Christie Agatha - Poirot 27 Pierwsze drugie zapnij mi obuwie.txt

(298 KB) Pobierz
AGATHA CHRISTIE

Poirot 27 PIERWSZE, DRUGIE... ZAPNIJ MI OBUWIE

TŁUMACZYLI JAN S. ZAUS, IRENA CIECHANOWSKA-SUDYMONT
TYTUŁ ORYGINAŁU ONE, TWO, BUCKLE MY SHOE

SCAN-dal
Nowe releasy


Dorocie North,
która lubi powieci kryminalne i mietanę,
w nadziei, że te pierwsze zastšpiš brak
tej drugiej!


WSTĘP
PIERWSZE, DRUGIE, ZAPNIJ MI OBUWIE

I

Pan Morley nie był w najlepszym humorze w czasie niadania.
Narzekał na boczek, zastanawiał się, dlaczego kawa musi wyglšdać jak płynne błoto, i zrobił uwagę, że płatki zbożowe sš coraz gorsze.
Pan Morley był szczupłym mężczyznš o mocno zarysowanej szczęce i wojowniczym podbródku. Siostra, która prowadziła mu dom, była rosłš kobietš podobnš do grenadiera. Spojrzała z troskš na brata i spytała, czy woda do kšpieli była znów zimna.
Pan Morley niechętnie odparł, że nie.
Zerknšł do gazety i stwierdził, że rzšd zdaje się przechodzić ze stanu niekompetencji do rzeczywistego upoledzenia na umyle.
Panna Morley rzekła basowym głosem, że to haniebne.
Jako prawdziwa kobieta zawsze twierdziła, że bez względu na to, jaki rzšd był włanie przy władzy, był on wyranie użyteczny. Nalegała więc, aby brat wyjanił dokładnie, dlaczego uważa, że obecna polityka rzšdu jest niezdecydowana, idiotyczna, kretyńska i otwarcie samobójcza.
Kiedy pan Morley wyczerpujšco wypowiedział się w powyższych sprawach, wzišł drugš filiżankę tej znienawidzonej kawy i zrzucił z siebie ciężar swego prawdziwego niezadowolenia.
- Te dziewczyny - powiedział - wszystkie 54 takie same! Niesolidne, egocentryczne, w żadnym razie nie można na nich polegać.
Panna Morley zapytała:
- Gladys?
- Dostałem włanie wiadomoć, że jej ciotka miała udar i ona musiała pojechać do Somerset.
- Rozumiem, że cię to denerwuje, mój drogi, ale to przecież nie jest jej wina - zauważyła panna Morley.
Pan Morley ze smutkiem pokiwał głowš.
- A skšd mogę mieć pewnoć, że jej ciotka dostała udaru? Może cała ta sprawa została zaaranżowana pomiędzy dziewczynš a tym bardzo niemiłym młodzieńcem? To najbardziej nie pasujšcy do niej człowiek, jakiego kiedykolwiek widziałem. Prawdopodobnie zaplanowali sobie na dzisiaj jakš wycieczkę.
- O nie, mój drogi. Nie sšdzę, aby Gladys zrobiła co podobnego. Przecież zawsze uważałe jš za bardzo sumiennš.
- Tak, tak.
- Dziewczyna inteligentna i oddana swej pracy, mawiałe.
- Tak, tak, Georgino, ale to wszystko było, zanim pojawił się ten młodzieniec. Ostatnio zupełnie się zmieniła... zupełnie się zmieniła... stała się roztargniona... nerwowa.
Kobieta westchnęła ciężko i powiedziała:
- No cóż, Henry, ostatecznie dziewczyny się zakochujš. Na to nie ma rady.
Morley warknšł:
- Nie powinna pozwolić, aby wpłynęło to na jej wydajnoć jako mojej sekretarki. Dzi jestem szczególnie zajęty! Mam kilku niezmiernie ważnych pacjentów. To bardzo męczšce!
- Wiem, że to musi być dla ciebie nadzwyczaj irytujšce, Henry. A przy okazji, jak się zapowiada ten nowy służšcy?
Morley odparł ponuro:
- Gorszego jeszcze nie miałem! Nie może zapamiętać żadnego nazwiska i ma potworne maniery. Jeżeli się nie zmieni, wyrzucę go i spróbuję przyjšć innego. Doprawdy, nie wiem, co dobrego daje dzisiejsza edukacja. Wytwarza kolekcję półgłówków, którzy nie rozumiejš, co się do nich mówi, i tym bardziej tego nie pamiętajš.
Spojrzał na zegarek.
- No, trzeba się zbierać. Mam zapełniony ranek i jeszcze muszę wcisnšć gdzie tę pannę Sainsbury Seale, ponieważ ma bóle. Zaproponowałem jej, żeby poszła do Reilly'ego, ale ona nie chciała nawet o tym słyszeć.
- Oczywicie, że nie - powiedziała Georgina lojalnie.
- Reilly jest bardzo zdolny... rzeczywicie bardzo zdolny. Ma dyplom z wyróżnieniem. Leczy według najnowszych metod.
- Ręce mu się trzęsš - rzekła panna Morley. - Według mnie on pije.
Jej brat rozemiał się, wrócił mu dobry humor.
- Wrócę na kanapkę jak zwykle o wpół do drugiej.

II

W hotelu "Savoy" pan Amberiotis dłubał wykałaczkš w zębach i umiechał się do siebie. Wszystko układało się bardzo dobrze. Miał jak zwykle szczęcie. I kto by pomylał, że opłaci nam się kilka uprzejmych słów, które powiedział tej idiotycznej kwoce. Och, no więc "rzucę chleb na wody płynšce". Zawsze był szczodry, Wizje dobroczynnoci płynęły mu przed oczami. Mały Dimitri... I dobry Constantopopolus, męczšcy się ze swojš małš knajpkš... Jaka to będzie przyjemna niespodzianka dla nich.
Pan Amberiotis drgnšł, wepchnšwszy za głęboko wykałaczkę. Różowe wizje zbladły, dajšc miejsce obawom o najbliższš przyszłoć. Delikatnie badał zšb językiem i wyjšł z kieszeni notes. "Godzina 12, Queen Charlotte Street 58".
Starał się przywołać poprzedni, radosny nastrój. Niestety, na próżno. Horyzont skurczył się do szeciu pustych słów: "Queen Charlotte Street 58, godzina 12".

III

W hotelu "Glengowrie Court", w South Kensington, niadanie dobiegło końca. W holu siedziała panna Sainsbury Seale, rozmawiajšc z paniš Bolitho.
Zajmowały przylegajšce do siebie stoliki w częci obiadowej i zaprzyjaniły się w dzień po przyjedzie panny Sainsbury Seale, a więc tydzień temu.
Panna Sainsbury Seale powiedziała:
- Wiesz, moja droga, naprawdę przestało boleć! Już nie rwie! Mylę, że może zatelefonuję...
Pani Bolitho przerwała stanowczo:
- Nie bšd niemšdra, moja droga. Musisz ić do dentysty i pozbyć się tego.
Pani Bolitho była wysokš, imponujšcš, energicznš kobietš, obdarzonš niskim głosem. Panna Sainsbury Seale miała około czterdziestu lat, niechlujnie ułożone włosy, ufarbowane na blady jasny kolor. Jej ubranie było bezkształtne i raczej artystyczne, a pince-nez stale jej spadały. Była bardzo gadatliwa.
Powiedziała teraz tęsknie:
- Ale naprawdę, wierz mi, to już zupełnie nie boli.
- Nonsens, sama mówiła mi, że ostatniej nocy nie zmrużyła oka.
- No tak... rzeczywicie nie spałam... Ale może teraz nerw jest już martwy.
- Tym bardziej należy ić do dentysty - owiadczyła stanowczo pani Bolitho. - Wszyscy lubimy odkładać te sprawy, ale to po prostu tchórzostwo. Lepiej zdecydować się i pozbyć tego kłopotu.
Wargi panny Sainsbury Seale drgnęły. Był to buntowniczy szept: "Tak, ale to nie jest twój zšb!"
Jednak powiedziała tylko:
- Sšdzę, że masz rację. Pan Morley jest niezwykle delikatny.

IV

Zebranie Rady Nadzorczej Dyrektorów dobiegło końca. Minęło zupełnie gładko. Sprawozdanie było zadowalajšce. Nie powinno tam być żadnego zgrzytu. Jednak wrażliwemu panu Samuelowi Rothersteinowi zdawało się, że był jaki podtekst w zachowaniu przewodniczšcego. Raz czy dwa zjawiły się w tonie jego głosu szorstkoć i cierpkoć, których procedura nie wymagała.
Może miał jakie ukryte zmartwienie? Ale Rotherstein jako nie umiał połšczyć ukrytego zmartwienia z Alistairem Bluntem, który był człowiekiem pozbawionym emocji, takim bardzo normalnym. Brytyjczykiem do szpiku koci.
Mogła to być oczywicie wštroba... Jemu, Rothersteinowi, wštroba od czasu do czasu sprawiała trochę kłopotów. Ale nigdy nie słyszał, aby Alistair Blunt skarżył się na wštrobę. Zdrowie Alistaira było tak solidne jak jego umysł i jego znajomoć spraw finansowych. Miał dobre zdrowie, ale się nim nie afiszował.
A jednak... Jednak było co, co spowodowało, że ręka przewodniczšcego parę razy wędrowała ku twarzy. Siedział, podpierajšc podbródek. To nie była jego normalna pozycja. I kilka razy wydawał się rzeczywicie roztargniony.
Wyszli z pokoju konferencyjnego i skierowali się na schody.
Rotherstein powiedział:
- Sšdzę, że nie ma potrzeby odwiezienia pana? Alistair umiechnšł się i potrzšsnšł głowš.
- Czeka na mnie samochód. - Spojrzał na zegarek. - Nie wracam do miasta. Wybieram się do dentysty.
Tajemnica została wyjaniona.

V

Herkules Poirot wysiadł z taksówki, zapłacił szoferowi i nacisnšł dzwonek przy Queen Charlotte Street pod numerem 58. W chwilę póniej drzwi otworzył poważnie zachowujšcy się rudy i piegowaty służšcy w uniformie gońca.
Poirot zapytał:
- Zastałem doktora Morleya?
W duszy miał miesznš nadzieję, że pan Morley jest nieobecny lub chory i że dzi nie będzie mógł przyjmować pacjentów... Daremnie. Służšcy cofnšł się, Herkules Poirot przekroczył próg i drzwi spokojnie zamknęły się za nim ze stanowczociš nie dajšcego się odmienić losu.
Służšcy zapytał:
- Pańskie nazwisko?
Poirot podał nazwisko. Drzwi po prawej stronie holu otworzyły się nagle szeroko i Poirot wszedł do poczekalni.
Był to pokój umeblowany ze smakiem, lecz Herkulesowi Poirot wydał się nieopisanie ponury. Na lnišcym stole w stylu Sheratona (podrobionym) leżały starannie poukładane gazety i czasopisma. Na bocznym bufecie w stylu Hepplewhite'a (podrobionym) stały dwa platerowane, sheffieldzkie lichtarze i patera. Na gzymsie kominka stał zegar z bršzu i dwa bršzowe wazony. Okna okrywały błękitne, aksamitne kotary. Krzesła obite były materiałem w deseń z czerwonych ptaków i kwiatów z okresu Jakuba I.
Na jednym z krzeseł siedział wyglšdajšcy na wojskowego dżentelmen o żółtawej cerze, ze srogimi wšsami. Spojrzał na Poirota takim wzrokiem, jakby badał szkodliwego owada. Wyglšdał, jakby pragnšł mieć przy sobie nie tyle swój rewolwer, ile rozpylacz na insekty. Poirot przyjrzał mu się z obrzydzeniem i mruknšł do siebie: "Zaprawdę, niektórzy Anglicy, sš tak nieprzyjemni i mieszni, że powinno im się oszczędzić istnienia". "Wojskowy" dżentelmen, po przydługim wlepianiu wzroku w Poirota, porwał ze stołu "Timesa", usuwajšc na bok krzesło, i zatopił się w czytaniu.
Poirot wzišł "Punch".
Przeczytał go dokładnie, ale nie znalazł żadnych miesznych dowcipów.
Do pokoju wszedł służšcy i rzekł:
- Pułkownik Arrowbumby? - I dżentelmen o wyglšdzie wojskowego został wyprowadzony.
Poirot zastanawiał się nad możliwociš istnienia takiego nazwiska, gdy otworzyły się drzwi i do poczekalni wszedł młody mężczyzna około trzydziestki. Kiedy stanšł przy stole, niespokojnie przerzucajšc tygodniki, Poirot patrzył na niego z ukosa. "Jaki niemiły i niebezpie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin