panna HENIA J Papi.doc

(183 KB) Pobierz

panna HENIA

Teresę - Jadwigę.

Część pierwsza.

.Jan Żera, szewc z profesji, mial liczną rodzinę — z tego powodu trudno mu było zebrać potrzebny fundusz, by sklep wynająć i urządzić. Często marzył o tym, jak z czasem osiądzie na Krakowskiem Przedmieściu, lub na innej pierwszorzędnej ulicy Warszawy, jak na wielkiej czarnej tablicy, każe złotemi literami napisać: „Jan Żera, szewc damski“ i tablicę ową nad swoim sklepem umieści, jak w oknie o szybie lagrowej wystawi arcydzieła swej sztuki. Lecz tymczasem zadawalniał się marzeniami i mie­szkał na Starym mieście w oficynie wązkiej kamienicy- przed bramą wywiesił but drewniany na znak, iż w do­mu tym obuwia dostać można, i nie brakło mu nigdy roboty.

Mieszkanie Żery składało się z dwóch nizkich poko­jów, z których jeden był jednocześnie warsztatem i ku­chnią, drugi sypialnią, jadalnią. Nie wielkie miał mie­szkanie Żera, lecz tworzyło jego rodzinę; dwoje najmłod­szych było jeszcze w kołysce, najstarszy syn i córka, bliźnięta, lat dziesięć już skończyli.

Połudaie się zbliżało; w pierwszej izbie rozlegał się huk młotków i syk płomieni na kominie, na nizkich stoł­kach przed długą drewnianą ławką, na której widać było szydła, nici, sztyfty drewniane, młotki, klej w tyglach, dratwy, jednym słowem wszystko, czego szewc potrzebuje do roboty—siedziało czterech chłopców licho ubranych. Każdy z nich inaczej zajęty: jeden dratwą zszywał skóry, drugi przybijał obcasy gwoździami, trzeci klejem pode­szwy smarował. Opodal na krześle plecionym, mocno wytłoczonym, siedział majster Żera, wysoki, barczysty, trochę szpakowaty mężczyzna z wielkiemi wąsami, opuszcza- ją,cemi się do ramion. Przed sobą na stole miał rozło­żoną skórę, którą krajał, przymierzał, oglądał; a pracując pilnie, wygwizdywał śpiewkę z opery „Ulicznik War­szawski.“ Co pewien czas zerkał na czeladników, wów­czas często przerywał gwizdanie, czoło marszczył, a w war­sztacie rozlegało się wołanie.

— Adaś! czego się gapisz w okno? Felek! czemu słuchasz co ci Antek szepcze do ucha? Brok! nie ziewaj; ej wisusy, bo jak po plecach pocięglem którego pociągnę, to wróci ochota do pracy; jeść darmo chcecie, co?

Obok komina stała pani majstrowa, także czynnie zajęta, z pomocą dziewki przygotowywała obiad dla ro­dziny i czeladzi; już barszcz biały buchał parą, ale kar­tofle były jeszcze twarde; z tygielka rozchodził się za­pach smażonej kiełbasy jednym słowem obiad miał być smaczny.

Żerowa była to kobieta chuda, mizerna, o twarzy łagodnej, oczach pełnych smutku. Suknię miała na sobie szarą, wełnianą, bardzo skromną, wielkim fartuchem per- kalowym osłoniętą, ale ruchy i postać jej cała zdradzały wpływ lepszych warunków i otoczenia, w jakich się kie­dyś znajdować musiała. W istocie, wychowanka bogatej pani, do lat dwunastu pędziła życie w zbytku i przyjem­nościach. Po śmierci opiekunki sierota nie miała się do


kogo przytulić, choć dzieckiem "była jeszcze, musiała iść w służbę. Smutne chwile pierwszej młodości Bóg jej so­wicie wynagrodził, gdyż dał jej zacnego człowieka za męża.

Często Żerowa wspominała łata dziecinne i dobrą panią, która ją pieściła i zbytkami otaczała.

Przygotowawszy obiad, gospodyni poszła nakryć stół. W pokoju, do którego weszła, wszystkie jej dzieci były zebrane: w kołysce obok wielkiego łóżka, wrysoko poście­lą zasłanego, spało dwoje niemowląt: dziesięciomiesięczny Władyś i dwuletnia Julcia, która złotą główkę braciszka tuliła we śnie do siebie; na długiej sofie, wytartym dre­lichem pokrytej, siedziały tuż przy sobie Józia i Mania, jedna sześcioletnia, druga o rok od niej starsza. Pod oknem trzyletni Kenio bił batem drewnianego konia, a czteroletni Kazio krzyczał: „wio! wio! a hej! a hej!u Na kanapce przed stolikiem widać jeszcze było chłopca i dziewczynę,—to Wicuś, najstarszy syn Żerów i rówie­śnica jego Henia. Wicuś uczy się — stolik założony jest książkami i kajetami. W tej chwili wszakże odsunął kajet i pióra, a pochylił się ku siostrze, która wpatruje się pil­nie w otwrartą książkę, którą Wicuś dostał z czytelni.

Wejście matki przerwało starszym dzieciom zajęcie, Janowa przystąpiła do stolika.

                       Czy mama wie, że Henrysia już czyta? — ode­zwał się chłopiec.

Smutną twarz Żerowej oblał promień radości, pogła­skała ciemną głowę syna.

                       Poczciwy z ciebie chłopak—rzekła.

                       Niewielką miałem robotę—odparł Wicuś—tydzień ją uczyłem tylko, żeby Henia do szkoły chodziła, dosta­wałaby piątki.

Matka westchnęła tylko.

                      Oj! jakżebym chciała uczyć moją dziewczynę — szepnęła.

                                          To              niech              ją mama posyła do              szkoły —              rzekł

Wicuś.

                      Czy ojciec się zgodzi?

                      Trzeba go poprosić.

                      Proś ty, lepiej potrafisz—rzekła Zerowa.

                      Dlaczego nie, poproszę—odparł chłopiec, i jabym chciał, żeby Henia się uczyła.

Matka pocałowała go w czoło.

                      Pomóżcie mi nakryć do stołu—rzekła—przy obie- dzie poprosisz ojca, dziś obiad dobry.

Słowa              te zdradzały, że Jan lubił              dobrze jeść, ale

któż z nas niema jakiejś słabostki? W istocie, smaczny obiad wprowadzał Żerę w dobry humor, wiedziała o tym żona.

Wicuś począł sprzątać książki, Henia dobyła z oszklo­nej szafki serwetę, cztery głębokie talerze, noże, widelce i łyżki. Gdy stół był nakryty, Żerów a siadła z Henry- siem i Kaziem po jednej stronie stołu, Wicek umieścił obok siebie              Józię,              Henia z Manią po ojca pobiegły.              Zja­wił              się niebawem              majster z czeladzią              i wszyscy              zajęli

miejsca przy stole.

W milczeniu zabrano się do posiłku: długi czas tylko brzęk łyżek słychać było.

                      A cóżeście się tak w jadle zatopili, że nie gada­cie wcale?—odezwał się naraz majster.

                      E, nie w jadle — odparł Wicuś — tylko w tym, o co chcę ojca prosić, a nie wiem jak.

Zera zwrócił ną syna łaskawe spojrzenie — był to jego ulubieniec. Chłopiec uczył się tak dobrze w szkole, iż pan Kaniewicz, dyrektor, powiedział mu, że postara się dla niego o uwolnienie od opłaty i umieści w gimnazjum.

Wicek mawiał zawsze, że doktorem będzie, jak urośnie. Żera wierzył, że syn słowa dotrzyma i pysznił się za­wczasu pierworodnym.

                       O cóż chcesz prosić?—zapytał go.

                       O to, żeby ojciec pozwolił Heni nczyć się na pensji—odparł Wicuś—ona taka pojętna, w tydzień nau­czyła się czytać.

Majster usta ze zdziwienia otworzył i nic zrazu nie odpowiedział, ale potym rzeki:

                       Co jej potym, w głowie się tylko dziewczynie przewróci. Niech się uczy gotować, szyć, prać, żeby kie­dyś była dobrą gospodynią i matką.

                       Nauka nie powinna jej w głowie przewrócić — odpowiedziała poważnie Żerowa. Mnie także nie poską­piono choć tej odrobiny nauki i ona nietylko nie prze­wróciła mi w głowie, ale owszem, przyczyniła się do tego» że staram się, jak mogę najlepiej, spełniać obowiązki go­spodyni i matki. Uśmiechnęła się potym wesoło i zapy­tała męża.

                       Wszakże, Jasiu, nie wiele możesz mi zarzucić — naprzykład dzisiejszy obiad jakoś ci smakuje, a i dzie­ciaki nasze nie są zaniedbane.

Wzruszył się majster na te słowa żony, która była wzorem pracowitości i dobroci, pocałował jej rękę z uczu­ciem.

                       Aleś ty, mamusiu — rzekł— na żadne pensje nie chodziła.

                       Prawda—odparła żona—ale chcę, żeby moja He­nia była lepszą i rozumniejszą, odemnie, żeby była szczę­śliwa i miała to, czego pragnie — Bóg jej dał zdolności, pragnie nauki—niech ją ma.


              9             

                      Może i masz rację, matko, ale czy ja podołam takim wydatkom. Wszak oprócz Heni mamy czterech chłop­ców i trzy dziewczyny.

                                                                                         Myślałam i ja o              tym i              z góry postanowiłam,              że

ty starać się będziesz o              naukę              dla chłopców, a ja              dla

Heni. Mam zamiar wyszukać taką pensję, gdzieby ją dar­mo liczyli.

Zera niósł właśnie              kawał              kiełbasy na widelcu              do

ust;              zatrzymał rękę i spojrzał z              politowaniem na żonę.

                      Tobie się zdaje, że znajdziesz taką?

Zerowa posmutniała.

                      Nie wiem, poszukam.

Wkrótce jednak nadzieja wstąpiła znowu w jej serce. Położyła rękę na ramieniu córki i zawołała wesoło: „Nie martw się Heniu, będziesz się uczyła, już moja w tym głowa.

Henia poczerwieniała z radości.

Całe poobiedzie Wicuś z siostrą matce spokoju nie dawali, pytając co chwila, gdzie jest taka pensjar na któ­rej za naukę zapłaty nie biorą: ona zbywała oboje nie- jasnemi odpowiedziami.

                      Zobaczycie, dowiecie się, poszukam, rozpytam ludzi...

Tymczasem z pomocą Heni i sługi posprzątała od obiadu, a gdy wszystko było w porządku, rzekła do dziew­czynki:

                      Czuwaj nad dziećmi i domem — ja muszę wyjść.

Wróciła dopiero wieczorem jakaś zamyślona i smut­na. Wicuś i Henia patrzyli na nią z niepokojem i cieka­wością.

                      Matusiu, czy Henia będzie chodzić na pensję?— zagadnął matkę 'Wicuś.

Ona ruszyła ramionami.

                       Nie wiem, zobaczymy, co Bóg da, odparła i smut­nym wzrokiem wpatrzyła się przed siebie, chwilę milczała, a potym dodała:

                       Byłam na pensji pani Narskiej, na Długiej ulicy, naczekałam się, oj naczekałam, ale w końcu przyszła do mnie.

                       I cóż?—zapytali jednocześnie Wicuś i Iienia.

                       W poniedziałek pójdziesz ze mną, żeby zdać egza­min: przełożona zobaczy, co umiesz—odparła Janowa. — Ale czy ty zdasz?—dodała ciszej.

Egzamin przerażał ją, była pewną, że córka przyjętą nie będzie na pensję, że jej powiedzą: „ona nic nie umieu i to ją gnębiło.

Lepszej myśli była Henia, egzamin ją zaciekawiał, chwryciła rękę matki i do nst ją poniosła.

                       O której pójdziemy? — zapytała.

                       O trzeciej — o...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin