Clarke Arthur C. & Baxter Stephen - Odyseja Czasu 01 Oko czasu.doc

(1407 KB) Pobierz

 

Arthur C. Clarke Stephen Baxter

Odyseja czasu

01 Oko czasu

TŁUMACZENIE:

Stefan Baranowski

Tytuł oryginału: Time’s Eye

Copyright © by Arthur C. Clarke and Steven Baxter, 2004

UWAGA AUTORA

Książka ta oraz cykl, który otwiera, nie poprzedza ani nie stanowi kontynuacji poprzedniej Odysei, lecz sytuuje się niejako pod kątem prostym do niej, podążając w odmiennym kierunku.

Cytat pochodzi z książki Rudyarda Kiplinga Puk z Pukowej Górki w przekładzie Józefa Birkenmajera.

Grody, potęgi i majestaty, Mierzone czasu miarą bezwzględną, Niemal tak długo trwają jak kwiaty, Które codziennie więdną...

Lecz jako z wiosną pączek zielony Z łodygi zwiędłej odrasta, Z ziemi ugornej, wyjałowionej

Wciąż nowe rodzą się miasta.

Rudyard Kipling

 

Spis treści

 

CZĘŚĆ PIERWSZA NIECIĄGŁOŚĆ              5

1. Poszukiwaczka              5

2. Mały Ptak              9

3. Złe oko              13

4. Wyrzutnia granatów              23

5. Sojuz              30

6. Spotkanie              34

7. Kapitan Grove              38

8. Na orbicie              46

9. Paradoks              48

CZĘŚĆ DRUGA ZAGUBIENI W CZASIE              53

10. Geometria              53

11. Zagubieni w przestrzeni              59

12. Lód              67

13. Światła na niebie              78

14. Ostatnie okrążenie              85

15. Nowy świat              87

16. Wejście w atmosferę              96

17. Deszcze              101

CZĘSC TRZECIA SPOTKANIA I SOJUSZE              104

18. Wysłannicy niebios              104

19. Delta              109

20. Miasto namiotów              120

21. Powrót do Jamrud              131

22. Mapa              139

23. Konferencja              143

24. Polowanie              151

CZĘŚĆ CZWARTA ZBIEŻNOŚĆ HISTORII              157

25. Flota              157

26. Świątynia              163

27. Zjadacze ryb              168

28. Biszkek              172

29. Babilon              176

30. Brama bogów              183

31. Radio              187

32. Narada wojenna              188

33. Książę niebios              194

34. „Mieszkańcy czasu i przestrzeni”              195

35. Konfluencja              204

36. Pokłosie              219

CZĘSC PIĄTA MIR              224

37. Laboratorium              224

38. Oko Marduka              227

39. Poszukiwania              232

40. Miksundra              239

41. Zeus-Ammon              244

42. Ostatnia noc              250

43. Oko Marduka              257

CZĘŚĆ SZÓSTA W OKU CZASU              261

44. Pierworodni              261

45. Po drugiej stronie Oka              262

46. Chwytaczka              265

47, Powrót              267

 

CZĘŚĆ PIERWSZA
NIECIĄGŁOŚĆ

1. Poszukiwaczka

Od trzydziestu milionów lat planeta ochładzała się i wysychała, aż na północy kontynenty pokryła warstwa lodu. Pas lasów, które niegdyś porastały Afrykę i Eurazję, ciągnąc się niemal nieprzerwanie od brzegów Atlantyku aż do Dalekiego Wschodu, skurczył się do niewielkich rozmiarów. Istoty, które kiedyś zamieszkiwały owe wiecznie zielone obszary, musiały się przystosować do nowych warunków albo przenieść gdzie indziej.

Gatunek, do którego należała Poszukiwaczka, uczynił jedno i drugie.

Z niemowlęciem uczepionym piersi Poszukiwaczka przykucnęła w cieniu, na skraju małego lasu. Jej głęboko osadzone oczy pod opadającym, kościstym czołem spoglądały na jasny krajobraz. Za lasem rozciągała się równina zalana gorącym światłem słońca. Było to miejsce, gdzie wszystko było proste, a śmierć przychodziła szybko. Ale zarazem było to miejsce pełne możliwości. Pewnego dnia miało stać się granicą między Pakistanem i Afganistanem, zwanym przez niektórych Granicą Północno-Zachodnią.

Niedaleko, na skraju lasu, na ziemi leżała martwa antylopa. Zwierzę zdechło niedawno - z ran wciąż sączyła się lepka krew - ale lwy już najadły się do syta, a inne zwierzęta padlinożercy, hieny i ptaki, jeszcze go nie odkryły.

Poszukiwaczka uniosła się, prostując długie nogi i rozejrzała się dookoła.

Poszukiwaczka była małpą człekokształtną. Jej ciało, pokryte gęstym, czarnym włosem, miało niewiele ponad metr wysokości. Pod zwiotczałą skórą prawie nie było tkanki tłuszczowej. Wysunięta do przodu twarz przypominała raczej pysk, a kończyny stanowiły relikt dawnego nadrzewnego trybu życia, miała długie ręce i krótkie nogi. W istocie bardzo przypominała szympansa, ale jej rasa oddzieliła się od swych kuzynów z głębi lasu dobre trzy miliony lat temu. Poszukiwaczka stała wyprostowana, jak prawdziwa istota dwunożna, a jej biodra i miednica były bardziej ludzkie niż u jakiegokolwiek szympansa.

Należała do rasy padlinożerców, ale niezbyt sprawnych. Jednak jej rasa miała zalety, jakich nie posiadały żadne inne zwierzęta. Żyjąc pod osłoną lasu, żaden szympans nigdy nie wykonał narzędzia tak skomplikowanego jak wprawdzie prymitywny, lecz z mozołem sporządzony topór, który Poszukiwaczka trzymała w dłoni. A w oczach miała coś, jakiś błysk, jakiego nie można było zobaczyć u innej małpy.

Nie było żadnego znaku zwiastującego bezpośrednie niebezpieczeństwo. Śmiało wyszła na słońce z dzieckiem uczepionym piersi. Za nią nieśmiało postępowali jeden za drugim pozostali członkowie gromady.

Niemowlę zapiszczało i boleśnie uszczypnęło matkę. Istoty te nie miały imion - ich język nadal był tylko nieco bardziej zaawansowany niż śpiew ptaków - ale ponieważ to dziecko, drugie dziecko Poszukiwaczki, od urodzenia zawzięcie trzymało się matki, Poszukiwaczka w myślach nazwała je Chwytaczką.

Obarczona jego ciężarem Poszukiwaczka jako jedna z ostatnich dotarła do padłej antylopy, gdy pozostali swymi wyszczerbionymi kamieniami odcinali chrząstki i skórę, która łączyła kończyny zwierzęcia z resztą ciała. W ten sposób zdobywano mięso; potem kończyny można było szybko zaciągnąć we względnie bezpieczne miejsce w głębi lasu i pożywić się bez zbędnego pośpiechu. Poszukiwaczka ochoczo dołączyła do reszty. Jednak ostre światło słoneczne bardzo jej dokuczało. Minie jeszcze milion lat, zanim dalecy potomkowie Poszukiwaczki, bardziej podobni do ludzi, będą mogli przebywać na słońcu, a ich ciała będą się pocić i magazynować wodę w tkance tłuszczowej, aby móc przetrwać na sawannach.

Kurczenie się lasów stanowiło katastrofę dla małp człekokształtnych, które je niegdyś zamieszkiwały. Ewolucyjny szczyt tej wielkiej rodziny zwierząt leżał w zamierzchłej przeszłości. Ale niektóre z nich zdołały się przystosować. Rasa, do której należała Poszukiwaczka, wciąż potrzebowała cienia; każdej nocy małpy nadal wdrapywały się na wierzchołki drzew, ale w ciągu dnia robiły wypady na odkryty teren, by wykorzystać możliwość zdobycia pożywienia, tak jak teraz. Ryzykowny sposób, ale było to lepsze niż przymieranie głodem. Kiedy las rozpadał się na mniejsze fragmenty, jego brzeg stawał się coraz dłuższy i przestrzeń życiowa mieszkańców tych terenów w istocie rosła. A kiedy zdesperowane małpy przebiegały lękliwie między dwoma światami, włączały się ślepe nożyce zmienności i selekcji.

Teraz słychać było ujadanie i szybki tupot łap. To hieny poniewczasie zwietrzyły krew antylopy i nadbiegały w wielkich obłokach kurzu.

Małpy zdążyły odciąć jedynie trzy kończyny antylopy. Ale nie było już czasu. Przyciskając dziecko do piersi, Poszukiwaczka popędziła za swoją gromadą w stronę chłodnego mroku zbawczego lasu.

Owej nocy, gdy Poszukiwaczka leżała w swym gnieździe w koronie drzewa, coś zbudziło ją ze snu. Chwytaczka, zwinięta w kłębek obok niej, cicho pochrapywała.

Coś wisiało w powietrzu, czuła w nozdrzach słaby zapach, który zwiastował zmianę.

Poszukiwaczka była zwierzęciem całkowicie zależnym od środowiska, w którym tkwiła, i była bardzo wrażliwa na zmiany. Ale było w niej coś więcej niż zwierzęca wrażliwość: kiedy spoglądała na gwiazdy oczyma przystosowanymi do ogarniania niewielkich leśnych przestrzeni, odczuwała jakąś nieokreśloną ciekawość.

Gdyby potrzebowała imienia, Poszukiwaczka pasowałoby doskonale.

To owa iskierka ciekawości, mglista zapowiedź zamiłowania do wędrówek, wyprowadziła jej rasę tak daleko poza obręb Afryki. Kiedy nadeszły epoki lodowcowe, resztki lasów skurczyły się jeszcze bardziej albo całkowicie znikły. Aby przeżyć, mieszkające na obrzeżach lasów małpy musiały podjąć ryzyko pokonania otwartej przestrzeni, żeby dotrzeć do kolejnej kępy drzew, która miała się stać ich nowym domem. Nawet te, którym udało się przeżyć, rzadko odbywały w ciągu swego życia więcej niż jedną taką podróż, odyseję liczącą około jednego kilometra. Ale niektóre z nich przeżyły, a część ich dzieci dotarła jeszcze dalej.

W ten sposób w ciągu tysięcy pokoleń małpy człekokształtne zamieszkujące obrzeża lasów powoli wydostały się z Afryki, docierając aż do Azji Środkowej i przekraczając pomost lądowy w Gibraltarze prowadzący do Hiszpanii. Była to zapowiedź większych migracji, które miały nadejść w przyszłości. Ale małpy człekokształtne zawsze były rozsiane na znacznym obszarze i nie pozostawiły po sobie wielu śladów; żaden paleontolog nigdy by nie podejrzewał, że z Afryki dotarły aż do północno-zachodnich Indii, a nawet jeszcze dalej.

A teraz, kiedy Poszukiwaczka spoglądała na niebo, pojedyncza gwiazda przesunęła się w jej polu widzenia, powoli, z nieubłaganą determinacją, jak skradający się kot. Zobaczyła, że jest na tyle jasna, że rzuca cień. Ciekawość walczyła w niej ze strachem. Uniosła dłoń, ale poruszająca się gwiazda była poza zasięgiem jej palców.

O tak późnej porze Indie były pogrążone w cieniu Ziemi. Ale tam, gdzie powierzchnia obracającej się planety była skąpana w świetle słońca, widać było migotanie - falujące kolory, brązowe, niebieskie i zielone, gdzieniegdzie połyskujące, jakby otwierały się maleńkie drzwi. Fala drobnych zmian przesunęła się przez planetę jak drugi terminator.

Świat wokół Poszukiwaczki zadrżał; mocno przycisnęła dziecko do siebie.

Rano gromada małp była poruszona. Tego dnia powietrze było chłodniejsze, jakby ostrzejsze i przesycone cierpkim zapachem; człowiek powiedziałby, że było naładowane elektrycznością. Światło było dziwne, jasne i jaskrawe. Nawet tutaj, w głębi lasu, lekki wiatr szeleścił liśćmi drzew. Było jakoś inaczej, coś się zmieniło i zwierzęta były zaniepokojone.

Odważna Poszukiwaczka wyszła na otwartą przestrzeń. Popiskująca Chwytaczka podreptała za nią.

Poszukiwaczka dotarła na skraj lasu. Na równinie, jasnej w świetle poranka, nic się nie poruszało. Poszukiwaczka rozejrzała się wokół i w jej głowie zamigotała iskierka zdziwienia. Jej umysł przywykły do lasu nie bardzo potrafił ocenić otaczający krajobraz, ale wydawało jej się, że ziemia jest inna. Z pewnością wczoraj było bardziej zielono, z pewnością widać było skrawki lasu na tle tych gołych wzgórz i z pewnością tą suchą teraz rynną płynęła woda. Ale trudno było mieć co do tego pewność. Jej wspomnienia, które zawsze były chaotyczne, już się zacierały.

A na niebie widać było jakiś obiekt.

Nie był to ptak, bo nie poruszał się, nie leciał i nie była to chmura, bo to coś było wyraźnie zarysowane i owalne. I świeciło, prawie tak jasno jak słońce.

Wyszła z cienia rzucanego przez las na otwartą przestrzeń.

Chodziła tam i z powrotem pod tym czymś, przyglądając się. Było prawie wielkości jej głowy i unosiło się w świetle słońca, czy raczej światło słoneczne falowało odbite od tego obiektu jak od powierzchni strumienia. Nie miało zapachu. Było jak owoc zwisający z gałęzi, tylko że nie było tam żadnego drzewa. Cztery miliardy lat przystosowywania do niezmiennej siły ciążenia Ziemi wpoiło jej przekonanie, że nic tak małego i twardego nie może się unosić w powietrzu bez podparcia, to było coś nowego i dlatego napełniało ją lękiem. Ale to nie spadło na nią ani jej w żaden sposób nie zaatakowało.

Stanęła na czubkach palców, przyglądając się kuli. I ujrzała dwoje oczu, które się w nią wpatrywały.

Chrząknęła i opadła na ziemię. Ale unosząca się kula nie zareagowała, a kiedy znowu spojrzała w górę, zrozumiała. Kula odbijała jej obraz, choć wykrzywiony i zniekształcony; to były jej własne oczy, które przedtem widziała odbite w gładkiej powierzchni nieruchomej wody. Ze wszystkich zwierząt na Ziemi tylko członkowie jej rasy potrafili się rozpoznać w takim odbiciu, bo tylko jej rasa miała świadomość własnego ja. Jednak wydawało jej się mgliście, że dzięki temu odbiciu unosząca się kula patrzy na nią tak, jak ona patrzy na tę kulę, jak gdyby to było ogromne Oko.

Wyciągnęła rękę, ale nawet stojąc na czubkach palców, nie była w stanie swymi długimi rękami dosięgnąć kuli. Gdyby miała więcej czasu, może przyszłoby jej do głowy, by znaleźć coś, na czym mogłaby stanąć, żeby dosięgnąć kuli, jakiś kamień albo stertę gałęzi.

Wtedy Chwytaczka krzyknęła.

Poszukiwaczka opadła na czworaki i popędziła w jej stronę, jeszcze zanim zdała sobie z tego sprawę. Kiedy zobaczyła, co się dzieje z jej dzieckiem, ogarnęło ją przerażenie.

Nad Chwytaczką pochylały się dwa stworzenia. Przypominały małpy człekokształtne, lecz były wyprostowane i wysokie. Miały jasnoczerwone tułowia, jakby ich ciała były skąpane we krwi, a ich twarze były płaskie i bezwłose. I miały Chwytaczkę. Zarzuciły na dziecko jakieś liany czy pnącza. Chwytaczka szamotała się, wrzeszczała i gryzła, ale dwie wysokie istoty z łatwością unieruchomiły ją tymi lianami.

Poszukiwaczka skoczyła, krzycząc, z obnażonymi zębami.

Jedno ze stworzeń ją zobaczyło. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Miało kij, którym zakręciło w powietrzu i coś niesamowicie twardego trzasnęło ją w głowę. Poszukiwaczka była ciężka i na tyle szybka, że z rozpędu wpadła na to stworzenie, powalając je na ziemię. Ale w jej głowie rozbłysły gwiazdy, a w ustach poczuła smak krwi.

Zza wschodniego horyzontu wypadła czarna, kłębiąca się chmura. Rozległ się daleki grzmot i niebo przecięła błyskawica.

2. Mały Ptak

W chwili Nieciągłości Bisesa Dutt znajdowała się w powietrzu.

Siedząc w tylnej części kabiny helikoptera, miała ograniczone pole widzenia; była to prawdziwa ironia, ponieważ jedynym celem tej misji było obserwowanie ziemi. Ale kiedy Mały Ptak się wzniósł i pole widzenia rozszerzyło się, ujrzała rzędy wybudowanych z prefabrykatów hangarów bazy ustawione równo, jakby w wojskowym szyku. Baza ONZ stała tu już od trzech dziesięcioleci i te „tymczasowe” konstrukcje zyskały swego rodzaju nędzny majestat, a drogi gruntowe wiodące przez równinę były naprawdę zatłoczone.

Kiedy Ptak wzniósł się wyżej, baza rozmazała się w plamę przypominającą maskujący brezent, ginąc w tle. Krajobraz był wymarły, tu i ówdzie upstrzony wysepkami szarej zieleni, w miejscach gdzie jakaś kępa drzew czy niska trawa starały się przeżyć. Ale w oddali, na horyzoncie, wznosiły się wspaniałe, ośnieżone góry.

Ptak przechylił się na bok i Bisesę rzuciło na zakrzywioną ścianę.

Casey Othic, pierwszy pilot, pociągnął za drążek i wkrótce lot znów się wyrównał. Teraz Ptak leciał nieco niżej nad zasłaną kamieniami ziemią. Pilot obrócił się do Bisesy, szczerząc zęby w uśmiechu.

- Przepraszam. Prognoza nie przewidywała takich podmuchów. Ale co ci jajogłowi tam wiedzą? Wszystko w porządku?

W słuchawkach Bisesy jego głos brzmiał zbyt głośno.

- Mam wrażenie, jakbym była na jakimś statku. Uśmiechnął się szerzej, ukazując białe zęby.

- Nie ma potrzeby krzyczeć. Słyszę cię w radiu. - Postukał w hełm. - Ra-di-o. Macie to już w brytyjskiej armii?

Siedzący obok Caseya Abdikadir Omar, drugi pilot, spojrzał na Amerykanina i pokręcił głową z dezaprobatą.

Mały Ptak był helikopterem obserwacyjnym. Był przerobiony z helikoptera atakującego, który latał od końca dwudziestego wieku. W owym spokojniejszym 2037 roku Ptak był wykorzystywany do bardziej pokojowych zadań: obserwacji, poszukiwań i akcji ratowniczych. Jego baniasty kokpit został powiększony, aby mógł pomieścić trzyosobową załogę, dwóch pilotów z przodu i osobę wciśniętą z tyłu.

Casey pilotował swoją wysłużoną maszynę jedną ręką, jakby od niechcenia. Był w randze chorążego i został oddelegowany z Sił Powietrznych i Kosmicznych Stanów Zjednoczonych do tego oddziału ONZ. Był wielki i przysadzisty. Nosił błękitny hełm ONZ, ale ozdobił go absolutnie nieregulaminowymi barwami USA, animowaną flagą falującą w nieist...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin