Christie Agatha - Roża i cis.txt

(359 KB) Pobierz
MARY WESTMACOTT
CZYLI
AGATHA CHRISTIE

RÓŻA I CIS

PRZEŁOŻYŁA BOGUMIŁA MALARECKA
TYTUŁ ORYGINAŁU THE ROSE AND THE YEW TREE
 
Chwila róży dopełnia się nie krócej
niż chwila cisu
T. S. Eliot
 
PROLOG

Przebywałem w Paryżu, kiedy to Parfitt, mój służšcy, stanšł przede mnš i powiedział, że chce się ze mnš zobaczyć pewna kobieta. Podobno, dodał, przychodzi z czym bardzo ważnym.
Hołdowałem zwyczajowi nieprzyjmowania nie zapowiedzianych goci, byłem bowiem przekonany, iż ludzie, którzy domagajš się widzenia w nie cierpišcej zwłoki sprawie, na ogół proszš o wsparcie finansowe; prawdziwie potrzebujšcy rzadko uciekajš się do chodzenia po probie.
Zapytany o nazwisko gocia, Parfitt podał mi wizytówkę. Catherine Yougoubian  głosił rzšd czarnych liter; nazwisko, które nic mi nie mówiło, i jeli mam być szczery, niezbyt mi się spodobało. Zrewidowałem wczeniejsze przekonanie, jakoby ta kobieta potrzebowała wsparcia, i pomylałem sobie, że ma co do sprzedania  prawdopodobnie jaki podrabiany antyk, rzekomš okazję  i że trudno będzie mi się opędzić przed jej natarczywociš.
Powiedziałem, że przykro mi, lecz nie przyjmę pani Yougoubian, natomiast nie mam nic przeciwko temu, by swojš sprawę przedstawiła listownie. Parfitt skinšł głowš i wycofał się. Polegajšc na nim absolutnie (kaleka, taki jak ja, potrzebuje godnego zaufania personelu), nie miałem najmniejszej wštpliwoci, że problem już nie istnieje. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu Parfitt jednakże pojawił się ponownie. Kobieta, powiedział, jest bardzo natarczywa. Dodał, że to, co jš do mnie sprowadza, ma być sprawš życia i mierci i ma dotyczyć mojego starego przyjaciela.
Zapłonšłem ciekawociš. Nie z powodu takiej zapowiedzi  to był oczywisty gambit; życie i mierć i stary przyjaciel to zwykłe pionki w grze. Nie, mojš ciekawoć wywołało zachowanie Parfitta; on nigdy nie wróciłby do mnie z tego rodzaju przesłaniem. Doszedłem więc cło wniosku, że Catherine Yougoubian jest niewyobrażalnie piękna, a przynajmniej niezwykle atrakcyjna. Nic poza tym, pomylałem, nie tłumaczy jego zachowania.
Miałem pięćdziesišt lat, byłem kalekš, lecz nie przestałem być mężczyznš: dałem się wcišgnšć w pułapkę. Zapragnšłem zobaczyć to promienne stworzenie, które potrafiło złamać opór nieskazitelnego służšcego.
Zatem poleciłem wprowadzić kobietę, lecz gdy Catherine Yougoubian wkroczyła do pokoju, niemal mi dech w piersiach zaparło!
Istotnie, nietrudno było zrozumieć postawę Parfitta. Jego osšd ludzkiej natury jest absolutnie nieomylny. Rozpoznał w Catherine osobę, przed której uporem i stanowczociš padajš wszelkie mury. Postšpił mšdrze, kapitulujšc od razu, a tym samym oszczędzajšc sobie długiej i nużšcej batalii. Catherine Yougoubian charakteryzowała się bowiem nieugiętociš młota kowalskiego i monotoniš palnika acetylenowotlenowego lub też, jeli kto woli, cierpliwociš kropli, która dršży skałę! W drodze cło celu czas się dla niej nie liczył. Zdeterminowana, mogłaby siedzieć w moim hallu cały dzień. Należała do kobiet, które żyjš jednš ideš, co daje im niebywałš przewagę nad mniej prostolinijnymi osobnikami.
Tak więc szok, jakiego doznałem na jej widok, był straszliwy. Całkowicie nastawiłem się na to, że ujrzę prawdziwš pięknoć. A tu, kobieta, która przekracza próg mojego pokoju, jest przeraliwie, można by powiedzieć monumentalnie nijaka. Nie szpetna, proszę zauważyć. Szpetota ma swój urok i doć często udaje jej się podbijać ludzi. Catherine miała wielkš, płaskš jak nalenik, pozbawionš jakiegokolwiek wyrazu twarz, szerokie usta i ledwo rysujšcy się wšsik nad górnš wargš. Jej małe i czarne oczy przywodziły na myl rodzynki w zakalcowatym ciecie, a bujne włosy były zaniedbane i okropnie przetłuszczone. To, co zwykło się nazywać figurš, było do tego stopnia bezkształtne, że nie zasługiwało na jej nazwę. Nijak nie pasujšce ubranie, zakrywajšce skrzętnie całe ciało, nie dawało odpowiedzi na pytanie, czy jego włacicielka jest nędzarkš, czy osobš zamożnš. Do tego wszystkiego należało dodać stanowczy podbródek i  jak usłyszałem, kiedy mój goć otworzył usta  chrapliwy, nieprzyjemny głos.
Rzuciłem pełne wyrzutu spojrzenie Parfittowi, lecz ten wytrzymał je z niezmšconym spokojem. Najwidoczniej był przekonany, jak zwykle, że wie, co robi.
 Pani Yougoubian, proszę pana  powiedział i wycofał się, zamykajšc za sobš drzwi i zostawiajšc mnie na łasce tej stanowczej z wyglšdu istoty płci żeńskiej.
Catherine zbliżyła się do mnie, nie czekajšc na jakškolwiek zachętę. Nigdy jeszcze nie czułem się tak bezradny, tak w pełni wiadom swojego kalectwa. Od takiej kobiety wskazane byłoby uciekać jak najdalej, lecz w moim wypadku nie mogło być mowy o żadnej ucieczce.
 Proszę pójć ze mnš, jeli łaska  przemówiła głonym, stanowczym tonem. To była nie tyle proba, ile żšdanie.
 Słucham?  powiedziałem, nie wierzšc własnym uszom.
 Niestety, nie mówię zbyt dobrze po angielsku. Lecz nie ma czasu do stracenia. W ogóle nie ma czasu. Proszę pójć ze mnš do pana Gabriela. On jest bardzo chory. On umiera. Pyta o pana. Więc jeli chce go pan zobaczyć, musi pan ić natychmiast.
Wpatrywałem się w niš z niedowierzaniem. Mówišc szczerze, mylałem, że jest szalona. Nazwisko Gabriel nie wywarło na mnie żadnego wrażenia choćby dlatego, że wymówione zostało niewyranie. W ogóle nie zabrzmiało jak Gabriel. Ale nawet gdyby, to i tak zapewne nie drgnęłaby we mnie żadna czuła struna. To wszystko działo się tak dawno temu. Upłynęło pewnie z dziesięć lat od czasu, kiedy ostatni raz mylałem o Johnie Gabrielu.
 Chce pani powiedzieć, że kto umiera? Kto, ehm, kogo znam?
Popatrzyła na mnie z gorzkim wyrzutem.
 Ależ tak, zna go pan, zna go pan dobrze, a on pragnie pana zobaczyć.
Była tak bezwzględnie pewna swego, że zaczšłem łamać sobie głowę, jak brzmiało nazwisko, które wymieniła. Gable? Galbraith? Istotnie, znałem swego czasu niejakiego Galbraitha, inżyniera górnictwa, lecz była to znajomoć powierzchowna; zakrawało zatem na absurd, by to on wzywał mnie na łożu mierci. Jednak chylšc czoło przed siłš charakteru Catherine, ani przez moment nie wštpiłem, że mówi prawdę.
 Jakie nazwisko pani wymieniła?  zapytałem.  Galbraith?
 Nie, nie. Gabriel. Słyszy pan?! Gabriel!
Wytrzeszczyłem oczy. Tym razem usłyszałem jak należy, lecz to słowo kojarzyło mi się jedynie z archaniołem Gabrielem i parš jego wielkich skrzydeł. Wizja ta niele zresztš pasowała do Catherine Yougoubian. Jej żarliwoć w wypełnianiu sobie tylko znanego posłannictwa przywodziła na myl typ nabożnej niewiasty, którš zazwyczaj dawni włoscy prymitywici umieszczali w lewym dolnym rogu swoich obrazów. W zawieszonym nade mnš zakalcowatym obliczu zlewały się w jedno szczególna prostota rysów i płomienne powięcenie.
Dodała nieustępliwie, zawzięcie:
 John. John Gabriel.
Wróciło do mnie wszystko. Zakręciło mi się w głowie i poczułem lekkie mdłoci. St Loo, trzy stare kobiety i Milly Burt, i John Gabriel ze swojš brzydkš, pełnš ekspresji twarzš, kołyszšcy się łagodnie na piętach. I Rupert, wysoki i przystojny jak młody bóg. I, oczywicie, Isabella
Przypomniałem sobie ostatnie spotkanie z Johnem Gabrielem w Zagrade, jak również to, co się tam wówczas wydarzyło, i poczułem, jak wzbiera we mnie goršca fala gniewu i obrzydzenia
 A więc on umiera?  zapytałem bezlitonie.  Miło mi to usłyszeć!
 Słucham?
Sš takie słowa, których nie sposób powtórzyć, kiedy kto mówi grzecznie: Słucham? Catherine Yougoubian zdawała się kompletnie nic nie pojmować. Powiedziałem tylko:
 Mówi pani, że on umiera?
 Tak. Umiera i cierpi. Straszliwie cierpi.
Cóż, tego również słuchałem z przyjemnociš. Żaden ból nie mógł być wystarczajšcš pokutš za to, co John Gabriel uczynił. Jednak zabrakło mi odwagi, by powiedzieć to kobiecie, która najwyraniej była jego oddanš wielbicielkš. Co takiego kryło się w tym indywiduum, zastanawiałem się zirytowany, że kobiety zawsze ulegały jego czarowi? Był brzydki jak wszyscy diabli. Był pretensjonalny, prostacki, chełpliwy. Kierował się własnym rozumem i był, w pewnych okolicznociach (raczej podłych!), dobrym kumplem. Był obdarzony poczuciem humoru. Ale przecież żadna z tych cech nie wpływa w sposób zasadniczy na powodzenie mężczyzn u płci pięknej.
Catherine przerwała moje rozmylanie.
 Pójdzie pan, prawda? Pójdzie pan? Zaraz? Nie ma czasu do stracenia.
Wzišłem się w garć.
 Przykro mi, droga pani  powiedziałem stanowczo.  Obawiam się jednak, że nie będę mógł jej towarzyszyć.
 Ale on się o pana upomina  nalegała.
 Mimo to nie pójdę.
 Pan nic nie rozumie. On jest chory. Jest umierajšcy; powtarzam, on chce się z panem zobaczyć.
Zebrałem się w sobie do walki. Wreszcie zaczynałem pojmować (Parfitt zrozumiał to w lot), że Catherine Yougoubian nie poddaje się łatwo.
 Pani się myli  powiedziałem.  John Gabriel nie jest moim przyjacielem.
Zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy.
 Ależ tak, jest. Wyczytał w gazecie pańskie nazwisko i to, że jest pan członkiem jakiej komisji. Kazał mi pana szukać. Błagam, pan musi ić prędko, bardzo prędko. Doktor mówi, że to zaraz. Pójdzie pan od razu, zgoda?
Uznałem, że nie pozostaje mi nic innego jak szczeroć.
 John Gabriel może się usmażyć w piekle, mało mnie to obchodzi  powiedziałem.
 Słucham?
Popatrzyła na mnie z niepokojem, marszczšc grzecznie swój długi nos; najwyraniej nic nie pojmowała
 John Gabriel  oznajmiłem wolno i dobitnie  nie jest moim przyjacielem. To człowiek, którego nienawidzę. Nienawidzę! Czy rozumie mnie pani?
Catherine Yougoubian zamrugała. Zdawało mi się, że wreszcie co do niej dotarło.
 Pan mówi  zaczęła z trudem, jak dziecko przepowiadajšce trudnš lekcję  pan mówi że że pan że nienawidzi pan Johna Gabriela? Dobrze usłyszałam?
 Bardzo dobrze  odparłem.
Moja rozmówczyni umiechnęła się, lecz był to umiech szaleńca.
 Nie, nie  powiedziała pobłażliwie  to ni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin