Przed burzą słoneczną w świecie zamieszkałym przez ludzi istniały trzy wielkie byty sztucznej inteligencji, dalecy potomkowie wyszukiwarek i innych inteligentnych programów z wcześniejszych epok; wszystkie one były przyjazne człowiekowi. Krążyły pogłoski, jakoby zachowano ich kopie w postaci strumieni bitów wysłanych w przestrzeń międzygwiezdną. Ale poza tym tylko Tales przetrwał burzę słoneczną, przechowany w pamięci prostszych sieci na Księżycu.

- Cieszę się, że znów słyszę twój głos.

Pauza.

- A ja twój, Biseso.

- Talesie, skąd to opóźnienie? Och. Nadal znajdujesz się na Księżycu?

- Tak, Biseso. I ogranicza mnie prędkość światła. Podobnie jak Neila Armstronga.

- Dlaczego nie sprowadzili cię na Ziemię? Czy tak nie byłoby wygodniej?

- Można z tym sobie poradzić. Miejscowe czynniki wspierają mnie, kiedy opóźnienie ma decydujące znaczenie, na przykład podczas zabiegów medycznych. Ale poza tym uznano, że sytuacja jest zadowalająca.

Odpowiedzi te wydały się Bisesie wcześniej przygotowane. Umiejscowienie Talesa na Księżycu miało jakąś głębszą przyczynę, niż to by wynikało z jego odpowiedzi. Ale nie miała ochoty drążyć tego tematu.

Tales powiedział:

- Pytałaś mnie o ten ryk.

- Tak. To przypominało lwa. Afrykańskiego.

- To był lew.

- A co afrykański lew robi tutaj, w sercu Ameryki Północnej?

- Park Narodowy Wielkiego Kanionu to teraz Park Jeffersona, Biseso.

- Co takiego?

- Park Jeffersona. To wszystko stanowi teraz fragment odbudowy naturalnego środowiska. Jeżeli spojrzysz na prawo...

Na horyzoncie poza północną krawędzią kanionu ujrzała jakieś bryłowate kształty, potężne, niczym poruszające się głazy. Tales włączył powiększenie obrazu. Bisesa patrzyła na słonie, całe stado wraz z młodymi, widok nie pozostawiał żadnych wątpliwości.

- Mam wyczerpujące informacje na temat parku.

- Jestem tego pewna, Talesie. Mam jedno pytanie. Co to za konstrukcja? Wygląda jak rusztowanie.

Okazało się, że jest to mata zasilająca, stacja naziemna elektrowni orbitalnej, kolektor mikrofal przesyłanych z nieba.

- Całe urządzenie jest dość duże, ma dziesięć kilometrów kwadratowych.

- Jest bezpieczne? Widziałam pojazdy poruszające się wokół niego i pod nim.

- O tak, bezpieczne dla ludzi. I dla zwierząt. Ale istnieje strefa zakazana.

- A te światła na niebie, to migotanie...

- To zwierciadła i żagle. Poza Ziemią istnieje teraz cała architektura, Biseso. Naprawdę jest na co popatrzeć.

- Więc realizowane jest wielkie marzenie ludzkości. Bud Tooke byłby zadowolony.

- Obawiam się, że pułkownik Tooke zmarł w...

- Nieważne.

- Biseso, są tu doradcy, z którymi możesz porozmawiać o czym tylko zechcesz. Na przykład o szczegółach twojej hibernacji.

- Wyjaśniono mi to, zanim znalazłam się w zamrażalniku...

Hibernacula były produktem burzy słonecznej. Pierwsze z nich powstały w Ameryce jeszcze przed burzą, kiedy bogacze starali się umknąć przed nadchodzącymi trudnymi latami, do chwili gdy wszystko wróci do normy. Bisesa znalazła się w hibernaculum dopiero w 2050 roku, osiem lat po burzy.

- Mogę cię zapoznać z postępami medycyny od czasu twego zamrożenia - powiedział Tales. - Na przykład okazało się, że skłonność twoich komórek do wchłaniania siarkowodoru to pozostałość bardzo wczesnego etapu ewolucji życia na Ziemi, gdy komórki bakterii tlenowych dzieliły środowisko z metanogenami.

- To brzmi dziwnie poetycznie.

Tales powiedział łagodnie:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin