JADWIGA Z ŁOBZOWA PÓJDĘ NA JARMARK.doc

(158 KB) Pobierz

JADWIGA Z ŁOBZOWA.

 

PóJd d

Ę

JARMARK!


ę na jarmark! — wola gospo­darz zbierając się żywo.

— Pójdę na jarmark! — mówi go­spodyni, uwijając się przy garnkach.

I ja pójdę na jarmark! znowu oznajmia dziewucha rumiana, która się stroić lubi.

Trzeba iść na jarmark sepleni stara babcia, bo i jej jeszcze się to po­doba, nawykła od dawna.

I tak, jakby sto dzwonów budziło i wołało do jakiegoś ^święta uroczystego i wspaniałego, tak to 'słowo „Jarmark11 woła, dzwoni, nęci, wabi i przyciąga tak silnie, iż się nikt oprzeć nie może, a wszystko, co żyje na jarmark spieszy.

Jaki jarmark?

Zwykły, tygodniowy jarmark w mia­steczku, jarmark, na którym żydzi za-


6

robią bardzo wiele, wieśniacy stracą jeszcze więcej, czasu pójdzie na marne bardzo dużo, a pożytku tyle, co z ma­kowego ziarna.

Ale to trudno oprzeć się.

Jak jest jarmark, muszą pójść na bok wszelkie inne zajęcia.

Gospodarz zostawi młockę odłoży oranie, przestanie pokrywać stodołę, odejdzie od siejby... wszystko mniejsze, ale jarmark najważniejszy.

Jak jest jarmark, zostawi gospodyni dziecko małe przy piersi, mniejsza o niego, będą nim huśtać i napchają go papką... ona iść musi, bo ma 6 jaj i kwartę prosa...

Parobek zostawi wszystką robotę, choćby i służbę stracił, na jarmark iść musi.

Dziewucha wyrzeknie się zarobku „na pańskiem“, będzie szła piechtą tam i napowrót, zmęczy się, nabierze dość szturchańców i kułaków, to wszystko mniejsza ale będzie na jarmarku.

Więc w taki wielki dzień wszyst- kiemi gościńcami, drogami, ścieżkami
i miedzami ludzie jadą i idą, jakby pro- cesyą nie mającą końca...

Chaty po wsiach zostają bez dozoru, dzieci bez opieki, bydło bez doglądu... to trudno — jak jarmark, wszystko musi ustąpić i czekać.

Ten pędzi chudą, brudną, ledwie żywą krowinę. Wcale nie ma potrzeby jej teraz sprzedawać. Mógłby odkarmić, ocliędożyć i więcejby potem dostał, ale czy to można zaczekać miesiąc albo sześć tygdni, jeśli dziś jarmark?

Sprzeda nie sprzeda, mniejsza o to, to i krowinę przyprowadzi napowrót, niechtam przetargują, będzie lepiej żarła, a i jarmarku się nie opuści.

Tymczasem — biedny gospodarz, ani się spostrzeże i zastanowi co jest, a już żydzi obskoczyli, już targi się poczy­nają, już zadatek dają.

Zakrzyczą. zagłuszą, zastraszą i wre­szcie kupią, zapewniając jeszcze bie­daka, iż oni mu dobrodziejstwo czynią, oni mu przyjacielską przysługę wyrzą­dzają.

Wrócił gospodarz do domu — oba- czył stajenkę pustą, żal mu się zrobiło. Dzieci zostały bez kropli mleka, paszy jeszcze dość, byłaby się krowina cho­wała, byłoby na wiosnę cielątko przy­było, a teraz co?

Teraz i żona w płacz i jęk:

Wyprowadziłeś to nicponiu nie wiedzieć na co i po co?... Czemże się teraz ta kasza dzieciom omaści? Czemże się ten malutki Jasiek przychowa?... Za­pamiętanie jakieś przyszło na ciebie, a wszystko przez ten przeklęty jar­mark...

Pst! cicho kobiecino, nic nie mów, nie przeklinaj, bo i ty nie -lepiej zrobiła. A kto to mężowi klepał ciągle nad uchem, że jutro jarmark, że musi iść, kokoszkę sprzedać, bo dziecko butów nie ma do szkoły??

I wyniosłaś tę czarną czubatkę, która ci jajka znosiła i koło chaty gdakała 'we­soło i butów nie kupiłaś, bo ci w szynku ktoś szmacinę z pieniądzmi wyciągnął, a teraz na męża wykrzykujesz ?

Obojeście jednacy.


 

Jarmark was nęcił i wabił... czy było trzeba, czy nie było trzeba, wyście szli, aby być... teraz poznajcie jaka z tego pociecha...

Na jarmark idą ze wsi wszyscy...

A wszyscy razem niosą po takiej drobinie, iż szkoda czasu, chodu i mi­tręgi dla sprzedania takiej niewielkiej ilości.

Masz kobiecino osełeczkę masła lub sera.

Czyż ci to warto iść pieszo milę albo i dwie, ażeby to sprzedać?...

A któż mi sprzeda? Dzisiaj ludzie nie są pewni, ani nie są ochotni do tego, aby kogoś wyręczyć. Pójdę prosić są­siadki, aby mi osełkę masła sprzedała, a ona powiada: Mam to ja czas? Będę moje sprzedawała. Pójdę prosić drugiej, a ona znów: Czy to wam do­godzę? powiecie, że za tanio dałam... Tak muszę iść sama.

Tak inna niesie 15 jaj w koszyczku, tak inna niesie trochę gruszek lub ziarna,


15

tak niejedna bodaj z kawałkiem płótna poleci na jarmark spiesząc się, aż kaszlu dostanie.

Aż się serce kraje, patrząc na takie rzeczy.

Że też ty kobiecino jedna i druga swego zdrowia nie szanujesz, że też nie obliczysz, ile czasu na marne idzie?

Na sól mi potrzeba! powiada jedna.

Na naftę mi trzeba — mówi druga.

A ja na to:

Choćbyś nawet sprzedała to ma­sło sąsiadce o 2 lub 3 centy taniej, jesz- czebyś mniej straciła, jak stracisz, gdy 2 lub 3 mile leziesz w błocie do miasta, buty drzesz — zdrowie narażasz i dom wraz z dziećmi zostawiasz bez dozoru.

— Więc jakże radzicie?

— Oto tak:!... Ci, co mają dużo na sprzedaż, niech jadą na jarmark, a ci, co mają po drobinie, niech oddadzą swoje rzeczy jednemu gospodarzowi lub gospodyni, a ci im sprzedadzą.

Za darmo nikt nie zechce.

Naturalna rzecz i wy za darmo nie bardzo chcecie robić. Ułóżcie się między sobą, albo wy za sprzedanie tych rzeczy od reńskiego płacicie im tyle, albo wy powiadacie swoją cenę, a co więcej wezmą to ich.

Ale widzę, że się wam to nie bardzo podoba, kręcicie głowami...

Zawsze to, co człowiek sam sprzeda, to już najlepiej, już wiem iłem dostał, a tak proś, jak za łaskę dziękuj...

Zapewne, że lepiej samemu sprze­dawać, ale gdy się mieszka blizko, gdy można sprzedać bez straty czasu. Lecz żeby dla korony lub 4060 halerzy iść na jarmark 2 mile, cały dzień zmamić i jeszcze umęczyć się, to już chyba cho­robliwe przyzwyczajenie.

Jeśli się wam to nie nadaje, ażeby innych prosić o sprzedaż, to niech ktoś ze wsi podejmie się zakup na takich dro­biazgów. Niech się znajdzie jeden od­ważniejszy gospodarz, obejdzie chaty dzień przed jarmarkiem, zakupi jaja, kurczęta, masło, ser i sprawa skoń­czona.

— Tak Moszko albo Icek robią, ale my zawsze wolimy do miasta.

Ickowi lub Moszkowi nie dawaj- cie skupować we wsi, bo on was wy­zyska, ale niech kupuje swój, ten krzywdy waszej nie zechce.

- Kiedy to ze swoim trudno. Ten kum, -ten swat, tamten szwagier lub są­siad, jakże z nim się targować?

— O co się tyle targować? Mniej więcej zawsze wiecie, po czemu są jaja w zimie, po czemu z wiosną, po czemu w lecie. Tak samo masło, kurczęta. Jeśli on da wam o parę centów mniej, nie dziwcie się — wszak wy zato macie cały dzień zyskany — w mieście nie stracicie na częstunki i pijatyki, dzieci wasze nie będą bez dozoru... szkody żadnej nie będzie w gospodarstwie...

Wy powinniście dzień przed jarmar­kiem urządzać „podjarmarki“ we wsi -­między sobą sprzedać i rozkupić, a po­tem dopiero z większą ilością do miasta..

Widziałam niejeden raz, iż na tar­gowicy w mieście zeszli się sąsiedzi najbliżsi. Ten przyprowadził krowę -


tamten ją kupował. Mieszkali, chata w chatę, o ścianę. I jeden i drugi widy­wali się codzień. I jeden i drugi wy­chodził prawie razem na jarmark. Szli 2 mile — w mieście przybili targu i wró­cili razem, tylko już inny krowę pro­wadził, ten co kupił, nie ten co ją wy­prowadził.

Powiedcie tedy moi mili było to trzeba iść tak daleko i krowinę męczyć i w mieście stać i do rynku się wlec i piątkę stracić na „przepitki“ i fakto­rom dopłacać?...

Nie można to było powiedzieć szcze­rze:

Sąsiedzie! macie krowę na sprze­daż, zgodzimy się i do miasta nie trzeba.

Ale!... gdzieby to być mogło!... Dałby może koronę mniej i byłaby strata...

A czy się tak nie zdarza, iż pani nauczycielka poszle na wieś po masło, a w każdej chacie powiedzą: nie ma! Dopiero na drugi dzień na jarmarku w mieście, ta sama nauczycielka spo­tyka swoje sąsiadki i u nich masło ku­puje.

— Czemuż wczoraj nie sprzedaliście? Dzisiaj ja zapłaciłam konie, wy męczy­łyście nogi taki kawał, a miałyśmy to masło we wsi i jabym była kupiła.

Kiedy proszę pani, tak pod sam jarmark sprzedawać we wsi, jakoś zdaje się szkoda, bo sobie człowiek myśli, a może w mieście będzie więcej?

W mieście jak w mieście raz ta­niej, raz drożej, ale zawsze jest tak, ażeby żydzi mogli mieć zysk.

Więc to rozważcie i zapamiętajcie doskonale, że na każdej waszej sprze­daży w mieście zarabiają żydzi i wy jeśli tak chętnie na jarmark spieszycie, robicie tylko przysługę żydom i im do­pomagacie do handlu coraz szerszego, a wy tracicie, bo sami sobie wiele szkody wyrządzacie.

Jarmarki miesięczne te powinny się odbywać, bo musi być ruch han­dlowy na rozmaite produkta gospodar­cze i rolne. A tygodniowe jarmarki powinny być tylko na drobniejsze rze­czy, jak jaja, masło, kurczęta... lecz
i z temi drobiazgami nie należy walić się procesyą z każdej wsi.

Tego u nas nie bywało — po­wiada jeden gospodarz nie bywało tego u nas, ażeby kto swoje rzeczy da­wał drugiemu do sprzedania.

Nieedi tam pani wybaczą odzywa się znów kumoszka żwawa — ale po próżnicy to syćko gadanie. Nikt go nie posłucha i nikt swojego masła, ani swo­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin