Clavell James - Shogun 02.doc

(1370 KB) Pobierz
James Clavell

James Clavell

SHOGUN

cz. 2

      Powieść o Japonii

     

     

Przełożyli Małgorzata i Andrzej Grabowscy

ISKRY

 

KSIĘGA TRZECIA

 

30.

       

        Fujiko klęczała pokornie przed Toranagą w głównej kabinie statku, którą zajmował w czasie tej podróży. Byli sami.

        - Łaski, wielmożny panie - powiedziała błagalnie. - Cofnij wyrok.

        - To nie wyrok, to rozkaz.

        - Naturalnie, będę ci posłuszna. Ale nie mogę...

        - Nie możesz?! - rozgniewał się Toranaga. - Jak śmiesz mi się sprzeciwiać?! Rozkazuję ci być nałożnicą pilota, a ty masz czelność sprzeciwiać się?!

        - Przepraszam cię z całej duszy, wielmożny panie - odparła prędko Fujiko, wyrzucając z siebie potok słów. - Wcale nie chciałam ci się sprzeciwiać. Pragnęłam jedynie powiedzieć, że nie mogę zaspokoić twoich życzeń. Racz mnie łaskawie zrozumieć. Wybacz, wielmożny panie, ale trudno mi być szczęśliwą... albo udawać, że nią jestem. - Ukłoniła się, dotykając czołem futonu. - Z całą pokorą błagam cię, żebyś pozwolił mi popełnić seppuku.

        - Już ci mówiłem, że nie pochwalam bezsensownej śmierci. Jesteś mi potrzebna.

        - Ale ja, wielmożny panie, nie chcę żyć, proszę cię. Pokornie błagam. Chcę się połączyć z moim mężem i synem.

        - Już ci odmówiłem tego zaszczytu - smagnął ją ostrym głosem Toranagą, zagłuszając hałasy na statku. - Jeszcześ sobie nań nie zasłużyła. Tylko przez wzgląd na twojego dziadka, mojego najstarszego druha, pana Hiro-matsu, wysłuchiwałem dotąd cierpliwie twych impertynencji. Dosyć tego, kobieto. Przestań się zachowywać jak głupia chłopka!

        - Pokornie cię błagam, wielmożny panie, żebyś pozwolił mi ściąć włosy i zostać mniszką. Budda będzie...

        - Nie. Wydałem ci rozkaz. Wypełnij go!

        - Wypełnić? - spytała z nieruchomą twarzą, nie podnosząc oczu. A potem dodała półgłosem: - Sądziłam, że mam rozkaz pojechać do Edo.

        - Miałaś rozkaz wsiąść na ten statek! Zapominasz o swojej pozycji, zapominasz o swoim rodzie, zapominasz o swoim obowiązku! O obowiązku! Mierzisz mnie. Odejdź i przygotuj się.

        - Chcę umrzeć, proszę cię, wielmożny panie, żebyś pozwolił mi połączyć się z nimi.

        - Twój mąż przez pomyłkę urodził się samurajem. Był spaczony, tak więc spaczony byłby też jego potomek. Przez tego głupca omal nie zginąłem! Połączyć się z nimi? Co za bzdura! Zabraniam ci popełnić seppuku! A teraz zejdź mi z oczu!

        Fujiko ani drgnęła.

        - A może lepiej odesłać cię do eta. Do któregoś z ich domów. Może to przypomni ci o dobrym wychowaniu i obowiązku.

        Przebiegł ją dreszcz, ale i tak wysyczała obronnym tonem:

        - To są przynajmniej Japończycy.

        - A ja jestem twoim lennym panem! I dlatego zrobisz, co każę! Fujiko zawahała się, a po chwili wzruszyła ramionami.

        - Tak, panie. Przepraszam za swoje niewłaściwe zachowanie - odparła skruszonym głosem, z nisko pochyloną głową i dłońmi płasko ułożonymi na futonie. W głębi duszy jednak pozostała nie przekonana i oboje wiedzieli, co zamierza zrobić. - Wielmożny panie, szczerze przepraszam, że zakłóciłam twój spokój, twoje wa, twoją harmonię, a także za moje niewłaściwe zachowanie. Ty miałeś słuszność. Ja się myliłam..

        Wstała i w milczeniu ruszyła do drzwi kabiny.

        - A jeżeli przychylę się do twoich życzeń, to w zamian zrobisz dla mnie to, czego pragnę, najlepiej jak umiesz? - spytał Toranaga.

        Wolno odwróciła głowę.

        - Jak długo, wielmożny panie? - spytała. - Ośmielam się zadać ci pytanie, jak długo mam być nałożnicą barbarzyńcy.

        - Rok.

        Odwróciła się i sięgnęła do klamki.

        - Pół roku - powiedział Toranaga.

        Jej ręka zawisła w powietrzu. Drżąc Fujiko oparła głowę o drzwi..- Tak - powiedziała. - Dziękuję, wielmożny panie. Dziękuję ci.

        Toranaga wstał i podszedł do drzwi. Zgięła się w ukłonie, otwarła je przed nim i zamknęła. A potem cicho zapłakała.

        Była samurajką.

       

        Bardzo zadowolony z siebie, Toranaga wyszedł na pokład. Osiągnął swój cel jak najmniejszym wysiłkiem. Gdyby za bardzo pognębił dziewczynę, okazałaby mu nieposłuszeństwo i samowolnie odebrała sobie życie. Wiedział już jednak na pewno, że usilnie będzie starała się wypełnić zadanie, a ważne było, żeby chociaż na pokaż udawała, że jest szczęśliwa z pilotem, sześć miesięcy zaś satysfakcjonowało go w zupełności, pomyślał z zadowoleniem, że z kobietami idzie mu łatwiej niż z mężczyznami. W pewnych sprawach znacznie łatwiej.

        I wtedy jego dobry nastrój prysł, bo spostrzegł samurajów Yabu zgromadzonych w zatoce.

        - Witam w Izu, panie Toranaga - powiedział Yabu. - Ściągnąłem tu trochę żołnierzy, żeby posłużyli ci jako eskorta.

        - To dobrze.

        Galera szybko, w równym tempie zbliżała się do oddalonej o dwieście jardów przystani. Widzieli już Igurashiego, Omiego, futony i baldachim.

        - Wszystko przyszykowano tak, jak to omówiliśmy w Osace - ciągnął Yabu. - A może zatrzymałbyś się tu na kilka dni, panie? Wyświadczyłbyś mi tym zaszczyt, a i byłaby z tego wielka korzyść. Mógłbyś zatwierdzić wybór dwustu pięćdziesięciu ludzi do regimentu muszkietów oraz poznać ich dowódcę.

        - Nic nie ucieszyłoby mnie bardziej, Yabu-san. Ale jak najszybciej muszę się znaleźć w Edo.

        - Może jednak na dwa, trzy dni? Proszę, panie. Parę dni wolnych od zmartwień dobrze ci zrobi, ne? Twoje zdrowie jest dla mnie bardzo ważne... ważne dla wszystkich twoich sprzymierzeńców. Trochę odpoczynku, dobrego jadła i polowanie.

        Toranaga rozpaczliwie szukał wyjścia z sytuacji. Niepodobna, by mógł tu pozostać z zaledwie pięćdziesięcioma ludźmi ze straży przybocznej. Wówczas bowiem znalazłby się całkowicie na łasce Yabu, co było jeszcze gorsze od sytuacji, w jakiej był w Osace. Ishido przynajmniej przestrzegał określonych reguł i dało się przewidzieć, jak się zachowa. Ale Yabu? Yabu jest zdradziecki jak rekin, a rekinów się nie przynęca, ostrzegł się. A ponadto w żadnym razie na ich własnych wodach. I nigdy, jeśli samemu jest się przynętą. Wiedział, że układ, który zawarł z nim w Osace, będzie wart tyle, co ich mocz przy zetknięciu z ziemią, jeśli tylko Yabu uzna, że Ishido poczyni mu większe ustępstwa. Gdyby bowiem dostarczył tamtemu na drewnianym półmisku głowę Toranagi, z miejsca uzyskałby znacznie więcej, niż Toranaga gotów był mu ofiarować. Zabić Yabu czy też zejść na brzeg? Taki miał wybór.

        - Jesteś nadzwyczaj uprzejmy - rzekł. - Ale muszę jechać do Edo. Do głowy mi nie przyszło, że Yabu znajdzie czas, żeby zgromadzić tutaj tyle wojska, pomyślał. Czyżby złamał nasz szyfr?

        - Proszę, wybacz, że będę nalegał, Toranaga-sama. W okolicy są dobre tereny łowieckie. Moi ludzie mają sokoły. Po zamknięciu w murach Osaki dobrze będzie sobie zapolować, ne?

        - Owszem, miło byłoby dziś zapolować. Żałuję, że straciłem w Osace swoje sokoły.

        - Ależ nie straciłeś ich, panie. Hiro-matsu na pewno przywiezie je z sobą do Edo.

        - Kazałem mu je wypuścić zaraz po tym, jak znajdziemy się w bezpiecznej odległości. Nim dotarłyby do Edo, znarowiłyby się bez ćwiczeń i spaczyły. Do moich nielicznych przestrzeganych zasad należy polować tylko z tymi sokołami, które sam układałem, i zapobiec, by miały innego pana. W ten sposób popełniają tylko moje własne wpojone im błędy.

        - To słuszna zasada. Chciałbym poznać inne. Może dziś wieczorem, przy posiłku.

        Ten rekin jest mi potrzebny, pomyślał z goryczą Toranaga. Za wcześnie na zabicie go.

        Dwie rzucone z galery liny pochwycono i umocowano. Naprężone trzeszczały z wysiłku, a statek zgrabnie kołysał się przy nabrzeżu. Wciągnięto wiosła. Spuszczono schodnię, Yabu stanął na jej szczycie.

        Zgromadzeni samurajowie natychmiast wznieśli bitewny okrzyk „Kasigi! Kasigi!”, a ich wrzask poderwał w niebo rozkrzyczane mewy. Samuraje ukłonili się jak jeden mąż.

        - Zejdźmy na brzeg.

        Toranaga spojrzał na chmarę samurajów, na wieśniaków leżących plackiem ha ziemi i zadał sobie pytanie, czy to właśnie tu, tak jak to przewidział chiński astrolog, zginie od miecza. Pierwsza część tej wróżby już się sprawdziła: jego imię wypisano na murach Osaki.

        Odsunął od siebie tę myśl.

        - Zostajecie tutaj, wszyscy! - rozkazał głośno i władczo swoim pięćdziesięciu samurajom w brązowych mundurowych kimonach, stojąc na szczycie schodni. - Ty, kapitanie, przygotujesz się do natychmiastowego odpłynięcia! Zostaniesz w Anjiro trzy dni, Marico-san. Sprowadź zaraz na brzeg Fujiko-san i pilota i zaczekajcie na mnie tam na placu - polecił, stanął twarzą do brzegu i ku zdumieniu Yabu jeszcze donośniej oznajmił: - A teraz, Yabu-san, zlustruję twoje oddziały.

        Natychmiast wyminął go i zszedł po schodni swobodnym, pewnym, władczym krokiem doświadczonego w boju generała.

        Nie było wodza, który wygrałby więcej bitew i przewyższał go sprytem, z wyjątkiem taiko, ale ten przecież nie żył. Żaden inny generał nie stoczył ich aż tylu, miał więcej cierpliwości i stracił tak mało żołnierzy. A ponadto jeszcze z nikim nie przegrał.

        Kiedy go rozpoznano, po wybrzeżu przeszedł szmer zdumienia. Tej inspekcji nikt nie oczekiwał. Z ust do ust podawano sobie jego nazwisko, a wzbierające na sile szepty Oraz respekt, jaki wzbudzało, cieszyły go. Wiedział, że Yabu podąża za nim, ale się nie obejrzał.

        - O, Igurashi-san - powiedział wesołym tonem, choć wcale nie było mu wesoło. - Miło cię znowu widzieć. Chodźmy, razem dokonajmy inspekcji waszych żołnierzy.

        - Tak, panie.

        -  A ty jesteś z pewnością Kasigi Omi-san. Twój ojciec to mój stary towarzysz broni. I ty też chodź z nami.

        - Tak, panie - odparł Omi, rosnąc wobec takiego zaszczytu. - Dziękuję.

        Toranaga narzucił raźne tempo. Zabrał ich z sobą po to, żeby nie mieli okazji zamienić słowa z Yabu, wiedział bowiem, że jego życie zależy od tego, ozy utrzyma inicjatywę w swoim ręku.

        - Czy nie walczyłeś wraz z nami pod Odawarą, Igurashi-san? - spytał, wiedząc doskonale, że to właśnie tam towarzyszący mu samuraj stracił oko.

        - Tak, wielmożny panie. Miałem ten zaszczyt. Byłem tam z panem Yabu, walczyliśmy na prawym skrzydle wojsk taiko.

        - To zaszczytnie, bo tam walka była najzawziętsza. Wiele mam do zawdzięczenia tobie i twojemu panu.

        - Rozbiliśmy wroga, panie. Wypełnialiśmy tylko nasz obowiązek. Pomimo że nienawidził Toranagi, Igurashi był dumny z tego, iż pamięta on o tym manewrze i że wyraża wdzięczność. Podeszli do pierwszego regimentu.

        - Tak - ciągnął donośnie Toranaga - ty i żołnierze z Izu bardzo nam pomogliście. Być może gdyby nie wy, nie zdobyłbym Kanto! Co, Yabu-sama? - Urwał znacząco. Publicznie obdarzając Yabu tym zaszczytnym tytułem, przydał mu splendoru.

        To pochlebstwo kolejny raz zbiło Yabu z tropu. Wprawdzie uważał, że w zupełności zasługuje na ów tytuł, niemniej nie spodziewał się go usłyszeć” z ust Toranagi, ani myślał też pozwalać mu na formalną inspekcję swoich oddziałów.

        - Być może - odparł - ale wątpię w to. taiko nakazał wyciąć w pień ród Beppu. Tak więc został on wycięty.

        Minęło dziesięć lat od chwili, kiedy dowodzony przez Beppu Genzaemona przepotężny i starożytny ród Beppu - ostatnia przeszkoda do zdobycia przez generała Nakamurę pełnej władzy w cesarstwie - przeciwstawił się połączonym siłom Nakamury, przyszłego taiko, i Toranagi. Ród ten przez wiele wieków władał Ośmioma Prowincjami, Kanto.

        Toranaga przyjrzał się Yabu.

        - Szkoda, że taiko nie żyje, ne? - spytał.

        - Tak.

        - Mój szwagier był wspaniałym wodzem. I świetnym nauczycielem. Tak jak i on, nigdy nie zapominam przyjaciół. Ani wrogów.

        - Już niedługo dorośnie pan Yaemon, Jego dusza to dusza taiko. Panie Tora...

        Yabu nie zdążył powstrzymać inspekcji, bo Toranaga znów ruszył, tak więc pozostało mu tylko podążyć za nim.

        Toranaga pełen życzliwości szedł wzdłuż szeregów jego samurajów. Tu i ówdzie wyróżniał jakiegoś spojrzeniem, niektórych rozpoznawał, lecz na żadnym nie zatrzymywał dłużej wzroku, kiedy sięgał do pamięci, by skojarzyć sobie ich twarze i nazwiska. Posiadał tę rzadką umiejętność wybitnych wodzów, podczas inspekcji których żołnierz czuje, że przez chwilę wzrok dowódcy spoczywa wyłącznie na nim, a być może zwraca się on właśnie do niego jednego spośród wszystkich towarzyszy. Toranaga robił to, do czego był urodzony, to, co robił już tysiąckrotnie: panował nad żołnierzami siłą woli.

        Yabu, Igurashi i Omi minęli ostatniego samuraja z szeregu wyczerpani. Ale nie Toranaga. Zanim Yabu miał ponowną okazję go powstrzymać, wszedł prędko na pagórek i stanął na nim w pojedynkę.

        - Samurajowie Izu, poddani mojego przyjaciela i stronnika, Kasigi Yabu-sama! - zawołał bardzo dźwięcznym głosem. - To dla mnie zaszczyt gościć tutaj. Ujrzeć część potęgi Izu, część wojsk mojego wielkiego sojusznika. Słuchajcie, ciemne chmury gromadzą się nad cesarstwem i zagrażają pokojowi - ustanowionemu przez taiko. Musimy uchronić dary, które nam dał, przed zdradą na najwyższych szczeblach władzy! Przygotujcie się wszyscy! Wyostrzcie broń! Wspólnie obronimy jego testament! I zwyciężymy! Niechaj wielcy i mali bogowie Japonii dopilnują tego! Niech bez litości zgładzą wszystkich tych, którzy przeciwstawiają się rozkazom taiko!

        Podniósł ręce i pozdrowił zebranych okrzykiem bitewnym „Kasigi!”, po czym - nie do wiary - ukłonił się oddziałom i pozostał w ukłonie.

        Wszyscy wlepili w niego wzrok. A potem od szeregów nadleciał powtarzany raz po raz ryk „Toranaga!” i samuraje oddali mu ukłon.

        Ukłonił się nawet Yabu, przytłoczony niezwykłą wymową tej chwili.

        Nim zdążył się wyprostować, Toranaga już zszedł z pagórka i ruszył żwawym krokiem.

        - Idź z nim, Omi-san - polecił Yabu. Nie przystało mu bowiem biec w dyrdy za Toranaga.

        - Tak, panie - odparł Omi.

        - Jakie wieści z Edo? - spytał po jego odejściu Yabu Igurashiego.

        - Twoja żona, pani Yuriko, kazała zawiadomić cię przede wszystkim, że w całym Kanto trwa wzmożona mobilizacja. Na wierzchu widać niewiele, lecz pod spodem wszystko wrze. Jej zdaniem Toranaga szykuje się do wojny, do nagłego ataku, być może przeciwko samej Osace.

        - A co z Ishido?

        - Przed naszym wyjazdem nic. A wyjechaliśmy pięć dni temu. Nic też o ucieczce Toranagi. Dowiedziałem się o niej dopiero wczoraj, kiedy twoja żona, panie, wysłała z Edo gołębia pocztowego.

        - Aha, a czy Zukimoto załatwił już łączność przez posłańców?

        - Tak, wielmożny panie. - To dobrze.

        - Wiadomość od twojej żony brzmiała: „Toranaga uciekł szczęśliwie galerą z Osaki wraz z naszym panem. Przygotuj się na ich powitanie w Anjiro”. Pomyślałem, że zachowam to w tajemnicy przed wszystkimi oprócz pana Omiego, ale jesteśmy przygotowani.

        - Jak?

        - Nakazałem „manewry” w całym Izu, wielmożny panie. Jeżeli zapragniesz, to w ciągu trzech dni zamkniemy wszystkie szlaki i trakty prowadzące do Izu. Na północy pływa nasza flota, która udaje piracką. Na twoje życzenie zatopi ona w dzień czy w nocy każdy statek bez eskorty. Tutaj zaś, jeśli zechcesz, znajdziesz miejsce przygotowane tak dla ciebie, jak i najznakomitszego gościa.

        - Dobrze. Goś jeszcze? Masz jeszcze jakieś wieści? Igurashi ociągał się z przekazaniem mu wiadomości, których następstw nie był w stanie pojąć.

        - Przygotowaliśmy się na wszystko - rzekł. - Ale dziś rano doniesiono z Osaki, że Toranaga zrezygnował z członkostwa w Radzie Regentów.

        - Niemożliwe! Z jakiego powodu?

        - Nie wiem. Nie umiem tego rozgryźć, wielmożny panie. Ale to na pewno prawda. Z tego źródła nie było ani razu fałszywej wiadomości.

        - Od pani Sazuko? - spytał ostrożnie Yabu, wymieniając najmłodszą konkubinę Toranagi, której służąca szpiegowała dla niego.

        Igurashi potwierdził skinieniem głowy.

        - Tak. Ale zupełnie tego nie rozumiem. Przecież teraz regenci oskarżą go, prawda? Rozkażą mu się zabić. Ustąpienie z Rady to szaleństwo, ne?

        - Na pewno zmusił go do tego Ishido. Ale jak? Nie było żadnych plotek - Sam Toranaga z własnej woli by nie zrezygnował. Masz rację, to postępek szaleńca. Jeżeli zrobił to, jest stracony. Ta wiadomość musi być fałszywa.

        Zdezorientowany Yabu zszedł ze wzgórza i przyjrzał się Toranadze, który przeszedł przez plac do Mariko, barbarzyńcy i stojącej w pobliżu nich Fujiko. W tej chwili mówił coś szybko i pośpiesznie do idącej obok niego Mariko, podczas gdy tamci czekali na placu. Yabu ujrzał, jak Toranaga wręcza Mariko zwoik pergaminu, i zaczął się zastanawiać, co też on zawiera i o czym tamci rozmawiali. Zadawał sobie pytanie, jaki nowy podstęp uknuł Toranaga, i żałował, że nie ma przy sobie żony, która posłużyłaby mu mądrą radą.

        Toranaga zatrzymał się na przystani. Nie wsiadł na statek, by się znaleźć pośród zapewniających mu bezpieczeństwo samurajów. Zdawał sobie sprawę, że tak ważną decyzję musi podjąć i wykonać na brzegu. Nie mógł uciec. Nic jeszcze nie było przesądzone. Przyglądał się nadchodzącym Yabu i Igurashiemu. Dziwny spokój Yabu dał mu wiele do myślenia.

        - O co chodzi, Yabu-san? - spytał.

        - Zatrzymasz się na kilka dni, panie?

        - Najlepiej zrobię, jeśli wyjadę natychmiast. Yabu polecił oddalić się wszystkim poza zasięg słuchu. - Na pewien czas pozostali na brzegu sami.

        - Otrzymałem z Osaki niepokojące wieści. Ustąpiłeś z Rady Regencyjnej, panie? - spytał.

        - Tak. Ustąpiłem.

        - W takim razie zabiłeś siebie, pogrzebałeś swoją sprawę, a także wszystkich twych wasali, sprzymierzeńców i przyjaciół! Zniszczyłeś Izu i zamordowałeś mnie!

        - Regenci, jeśli zechcą, z pewnością mogą cię pozbawić włości oraz życia. Tak jest.

        - Na wszystkich bogów żyjących, martwych i jeszcze nie narodzonych... - Yabu zmagał się z wybuchem gniewu. - Racz mi wybaczyć moje zachowanie, ale twój... twój niewiarygodny postępek... bardzo przepraszam. - Zdradzenie się ze swoimi uczuciami niczego nie załatwiało, a uchodziło powszechnie za niegodziwe i kompromitujące. - Ale wobec tego lepiej zrobiłbyś, panie, pozostając tutaj.

        - Wolę jednak odpłynąć natychmiast.

        - Tu czy w Edo, co za różnica? Rozkaz regentów zaraz nadejdzie. Pewnie od razu zechcesz popełnić seppuku. W spokoju. Godnie.

        - Sekundowani ci przy tym byłoby dla mnie zaszczytem.

        - Dziękuję ci. Ale na razie nie nadszedł żaden prawomocny rozkaz, dlatego moja głowa pozostanie tymczasem tam, gdzie jest.

        - A cóż to znaczy dzień czy dwa. Ten rozkaz nadejdzie nieuchronnie. Przygotuję wszystko co konieczne, tak, wszystko wypadnie doskonale. Możesz na mnie polegać.

        - Dziękuję ci. O tak, wiem, jak mógłbyś wykorzystać moją głowę.

        - Stracę też moją własną. Gdybym posłał twoją głowę panu Ishido albo wziął ją i poprosił go o przebaczenie, to mogłoby go przekonać, chociaż wątpię, ne?

        - Na miejscu Ishido zażądałbym twojej głowy. Moja głowa, niestety, w niczym ci nie pomoże.

        - Kiedy wróci, Mariko-san? - spytał.

        - Nie wiem, Anjin-san.

        - Jak się dostaniemy do Edo?

        - Zostaniemy tutaj. A przynajmniej ja pozostanę tu trzy dni. Później mam polecenie pojechać tam.

        - Morzem?

        - Lądem.

        - A co ze mną?

        - Ty zostaniesz tutaj.

        - Dlaczego?

        - Powiedziałeś, że interesuje cię nauka naszego języka. A poza tym czeka cię tutaj zajęcie.

        - Jakie?

        - Przykro mi, ale nie wiem. Powie ci to pan Yabu. Mój pan pozostawił mnie tutaj, żebym tłumaczyła, przez trzy dni.

        Blackthorne był pełen złych przeczuć. Wprawdzie miał za pasem pistolety, ale brakowało mu noży, prochu, kul. Wszystko to pozostało w kabinie galery.

        - Dlaczego mnie nie uprzedziłaś, że zostajemy? - spytał. - Powiedziałaś tylko, że schodzimy na brzeg.

        - Nie wiedziałam, że zostaniesz tu także ty - odparła. - Pan Toranaga poinformował mnie o tym dopiero przed chwilą, na placu.

        - A dlaczego nie powiedział o tym mnie? Osobiście?

        - Nie wiem.

        - Miałem pojechać do Edo. Tam jest moja załoga. Mój statek. Co z nimi?

        - Przekazał mi tylko, że masz zostać tutaj.

        - Jak długo?

        - Tego nie powiedział, Anjin-san. Może będzie to wiedział pan Yabu. Proszę, bądź cierpliwy.

        Toranaga przyglądał się z rufówki galery brzegowi.

        - Myślę, że on wiedział cały czas, że tu zostanę, prawda? - spytał Blackthorne.

        Nie odpowiedziała. Jakąż dziecinadą jest mówienie na głos tego, co się myśli, rzekła w duchu. I jakże sprytnie Toranaga wywinął się z tej pułapki.

        Obok niej w cieniu baldachimu czekały cierpliwie Fujiko i dwie służące w towarzystwie matki i żony Omiego, z którymi się krótko przywitała. Spojrzała ponad ich głowami na galerę, która już nabierała prędkości, ale nadal znajdowała się w zasięgu strzał. Do dzieła musiała więc przystąpić lada chwila. Całą uwagę skupiła na Yabu, modląc się: „Matko Boża, daj mi siłę”.

        - Czy to prawda? To prawda? - spytał Blackthorne.

        - Co? Och, przepraszam, Anjin-san, nie wiem, Ale mogę cię zapewnić, że pan Toranaga jest bardzo mądry. Najmądrzejszy. Z jakiegokolwiek powodu to zrobił, to był on słuszny. - Przyjrzała się uważnie niebieskim oczom i zaciętej twarzy Blackthorne’a wiedząc, że nie ma najmniejszego pojęcia, co tu zaszło. - Proszę, bądź cierpliwy, Anjin-san. Nie ma się czego bać. Jesteś jego ulubionym wasalem i znajdujesz się pod jego...

        - Ja się nie boję, Mariko-san. Po prostu nie chcę być dłużej pionkiem pr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin