Dan Abnett - 7 - Męczeństwo Sabbat.pdf

(6042 KB) Pobierz
Sabbat Martyr
Tłumaczenie:
Krzysztof Kowalczyk
Tom
7
cyklu: Duchy Gaunta
redakcja:
W
UJO
P
RZEM
(2018)
O
TO ŚWIAT
C
ZTERDZIESTEGO
P
IERWSZEGO
T
YSIĄCLECIA
.
O
D PONAD STU WIEKÓW
I
MPERATOR ZASIADA NA
Z
ŁOTYM
T
RONIE
Z
IEMI
. D
ZIĘKI SWEJ
BOSKIEJ WOLI WŁADA LUDZKOŚCIĄ
. D
ZIĘKI SILE SWOICH NIEZWYCIĘŻONYCH ZASTĘPÓW
WŁADA MILIONAMI PLANET
. J
EST GNIJĄCYM CIAŁEM
,
UTRZYMYWANYM PRZY ŻYCIU
DZIĘKI MOCY ARTEFAKTÓW POCHODZĄCYCH Z
M
ROCZNYCH
W
IEKÓW
T
ECHNOLOGII
. J
EST
W
ŁADCĄ
Ś
MIERCI
.
K
AŻDEGO DNIA TYSIĄCE OBYWATELI
I
MPERIUM SKŁADA SWE DUSZE W OFIERZE
,
BY
O
N
MÓGŁ ŻYĆ WIECZNIE
. Z
ATRZYMANY MIĘDZY ŻYCIEM I ŚMIERCIĄ
, I
MPERATOR STOI
ZAWSZE NA STRAŻY LUDZKOŚCI
. L
ICZNE FLOTY OKRĘTÓW KOSMICZNYCH PRZEMIERZAJĄ
ZAMIESZKANE PRZEZ DEMONICZNE ISTOTY OTCHŁANIE
P
USTKI
,
JEDYNEJ BRAMY MIĘDZY
ODLEGŁYMI GWIAZDAMI
. I
CH DROGĘ OŚWIETLA
A
STRONOMICAN
,
PSYCHICZNA
MANIFESTACJA WOLI
I
MPERATORA
.
P
OTĘŻNE ARMIE NA NIEZLICZONYCH ŚWIATACH WZNOSZĄ BROŃ W
J
EGO IMIENIU
. J
EGO
NAJWIERNIEJSZYMI ŻOŁNIERZAMI SĄ
A
DEPTUS
A
STARTES
, K
OSMICZNI
M
ARINES
,
BIOINŻYNIERYJNIE MODYFIKOWANI NADLUDZIE
. W
SPIERAJĄ ICH LICZNE LEGIONY
G
WARDII
I
MPERIALNEJ
,
NIEZLICZONE REGIMENTY I GARNIZONY NA PLANETACH
,
WIECZNIE
CZUJNI ŚLEDCZY
I
NKWIZYCJI ORAZ TECH
-
KAPŁANI Z
A
DEPTUS
M
ECHANICUS
. L
ECZ JEST
ICH WCIĄŻ ZBYT MAŁO
,
BY ZLIKWIDOWAĆ STALE OBECNE ZAGROŻENIE ZE STRONY
OBCYCH RAS
,
HERETYKÓW
,
MUTANTÓW
...
I JESZCZE GORSZYCH ISTOT
.
Ż
YCIE W TYCH CZASACH TO ZAGUBIENIE POŚRÓD MILIARDÓW LUDZI
.
T
O ŻYCIE W NAJOKRUTNIEJSZYM I NAJKRWAWSZYM SYSTEMIE POLITYCZNYM
,
JAKI
KIEDYKOLWIEK ISTNIAŁ
. P
OSŁUCHAJCIE OPOWIEŚCI O TYCH CZASACH
. Z
APOMNIJCIE O
POTĘDZE TECHNOLOGII I NAUKI
,
GDYŻ TAK WIELE ICH SEKRETÓW ZOSTAŁO NA ZAWSZE
ZAPOMNIANYCH
.
Z
APOMNIJCIE O OBIETNICACH LEPSZEGO ŻYCIA I ROZWOJU
,
GDYŻ W MROCZNEJ
PRZYSZŁOŚCI ISTNIEJE JEDYNIE WOJNA
. P
OKÓJ ZNIKNĄŁ Z TEGO ŚWIATA
. I
STNIEJĄ TYLKO
WIECZNA RZEŹ I WALKA
,
KTÓRYM TOWARZYSZY RECHOT ŻĄDNYCH KRWI BOGÓW
.
W 773
ROKU
41. T
YSIĄCLECIA
,
OSIEMNASTYM ROKU
K
AMPANII O
Ś
WIATY
S
ABBAT
,
IMPERIALNA KRUCJATA POD WODZĄ
M
ISTRZA
W
OJNY
M
ACAROTHA WCIĄŻ NIE BYŁA W
STANIE ZDOBYĆ OWIANEJ ZŁĄ SŁAWĄ PLANETY
-
FORTECY
, M
ORLONDU
. O
PÓR PLANETY
OPÓŹNIAŁ MARSZ CAŁEJ KRUCJATY
,
UNIEMOŻLIWIAJĄC
M
ACAROTHOWI POPROWADZENIE
WOJSK DO DECYDUJĄCEJ BITWY W
G
ROMADZIE
C
ARCARADON PRZECIW TRZONOWI
1
ODDZIAŁÓW WROGIEGO WATAŻKI
(
TAK ZWANEGO
„A
RCHONA
”), U
RLOCKA
G
AURA
.
Z
ASTĘPY KRZYŻOWCÓW NIGDY JESZCZE NIE BYŁY TAK SKRAJNIE WYCZERPANE I
WYSTAWIONE NA ATAKI Z FLANKI
. A
RMIE
C
HAOSU
,
POD KOMENDĄ
A
NAKWANARA
S
EKA I
E
NOKA
I
NNOKENTIEGO
,
DWÓJKI NAJBARDZIEJ BEZLITOSNYCH PODLEGŁYCH
G
AUROWI
WODZÓW
,
ODNOSIŁY PASMO SUKCESÓW PODCZAS KONTRATAKÓW NA KIERUJĄCE SIĘ KU
CENTRUM GALAKTYKI IMPERIALNE ODDZIAŁY
. K
OLEJNE PORAŻKI GROZIŁY ROZBICIEM
KRUCJATY NA DWA FRONTY
,
CO SKUTKOWAŁOBY IZOLACJĄ
,
OTOCZENIEM I ZNISZCZENIEM
ZNACZNEJ CZĘŚCI ZASTĘPÓW
,
A WŚRÓD NICH SAMEGO
M
ISTRZA
W
OJNY
.
M
ACAROTH BYŁ ŚWIADOM MAJACZĄCEGO NAD NIM ZAGROŻENIA
,
PODOBNIE
,
JAK
ZDAWAŁ SOBIE SPRAWĘ Z BEZNADZIEJNOŚCI SWOJEGO POŁOŻENIA
.
N
IE MÓGŁ DŁUŻEJ NADWYRĘŻAĆ SWOICH ODDZIAŁÓW I OTWIERAĆ SIĘ NA ATAKI
PODJAZDOWE
,
LECZ RÓWNIE NIEMOŻLIWE BYŁO PRZENIESIENIE WOJSK Z FRONTU NA
M
ORLOND
,
GDYŻ OSŁABIENIE OBLĘŻENIA OTWORZYŁOBY
G
AUROWI MOŻLIWOŚĆ
KONTRATAKU NA AWANGARDĘ KRUCJATY
.
O
BA ROZWIĄZANIA WYDAWAŁY SIĘ SKAZYWAĆ KRZYŻOWCÓW NA ZAGŁADĘ
,
WYMAGAJĄC OD
M
ACAROTHA LI TYLKO WYBORU POMIĘDZY DWOMA RODZAJAMI
R
YZYKA
.
M
ÓWI SIĘ
,
ŻE W TYM CZASIE ZAPREZENTOWAŁ JEDNEMU ZE SWOICH GENERAŁÓW DWA
IDENTYCZNE KIELICHY WINA I ZMUSIŁ GO DO PODJĘCIA WYBORU
. „J
EDEN Z NICH ZAWIERA
NAPÓJ
,
W DRUGIM JEST TRUCIZNA
",
OZNAJMIŁ
. „J
AKIM SPOSOBEM MÓGŁBYM JE
ROZPOZNAĆ
? ”,
ZAPYTAŁ PODKOMENDNY
. „ U
NOSZĄC JEDEN Z NICH I KOSZTUJĄC
ZAWARTOŚCI
”,
WYJAŚNIŁ
M
ISTRZ
W
OJNY
.
M
ACAROTH W KOŃCU ZADECYDOWAŁ POZOSTAĆ NA POZYCJI
,
RYZYKUJĄC WYCZERPANIE
SWOICH WOJSK
,
I OSTATKIEM SIŁ SPRÓBOWAĆ ZDOBYĆ
M
ORLOND
. W
TRZECIM
KWARTALE
773
ROKU
, E
NOK
I
NNOKENTI ROZPOCZĄŁ BESTIALSKI
,
NISZCZYCIELSKI ATAK
NA FLANKĘ
G
RUPY
A
RMII
K
HAN
. N
ASTAŁ CZAS KATASTROFY I MAJACZĄCEJ NA
HORYZONCIE ZAGŁADY
.
O
RAZ CZAS CUDÓW
...
– fragment z „Historii Późnych Krucjat Imperialnych"
2
PROLOG
Informacje wywiadowcze, jeśli można było je tak nazwać, znajdowały się w ich rękach od
tygodnia. Mimo to, On przeglądał je dwa, czasem trzy razy dziennie, a jeszcze częściej w
czasie nocnego czuwania, jakby z jakiegoś powodu oczekiwał, że za którymś razem się
zmienią.
Etrodai nie był pewien, co to oznacza. Nie wiedział, czy świadczyło to o
podekscytowaniu, czy o zaniepokojeniu otrzymanymi wieściami. Niezmiernie go to martwiło,
gdyż do tej pory cieszył się niezrównaną umiejętnością odczytywania Jego kaprysów i
nastrojów. Etrodai piastował funkcję Jego powiernika od dziewięćdziesięciu dwóch lat,
dziedzicząc ją po poprzedniku, którego pokonał w oficjalnym pojedynku. Nikt nie znał Go
lepiej, niż Etrodai. Tym razem, Etrodai był jednak równie zagubiony, co wszyscy inni.
Pajęczyny zadrżały wzdłuż wyblakłych filarów i zakurzonych wnęk Procesu, a wokół
rozległ się klekot kości. Oznaczało to, że On znów był niespokojny. Etrodai zerwał się na
równe nogi jeszcze zanim rozwarły się onyksowe wrota, unosząc do twarzy oskórowane
zmiennoostrze. Powiernik usłużnie czekał, kryjąc bojaźń. Klekotanie zdawało się przybierać
na sile. Suche zgrzyty ludzkich czaszek, z których większość plamiły przypominające
błyszczący lakier oznaki rozkładu, przywodziły na myśl brzęczenie chrząszczy i były
względnie znośne. O wiele trudniej było wytrzymać dźwięk w dawane przez czaszki obcych.
Niektóre czrepy szczebiotały i charczały, inne gdakały niczym ptaki lub tykały jak zegary,
falując zakurzonymi szczękami jakby liśćmi na wietrze. Kiedyś, gdy On odpoczywał, by
wspomóc gojenie psionicznej rany, Etrodai wypełniał długie godziny oczekiwania starając się
policzyć wszystkie czaszki Procesu. Poddał się gdzieś około dziesiątego tysiąca. Łby wciąż
mu przerywały i sprawiały, że gubił rachubę.
Onyksowe wrota, wysokie jak pięciu rosłych mężczyzn i równie szerokie, usunęły się w
wilgotny szpik śluzy powietrznej z cichym hukiem. Zza progu wionęło gorące powietrze.
Kości zamilkły.
On wystąpił ze swej nienaruszalnej komnaty. Pole wytłumiające drżało wokół Niego
niczym tafla jeziora.
– Mistrzu – powitał Etrodai, nie opuszczając miecza, lecz z szacunkiem odwracając
wzrok. – Czego sobie życzysz?
– Udzielono mi psi-audiencji z Archonem, toteż znam jego zdanie na temat obecnej
sytuacji. Powiedział mi, że jeśli to, czego się dowiedzieliśmy jest prawdą, muszę działać
zgodnie z własnym sercem. – Jego głos był kruchy, lecz melodyjny, niczym dźwięk belofonu
albo sonoretu. Etrodai zawsze wstydził się mówić przy Nim własnym, paskudnym,
tworzonym przez wszczepione maszyny głosem. – Serce podpowiada mi, że musimy
przedłożyć tę kwestię ponad bieżące sprawy. A teraz, co z narzędziami?
– Zostały zgromadzone na rufowym pokładzie, Mistrzu. Oczywiście te z nich, które
3
można było bezpiecznie zgromadzić.
– Zatem przemówię do nich i obarczę ich zadaniem. Najpierw...
Najpierw jednak ostatni raz obejrzę objawioną nam prawdę.
Etrodai nie był tym zaskoczony. Obrócił się i poprowadził Mistrza wzdłuż korytarza,
obserwowany przez klekoczące we wnękach czaszki.
Proces był ciemny niczym krypta, której mroki rozświetlały jedynie starodawne,
szwankujące lumisfery. Liczył sobie kilometr długości. Na jego drugim końcu, niewolnicy o
kozich głowach obrócili w zamkach żelazne klucze i otworzyli olbrzymie, spiżowe wrota.
Patrzyli na ściany i łkali, obawiając się, że mogą przypadkiem na Niego spojrzeć.
W kolejnej sali, pod złoconym sklepieniem i między freskami przedstawiającymi Pięć
Okrucieństw, czekało na nich siedem trzynastek wojowników ze Świty. Niczym jeden mąż,
żołnierze stanęli na baczność, uderzając ciężkimi butami o posadzkę i położyli broń na
ramionach. Podobnie jak Etrodai, nosili czarno– -błękitne pancerze osobiste o wysokich
kołnierzach. Na głowach mieli szerokie szyszaki z przyłbicami zwieńczonymi bulwiastymi
goglami, przywodzącymi na myśl oczy owadów.
Etrodai stanął na czele Świty, wciąż kierując ku sklepieniu oskórowane ostrze miecza,
którego ciernista klinga zaczynała zachodzić kroplami krwi. Żołnierze maszerowali jako
eskorta Mistrza.
Każdy z nich zgiął prawą rękę pod ciężarem umieszczonej na ramionach broni i bujał w
powietrzu lewą niczym wahadłem zegarowym. Dwóch z nich wyprzedziło kolumnę, by
otwierać przed pochodem kolejne wrota.
Dostępu do krypty danych broniła tarcza pola próżniowego, migocząca w powietrzu jak
plama oleju na wodzie. Tarcza opadła po muśnięciu Jego dłoni. Każdy zwykły śmiertelnik
straciłby rękę aż do łokcia, gdyby pokusił się o podobny wyczyn. Świta zajęła pozycję przy
wejściu, podczas gdy Etrodai wszedł z Nim do środka.
W krypcie danych panował chłód i półmrok. Ściany zdobiły żebra z gąbczastej tkanki,
podobnej do skamieniałego płynu stawowego.
Płyty wyzierające spomiędzy żeber pokrywało pismo w języku używanym jeszcze przed
powstaniem Imperium. Wokół ich stóp unosiła się gęsta, połyskująca mgła.
Przechowywane w komnacie tajemnice szeptały do ich uszu, sycząc niczym gorąca para
albo tłuszcz na rozgrzanej patelni.
Mamrotanie nie było tak głośne, jak klekotanie niezliczonych czerepów Procesu, lecz
zdawało się znacznie bardziej natarczywe i odrażające. Plugawe szepty opadały na Etrodaia,
przebijając się przez jego pancerz i czaszkę, by wczołgać się do mózgu i powiedzieć mu o
rzeczach, o których nawet on nie chciał słyszeć.
Kluczowe dane umieszczono na piedestale w centrum krypty.
Zostały wyłuskane z wypalonych synaps wyroczni i zakonserwowane w formie
niedojrzałej myśli, by zachować ich wierność.
Engram przybrał formę świetlistej wstęgi, kręcącej ósemki wokół gąbczastej bryły
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin