Christie Agatha - Marple 12 Strzały w Stonygates.txt

(297 KB) Pobierz
Agatha Christie


Strzały w Stonygates


Przełożyła Beata Długajczyk
Tytuł oryginału angielskiego: They Do It with Mirrors

Dla
Matthew Pricharda


I

Pani Van Rydock z lekkim westchnieniem odsunęła się od lustra.
- No, teraz powinno być dobrze - oznajmiła. - Podoba ci się, Jane?
Panna Marple przyjrzała się kreacji od Lanvanellego z aprobatš.
- Uważam, że to bardzo ładna suknia - zapewniła z przekonaniem.
- Tak, jest bez zarzutu - powiedziała pani Van Rydock, wzdychajšc ponownie. - Proszę pomóc mi jš zdjšć, Stefanio - dodała.
Stefania, starsza już pokojówka o siwych włosach i mocno zaciniętych wšskich wargach, troskliwie pomogła swojej chlebodawczyni się rozebrać.
Pani Van Rydock ponownie stanęła przed lustrem. Miała teraz na sobie atłasowš halkę w kolorze brzoskwiniowym i mocno zasznurowany gorset. Jej zgrabne nogi były obcišgnięte cienkimi nylonowymi pończochami. Twarz, poddawana cišgle masażom i pokryta warstwš dobrych kosmetyków, z dalszej odległoci sprawiała wrażenie niemal dziewczęcej. Starannie ufryzowane włosy miały odcień lekko fioletowy. Patrzšc na paniš Van Rydock, trudno się było doprawdy domylić, jak wyglšdałaby, gdyby nie te wszystkie zabiegi. Co tylko można zrobić dla urody za pienišdze, zostało uczynione. Do tego dochodziła jeszcze specjalna dieta, masaże i ćwiczenia gimnastyczne.
Ruth Van Rydock popatrzyła na przyjaciółkę z szelmowskim umiechem.
- Jak mylisz, Jane, czy wielu ludzi powiedziałoby, że jestemy niemal równolatkami, ty i ja?
Panna Marple odpowiedziała zupełnie szczerze:
- Sšdzę, że nikomu nie przyszłoby to do głowy. Obawiam się, że po mnie dokładnie widać, w jakim jestem wieku.
Panna Marple miała zupełnie białe włosy, różowiutkš, nieco pomarszczona twarz i jasnoniebieskie, porcelanowe oczy o niewinnym spojrzeniu. Wyglšdała jak słodka, czarujšca starsza dama. Natomiast Ruth Van Rydock z pewnociš nikt nie obdarzyłby tym mianem.
- Chyba masz rację, Jane - powiedziała pani Van Rydock, krzywišc się lekko. - Zresztš po mnie też już znać moje lata, tyle że w zupełnie inny sposób. Widzšc mnie, ludzie zwykli mówić: To zadziwiajšce, jak tej starej wiedmie udało się zachować takš figurę. I majš rację, jestem starš wiedmš, a co gorsza, czuję się jak stara wiedma.
Ciężko opadła na pokryty jedwabiem fotel.
- Dziękuję, Stefanio - zwróciła się do pokojówki - możesz już odejć.
Stefania zabrała suknię i oddaliła się.
- Poczciwa Stefania - cišgnęła Ruth Van Rydock - służy u mnie już trzydzieci lat i jest jedynš osobš, która wie, jak ja tak naprawdę wyglšdam... Jane, muszę z tobš pomówić!
Panna Marple pochyliła się trochę do przodu z wyrazem oczekiwania na twarzy. Stanowczo nie pasowała do krzykliwej, przeładowanej ozdobami sypialni drogiego hotelowego apartamentu. W skromnej czarnej sukni panna Marple w każdym calu wyglšdała jak prawdziwa dama.
- Martwię się, Jane. Martwię się o Carrie Louise.
- Carrie Louise... - powtórzyła panna Marple w zamyleniu. Dwięk tego imienia sprawił, że jej myli poszybowały daleko w przeszłoć.
Szkolny internat we Florencji. Ona sama, rumiana dziewczyna z angielskiej szkoły klasztornej, i te dwie Amerykanki, Martinówny, które z powodu osobliwego akcentu, swobodnych manier i rozpierajšcej je energii były dla młodej Angielki obiektem fascynacji. Ruth, wysoka, pełna temperamentu, zachowujšca się tak, jakby cały wiat należał wyłšcznie do niej, i Carrie Louise, niska, krucha, odrobinę niemiała.
- Kiedy widziała jš po raz ostatni, Jane?
- Och, nie widziałymy się już całe wieki. Od naszego ostatniego spotkania upłynęło co najmniej dwadziecia pięć lat. Oczywicie co roku wymieniamy życzenia bożonarodzeniowe.
Osobliwa była ta przyjań, jaka połšczyła jš, młodziutkš Jane Marple, i obie Amerykanki. Oczywicie ich drogi szybko się rozeszły, ale dawne więzy pozostały. Listy, wymiana życzeń wištecznych i urodzinowych. Dziwne, ale to włanie Ruth, której dom - albo mówišc dokładniej, wiele domów - znajdował się w Ameryce, stała się tš z sióstr, z którš widywała się częciej. Chociaż może nie było to wcale takie dziwne. Jak większoć Amerykanek z jej sfery Ruth była prawdziwš kosmopolitkš. Niemal co roku przyjeżdżała do Europy. Pojawiała się w Londynie, odwiedzała Paryż, spędzała jaki czas na Riwierze i wracała do domu. I zawsze szukała okazji, by móc zobaczyć się ze starš przyjaciółkš. Obecne spotkanie było jednym z wielu. Umawiały się to w Claridge, to w Savoyu, czasami spotykały się w hotelu Berkeley, innym razem w Dorchester. Wytworny wspólny posiłek, popołudnie spędzone na miłych wspomnieniach, wreszcie czułe, popieszne pożegnanie. Ruth nigdy nie znalazła doć czasu, aby odwiedzić swojš przyjaciółkę w St Mary Mead, zresztš panna Marple nawet tego od niej nie oczekiwała. Życiem każdego człowieka rzšdzi odmienne tempo. Tempem Ruth było presto, podczas gdy panna Marple zadowalała się adagio.
Tak więc częciej widywała się z mieszkajšcš w Ameryce Ruth, podczas gdy z Carrie Louise, która mieszkała w Anglii, nie spotkała się już od ponad dwudziestu lat. I chociaż mogło się to wydawać dziwne, w gruncie rzeczy nie było w tym nic nadzwyczajnego. Mieszkajšc w tym samym kraju, człowiek nie stara się organizować jakich specjalnych spotkań z przyjaciółmi, zakładajšc, że prędzej czy póniej i tak do tego dojdzie. Tymczasem w życiu często bywa inaczej niż w wyobrażeniach. Drogi Jane Marple i Carrie Louise przez ćwierć wieku nie zdołały się skrzyżować.
- Dlaczego martwisz się o Carrie Louise, Ruth? - zapytała panna Marple.
- Właciwie to sama nie wiem. Ale fakt, że w ogóle się o niš martwię, bardzo mnie niepokoi.
- Czyżby była chora?
- Nie. Jest co prawda bardzo delikatna, ale przecież zawsze była taka. Nie mogę powiedzieć, aby jej się ostatnio pogorszyło, pomijajšc oczywicie ten drobny fakt, że się postarzała, jak my wszystkie zresztš.
- Czy jest nieszczęliwa?
- O nie!
Oczywicie że nie - pomylała panna Marple. Byłoby rzeczywicie trudno wyobrazić sobie Carrie Louise w roli kobiety nieszczęliwej, choć w jej życiu bywały niewštpliwie i mało radosne momenty. Jednak w takich chwilach Carrie Louise sprawiała wrażenie oszołomionej czy zakłopotanej, nigdy jednak nie wyglšdała jak osoba dotknięta nieszczęciem.
- Carrie Louise zawsze chodziła z głowš w chmurach -stwierdziła Ruth Van Rydock. - Nie miała pojęcia o rzeczywistoci. Może to włanie tak mnie niepokoi?
- Jej otoczenie... - zaczęła z wahaniem panna Marple, ale urwała, potrzšsajšc tylko głowš.
- Nie, to leży w niej samej. Carrie Louise zawsze była przepełniona ideałami. Oczywicie w czasach naszej młodoci idealizm był po prostu w modzie, każda szanujšca się młoda dziewczyna musiała być po trosze idealistkš. Pamiętasz, Jane? Ty chciała wyjechać do leprozorium i pielęgnować trędowatych, ja za zamierzałam zostać zakonnicš. Ale z takich marzeń przecież się wyrasta. Małżeństwo - jeli mogę się tak wyrazić - skutecznie leczy człowieka z idealizmu. Muszę przyznać, że ja nigdy nie wyszłam na tym le.
Panna Marple pomylała, że to bardzo dyplomatyczne okrelenie sytuacji. Ruth Van Rydock była trzykrotnie zamężna, za każdym razem z bardzo bogatym człowiekiem. Kolejne rozwody tylko powiększały jej - i tak już spore - konto bankowe, nie przynoszšc jednoczenie bolesnych rozczarowań.
- Zawsze byłam stanowcza - mówiła pani Van Rydock - i nie dawałam się nikomu podporzšdkować. Nie oczekiwałam zbyt wiele od życia, a już z pewnociš nie od mężczyzn. I niele na tym wyszłam. Żadnych kłopotów, żadnych zawiedzionych nadziei. Z Tommym pozostalimy do dzisiaj dobrymi przyjaciółmi, a Julius zawsze zasięga mojej opinii, jeli idzie o operacje giełdowe. - Twarz jej spochmurniała. - Mylę, że to, co mnie niepokoi w Carrie Louise, to włanie jej idealizm i skłonnoć do wychodzenia za mšż za dziwaków.
- Za dziwaków?
- Za ludzi z ideałami. Carrie Louise zawsze była idealistkš. Miała zaledwie siedemnacie lat i była liczna jak obrazek, a już przysłuchiwała się z zachwytem staremu Gulbrandsenowi, wpatrujšc się w niego oczami jak spodki, gdy opowiadał o swoich wielkich planach naprawy ludzkoci. Miał już dobrze po pięćdziesištce, gdy się pobrali. Wyobra sobie, wdowiec, dorosłe dzieci. A wszystko z powodu jego filantropijnych idei. Była nim dosłownie urzeczona. Zupełnie niczym Desdemona Otellem. Na szczęcie obyło się bez Jagona. No i Gulbrandsen nie był kolorowy. Był Szwedem czy może Norwegiem.
Panna Marple pokiwała w zamyleniu głowš. Nazwisko Gulbrandsena było głone w całym wiecie. Znano go powszechnie jako człowieka, który dzięki wrodzonym zdolnociom do interesów najzupełniej uczciwymi metodami zgromadził ogromny majštek i przeznaczył go na cele społeczne. Jego imię nosiło wiele instytucji i organizacji filantropijnych, takich jak Fundacja Gulbrandsena, Komitet Badań Naukowych im. Gulbrandsena, Zarzšd Sierocińców i Przytułków im. Gułbrandsena czy wreszcie - może najbardziej znane przedsięwzięcie - Instytut kształcšcy dzieci pochodzšce ze rodowisk robotniczych.
- Oczywicie nie polubiła go dla pieniędzy - mówiła Ruth. - Gdybym to ja za niego wyszła, to z pewnociš tylko dlatego, że był taki bogaty. Ale nie Carrie Louise. Doprawdy nie wiem, co by się stało, jeliby nie umarł, gdy miała zaledwie trzydzieci dwa lata. Trzydzieci dwa lata to bardzo przyjemny wiek dla wdowy. Ma się już pewne dowiadczenie, a jednoczenie cišgle jest się młodym.
Przysłuchujšca się tym słowom stara panna ze zrozumieniem pokiwała głowš. Przed jej oczami przesunšł się cały szereg wdów zamieszkujšcych St Mary Mead.
- Byłam taka zadowolona, gdy Carrie Louise zdecydowała się wyjć za Johnniego Restaricka. Oczywicie on polubił jš dla pieniędzy. Albo inaczej, nigdy by się z niš nie ożenił, gdyby była biedna. Johnnie był egoistš, lekkoduchem wiecznie gonišcym za przyjemnociami. Ale taki mšż jest o wiele bezpieczniejszy od dziwaka. Johnnie marzył o ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin