Patricia Cornwell - Dziwna zaraza.pdf

(882 KB) Pobierz
PATRICIA CORNWELL
DZIWNA ZARAZA
UNNATURAL EXPOSURE
P
RZEŁOŻYŁA
M
AGDALENA
J
AKÓBCZYK
-R
AKOWSKA
W
YDANIE
POLSKIE
: 2000
W
YDANIE
ORYGINALNE
: 1997
DLA ESTHER NEWBERG
Wyobraźnia, nie strach.
I przyszedł jeden z siedmiu aniołów, co trzymają siedem czasz, pełnych siedmiu plag
ostatecznych…
Apokalipsa św. Jana, 21:9
-1-
Nad Dublinem zapadła czysta i chłodna noc, a wiatr jęczał za moimi oknami, jakby w
powietrzu grały miliony piszczałek. Stare szyby okienne drżały od silnych podmuchów i
wydawało się, że zaraz zaczną się przez nie wciskać duchy. Kolejny raz poprawiłam sobie
poduszki, aż wreszcie ułożyłam się na wznak w skotłowanej irlandzkiej pościeli. Jednak
sen nie nadchodził i powracały obrazy minionego dnia. Zobaczyłam ciała bez kończyn i
głów, i usiadłam spocona.
Zapaliłam lampy i zaraz hotel Shelbourne otoczył mnie ciepłem starego drewna i
ciemnoczerwonych tkanin. Włożyłam szlafrok, spoglądając tęsknie na telefon przy łóżku
z wymiętoszoną pościelą. Dochodziła druga rano. W Richmondzie, w stanie Wirginia,
było pięć godzin wcześniej i Pete Marino, szef Wydziału Zabójstw w policji miejskiej, na
pewno nie spał. Być może oglądał telewizję, palił albo jadł coś niezdrowego, jeżeli nie był
na ulicy.
Nakręciłam jego numer, a on odebrał natychmiast, jakby siedział tuż przy telefonie.
- Dowcip albo poczęstunek - odezwał się, używając formułki dzieci bawiących się na
Halloween. Był już wyraźnie zaprawiony.
- Pośpieszyłeś się - odpowiedziałam, żałując już, że zadzwoniłam. - O dwa tygodnie.
- Pani doktor? - przerwał zmieszany. - Już jesteś z powrotem w Richmondzie?
- Nie, jeszcze w Dublinie. Co tam za hałasy?
- A, jest nas tu paru facetów z takimi wstrętnymi gębami, że nie potrzebujemy masek.
Więc codziennie mamy Halloween. Hej, Bubba blefuje - wrzasnął.
- Zawsze uważasz, że wszyscy blefują - odkrzyknął mu czyjś głos. - To przez to, że za
długo jesteś detektywem.
- Co ty gadasz? Marino nie potrafi wykryć zapachu własnego ciała. - Rozległy się
głośne śmiechy i niewybredne pijackie komentarze.
- Gramy w pokera - wyjaśnił Marino. - Która tam, do diabła, jest godzina?
- Lepiej, żebyś nie wiedział - odpowiedziałam. - Mam niedobre wiadomości, ale chyba
nie pora, żebym teraz wyjaśniała.
- Nie, nie, chwileczkę. Tylko przeniosę telefon. Cholera, znowu się ten kabel zaplątał.
- Usłyszałam jego ciężkie kroki i przesuwanie krzesła. - Dobra, pani doktor. Więc co się
tam, do licha, dzieje?
- Prawie cały dzisiejszy dzień spędziłam na omawianiu spraw z wysypisk śmieci z
tutejszym naczelnym lekarzem sądowym. Marino, coraz bardziej podejrzewam, że te
seryjne rozczłonkowania zwłok w Irlandii są dziełem tego samego osobnika, z którym
mamy do czynienia w Wirginii.
Podniósł głos:
- Hej, chłopaki, przymknijcie się na chwilę!
Usłyszałam, jak odsuwał się jeszcze dalej od hałasujących kolesiów. Otuliłam się
szczelniej puchową kołdrą i sięgnęłam po szklaneczkę z resztką Black Bush, którą
przyniosłam do łóżka.
- Doktor Foley pracowała nad tymi pięcioma przypadkami w Dublinie - mówiłam
dalej. - Sprawdziłam wszystkie. Korpusy. Grzbiety przecięte na wysokości piątego kręgu
szyjnego. Ręce i nogi odcięte w stawach, jak zwykle, o czym już mówiłam. Ofiary są
różnych ras, w wieku od osiemnastu do trzydziestu pięciu lat. Wszystkie
niezidentyfikowane i oznaczone jako zabójstwa bez określenia sposobu i narzędzia. W
żadnym przypadku nie odnaleziono głów ani kończyn, a szczątki odkryto na prywatnych
wysypiskach śmieci.
- No, to skądś znamy - powiedział.
- Są i inne szczegóły, ale rzeczywiście podobieństwa są uderzające.
- Więc może ten ptaszek jest teraz w Stanach. Chyba to był jednak dobry pomysł, że
tam pojechałaś.
Na pewno przedtem tak nie uważał. Nikt tak nie uważał. Byłam głównym koronerem
Wirginii, ale kiedy Królewskie Stowarzyszenie Chirurgów zaprosiło mnie na wykłady, nie
mogłam pominąć okazji, żeby zbadać zabójstwa w Dublinie. Marino uważał, że to strata
czasu, a FBI uznało, że badanie będzie miało głównie wartość statystyczną. Wątpliwości
były zrozumiałe. Zabójstwa w Irlandii miały miejsce co najmniej dziesięć lat temu i
podobnie jak w przypadkach z Wirginii, nie było na czym się oprzeć. Nie mieliśmy
odcisków palców, uzębienia, rozmieszczenia zatok ani świadków do identyfikacji. Nie
mieliśmy żadnych próbek od osób zaginionych, aby porównać z DNA ofiar. Nie
wiedzieliśmy, jak zadano śmierć. Trudno więc było coś powiedzieć o zabójcy poza tym,
że moim zdaniem umiał się posługiwać piłą do mięsa i prawdopodobnie używał jej kiedyś
zawodowo.
- Ostatni tego typu przypadek w Irlandii zanotowano ponad dziesięć lat temu -
ciągnęłam dalej przez telefon. - W ciągu ostatnich dwóch lat mieliśmy cztery takie w
Wirginii.
- Więc myślisz, że przerwał na osiem lat? - spytał. - Dlaczego? Może był w więzieniu
za inne przestępstwa?
- Nie wiem. Może zabijał gdzie indziej i nie skojarzono tych przypadków -
odpowiedziałam. Wiatr wył nieziemsko.
- Są jakieś seryjne zabójstwa w Afryce Południowej - myślał głośno. - We Florencji, w
Niemczech, Rosji, Australii. Cholera, jak się tak pomyśli, to są wszędzie. Hej! - zasłonił
dłonią słuchawkę. - Palcie swoje własne pieprzone pety! Co to, do diabła, jest, jakaś akcja
charytatywna?
W tle rozległy się jakieś hałaśliwe męskie głosy i ktoś nastawił Randy Travisa.
- Chyba się dobrze bawicie - zauważyłam oschle. - W przyszłym roku też mnie nie
zapraszaj.
- Banda zwierzaków - mruknął. - Nie pytaj, dlaczego to robię. Za każdym razem
wypijają mi kompletnie wszystko, oszukują w kartach.
- Lekarz wojskowy wypowiedział się wyraźnie o tych przypadkach. - Miałam zamiar
go otrzeźwić, mówiąc tym tonem.
- Dobra - powiedział. - Więc jeżeli ten facet zaczął w Dublinie, może powinniśmy
szukać Irlandczyka. Trzeba, abyś szybko wracała do domu. - Czknął. - Wygląda na to, że
musimy jechać do Quantico i wziąć się do tego. Mówiłaś już Bentonowi?
Benton Wesley był szefem jednostki FBI, zajmującej się seryjnymi uprowadzeniami i
zabójstwami dzieci, w skrócie CASKU, w której Marino i ja byliśmy konsultantami.
- Nie miałam jeszcze okazji, żeby z nim porozmawiać - odpowiedziałam z wahaniem.
- Może ty go wprowadzisz w sprawę. Wrócę najwcześniej, jak będę mogła.
- Byłoby dobrze jutro.
- Nie skończyłam jeszcze tych wykładów.
- Nie ma takiego miejsca na świecie, gdzie by nie chcieli twoich wykładów. Pewnie
mogłabyś tylko tym się zajmować - powiedział i wiedziałam już, że zacznie mi wiercić
dziurę w brzuchu.
- Eksportujemy swoją przestępczość do innych krajów - odpowiedziałam. - Jedyne, co
możemy zrobić, to nauczyć ich tego, czegośmy się sami dowiedzieli, walcząc z nią…
- To nie przez wykłady siedzisz w tym kraju irlandzkich krasnoludków - przerwał mi i
usłyszałam odskakujący kapsel. - Nie przez to, i wiesz dlaczego.
- Marino - ostrzegłam. - Nie rób tego.
Ale on mówił dalej.
- Od czasu rozwodu Wesleya ciągle masz jakieś powody, żeby uciekać, to tu, to tam. A
teraz też nie chcesz przyjechać i z tego, co słyszę, po prostu boisz się jakiegoś działania i
decyzji. Ale pamiętaj, że przyjdzie taki moment i będziesz musiała postanowić, w tę czy w
tę.
- Zrozumiałam. - Starałam się łagodnie przerwać ten płynący z dobrego serca
monolog. - Marino, nie siedź całą noc.
Urząd koronera mieścił się pod numerem 3 przy Store Street, naprzeciwko Custom
House i dworca autobusowego, niedaleko doków i rzeki Liffey. Mały, stary budyneczek
zbudowany był z cegły, a uliczkę prowadzącą na jego tyły zagradzała ciężka, czarna
brama z napisem PROSEKTORIUM, wymalowanym białymi literami. Weszłam po
schodkach, nacisnęłam dzwonek i czekałam we mgle. Wtorkowy poranek był chłodny, a
drzewa zaczynały już wyglądać jesiennie. Czułam teraz niewyspanie. Piekły mnie oczy, w
głowie miałam pustkę i niepokoiło mnie tylko to, co powiedział Marino, zanim się
wyłączyłam.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin