MICHALINA ISAAKOWA
POLKA
W PUSZCZACH
PARANY
Pracę tę poświęcam panu Tadeuszowi Grabowskiemu, Posłowi Rzeczypospolitej Polskiej w Brazylii, w dowód czci i wdzięczności za pełne zrozumienie doniosłości mej ekspedycji do kolonij polskich w Paranie AUTORKA
SŁOWO WSTĘPNE
W czasie wyprawy naukowej do Parany w południowej Brazylii, w latach 1928—29, natrafiałem często w polskich koloniach na ślady dziwnej kobiety. Samiuteńka przyjechała z Polski, przez dwa lata żyła w Paranie i tuż przed moim przyjazdem do Ameryki wróciła do kraju.
Niewiasta, uzbrojona w niebywałą odwagę, sama szła między obcych ludzi, przebywała wśród Indian i dzikich kabokli, wdzierała się w mroczną puszczę, tam gdzie nawet uzbrojony mężczyzna chadzał niechętnie, i polowała gorliwie przez cały czas na najosobliwszą i najciekawszą zwierzynę, jaką stworzyła przyroda południowo-amerykańska: na owady, a głównie motyle.
Zdobyła wspaniałą kolekcję: groteskowych chrząszczy, okrutnych modliszek, dziwacznych szarańczy i przecudnych motyli, niektóre o rozpiętości naszej kuropatwy — ogółem piętnaście tysięcy.
A równocześnie niezwykła niewiasta łagodnym uśmiechem i dobrocią podbiła serca całej różnojęzycznej i różnokolorowej ludności Parany.
Gdy zwiedzałem okolice, w których niedawno temu działała, byłem świadkiem ciekawego zjawiska, jak pamięć o niej przeistaczała się w legendę o sympatycznej i dzielnej „łowczyni motyli".
Niewiasta wspomniana — to Michalina Isaakowa. Nazwisko znane w świecie nauki polskiej. Jej męż, Juliusz Isaak, był jednym z najwybitniejszych entomologów, którego autorytet sięgał daleko poza granice Polski. Umierając pozostawił po sobie dwie rzeczy: olbrzymie zbiory, przeszło sto tysięcy owadów, które obecnie znajduję się w Muzeum Pedagogicznym w Warszawie, oraz entuzjazm dla nauk przyrodniczych u żony, która po śmierci męża sama dalej zbiera i kolekcjonuje, prowadząc nadal jego dzieło.
Pomimo trudnych warunków materialnych, w których się jako wdowa znalazła, pojechała do Parany na własny koszt i przywiozła do Polski znakomite zbiory.
Obecnie uprzystępnia je szerszemu ogółowi, urządzając wystawy i wykłady w różnych ośrodkach Polski.
Wystawy te cieszą się nadzwyczajnym powodzeniem, zwłaszcza u młodzieży szkolnej. Roziskrzone młode oczęta pochłaniają z zapałem cały fen egzotyczny świat, pełen tęczowych barw i przedziwnych kształtów.
A że przy tym sama przyrodniczka objaśnia i opowiada niejedną przygodę, jakiej doznała w wędrówkach swych po lasach parańskich, a opowiadać umie niezmiernie ciekawie, więc nie dziw, że ma powodzenie.
#
Osobiście zetknąłem się z Isaakową w Poznaniu, gdzie przed Wielkanocą 1932 r. w auli gimnazjum przyrodniczego imienia Bergera wystawiła na pokaz swe cza- rowne skarby.
Typ Polki-bohaterki jest znany. Wiadomo z historii, że Palka umiała w ciężkich chwilach stanąć dzielnie przy boku męża i nawet chwycić za oręż.
Ale typ, jaki przedstawia Michalina Isaakowa, jest całkiem nowy.
Nie zdarzyło się, aby niewiasta w s^^rsz'ym wieku wyjechała sama do tropikalnej puszczy, dawała sobie znakomicie radę we wszystkich opałach i ostatecznie zebrała kolekcję owadów, stanowiącą wcale niepośledni dorobek nauki polskiej.
Tym też należy tłumaczyć powodzenie jej wystaw: ludzie przychodzą, żeby obejrzeć nie tylko ciekawe zbiory, ale i dzielną niewiastę, która zdobyła je wśród tak osobliwych okoliczności.
Drugim dowodem energii i dalszym ciągiem pracy Isaakowej jest jej książka, którą jako rękopis miałem szczęście przejrzeć.
Nie będę tutaj bawił się w komplementy, gdyż każdy, kto przeczyta niniejsze dzieło, dojdzie do przekonania, jaki ogrom pracy włożyła w to autorka, jak potrafiła wszystkie fragmenty z pobytu w Brazylii ująć w jedną całość, dając miłą, zajmującą lekturę nie tylko dla młodzieży szkolnej, lecz i dla osób dorosłych.
11
Jest to pierwsza tego rodzaju literacka praca kobieca w Polsce, jak pierwszym jest również wielki zakrój zapału niewieściego na polu przyrodniczym, zwłaszcza entomologicznym, toteż z całym uznaniem i sympatię nie mogę nic więcej powiedzieć nad staropolskie: „Szczęść Boże!"
ARKADY FIEDLER.
Poznań, 1936 r.
PRZEDMOWA AUTORKI
Podróż do Brazylii w celach entomologicznych podjęłam, spełniając życzenia męża, śp. Juliusza Isaaka.
Przy tej sposobności pragnęłam zbadać stosunki panujące wśród naszych wychodźców w Paranie, czemu w niniejszym dziełku wiele kart poświęcam.
Warunki materialne składały się dla mnie bardzo niepomyślnie, a poza tym projekt podróży samotnej kobiety na drugą półkulę uważano ogólnie za ekscen- tryczność.
Audaces fortuna iuvat — przysłowie to łacińskie okazało się w tym wypadku prawdziwe, gdyż jako entomolog cel swój osiągnęłam i nawiązałam kontakt z rodakami w Brazylii.
Na rynku księgarskim mamy stosunkowo mało dzieł traktujących o owadach, byłoby zatem bardzo pożądane, aby ten dział nauki znalazł większe zrozumienie wśród czytelników i aby ich przekonał, jaką doniosłą rolę odgrywają owady w życiu gospodarczym człowieka. Rola ta niekiedy bywa bardzo ujemną,
dość wspomnieć klęskę „sówkową" w Polsce w latach 1924—1925, kiedy to zniszczone zostało 400.000 ha lasów sosnowych, wystąpienie w tym samym czasie much zbożowych, które obniżyły plony o 40—90%, a w r. 1934 pojawienie się na Helu gąsienic „prządki wędrownej iglicznej", które stały się prawdziwą plagą drzewostanu półwyspu.
Na ogół państwo nasze traci rocznie milion złotych z powodu szkodników owadzich. Straty innych państw są o wiele większe.
Rosja Sowiecka np. traci rocznie dwa i pół miliarda rubli, Słany Zjednoczone Ameryki Północnej — wiele milionów dolarów, a straty z powodu szkodliwych owadów w Europie i Ameryce są obliczone na dziesięć miliardów dolarów.
Człowiek wobec tego nie może stać z założonymi rękoma. Należy przede wszystkim znać owady, interesować się nimi i odpowiednio wobec każdego z gatunków owadzich reagować. Jedne jako pożyteczne (a tych jest niewiele) ochraniać, a całą olbrzymią większość szkodników niszczyć celowo.
CZĘŚĆ PIERWSZA
PIERWSZY ROK
• WYPRAWY
I. Lądem i morzem ku Brazylii.
Wyjazd. Na Morzu Śródziemnym. Atlantyk. Czarny Ląd. Chrzest na równiku. Kradzież na okręcie.
Dnia 1 września 1926 r. opuściłam miasto rodzinne, uwożąc z sobą resztę mienia, tj. dwa kufry, w których oprócz najniezbędniejszych rzeczy w podróży, obliczonych na gorący klimat, znajdowały się moje utensylia entomologiczne: pudła na owady, siatki, słoiki z eterem, szpilki iłp.
Pierwszych informacyj na wyjazd udzieliło mi Biuro Żeglugi Morskiej Ameryki Połudn. „Chargeurs Reunis" w Warszawie. Dowiedziawszy się, że przy pomocy tego towarzystwa wychodzą stale dwa razy na miesiąc pociągi z emigrantami do Marsylii, postanowiłam przyłączyć się do takiej ekspedycji.
Z Warszawy wyjechałam pociągiem pospiesznym 5 września o godz. 9 wieczorem. Ostrów, Poznań przejechałam nocą. Nad ranem obudził śpiących pasażerów zgiełk i ruch na granicy Niemiec w Zbąszyniu, gdzie trzeba było przesiadać do innego pociąęu.
O godz. 10 byliśmy w Berlinie. Na Dworcu Śląskim czekano nas ze śniadaniem, które Zarząd Towarzystwa Żeglugi telegraficznie zamówił dla wszystkich. Druciane wielkie kosze wypełnione były torebkami pergaminowymi, każda zawierała trzy bułeczki z masłem, jedną bułkę z serem, dwa gotowane jaja i dwie brzoskwinie. Duże naczynia z gorącą herbatą i białe emaliowane kubki wzbudzały apetyt na tak niezwykłe śniadanie.
r 3
Z ciekawością przyglądałam się tej ceremonii, wszyscy bowiem pasażerowie z nieudaną radością przyjęli łen smaczny posiłek.
Nazajutrz przed południem przybyliśmy do Paryża. Tutaj z Dworca Północnego- wielkimi omnibusami przejechaliśmy na Dworzec Lioński. Był też zamówiony obiad dla nas. Menu prawdziwie francuskie: sardynki, polędwica z groszkiem i sałatą, ser, wafle, wino.
Na drugi dzień rano stanęliśmy w Marsylii.
Już na godzinę przedtem pasażerowie obserwowali widoki gór południowych, a potem Riwierę francuską.
Zatrzymaliśmy się w hotelu emigracyjnym (Hotel du Levant), w którym mieści się paręset łóżek, mnóstwo większych i mniejszych pokoi na kilka osób lub pojedynczych. Olbrzymia sala jadalna czysto utrzymana. Stoły nakryte białymi obrusami, ozdobione charakterystycznymi dzbanami glinianymi na wodę.
Dzwonek zaprasza przyjezdnych na obiad.
Ciekawy obraz: ludzie z całej Europy, prawie wszystkie narodowości, cudaczne stroje, najrozmaitsze języki, zgiełk, rwetes nie do opisania. Byłam pod wrażeniem patrząc na wszystko, że całe to pstre, dziwaczne towarzystwo zebrało się w przebraniach na karnawałową maskaradę.
Tegoż dnia wyszłam na miasto. Na ulicach niesłychany ruch. Sprzedaż towarów odbywa się przeważnie przed' sklepami, na chodnikach. Towary poukładane na wózkach i stołach. Gotowe ubrania porozwieszane na sznurach. Ciekawe są bardzo kioski ze zdobyczami morskimi: muszle, ostrygi, korale, raki i inne dziwne twory głębin morskich.
Z wieży kościoła Notre-Dame de la Garde widać całe miasto z daleką perspektywą na morze. Sam kościół bardzo bogaty w mozaiki, marmury; całą oryginalnością świątyni są różne wota, ofiarowane przez marynarzy, o godłach związanych z żeglugę. Wszystkie ściany są zawieszone tego rodzaju wotami. Każdy ocalony z niebezpiecznej burzy okręt składa tu swoją fotografię lub miniaturową postać wykonaną z drzewa lub metalu. W wielkim ołtarzu figura Matki Boskiej z czystego srebra. W bocznych nawach, w dużych świecznikach palą się setki świec ofiarowanych przez pobożnych marynarzy. Na szczycie wieży figura Matki Bos...
gwatemala12