Child Lee - Jack Reacher 11 Elita zabójców.txt

(607 KB) Pobierz
Child Lee - Jack Reacher 11 Elita zabójców
Z angielskiego przełożył ZBIGNIEW KOCIUK


1
Facet nazywał się Calvin Franz, miał połamane obie nogi i trzeba go było wnieć na pokład helikoptera Bell 222, przywišzanego do noszy. Nic trudnego. Bell to przestronna dwusilnikowa maszyna, przeznaczona do przewozu biznesmenów i gliniarzy, mogšca pomiecić siedmiu pasażerów. Tylne drzwi sš tak duże jak przesuwane drzwi vana i można je szeroko otworzyć. Usunęli rodkowy rzšd foteli, aby na podłodze było doć miejsca dla Franza.
Silnik helikoptera pracował na wolnych obrotach. Nosze umieciło w rodku dwóch mężczyzn. Schylili się nisko, przechodzšc pod płatami wirnika. Jeden szedł tyłem, drugi - przodem. Kiedy dotarli do drzwi, facet, który się cofał, oparł nosze na progu i odszedł na bok. Drugi ruszył do przodu, mocno pchajšc koniec noszy, tak że zniknęły we wnętrzu kadłuba. Franz był przytomny i cierpiał. Krzyczał i szarpał się na boki - odrobinę, bo pasy umieszczone na wysokoci klatki piersiowej i ud były ciasno cišgnięte. Dwaj mężczyni wspięli się za nim, zajęli miejsce w fotelach za usuniętym rzędem i zatrzasnęli drzwi.
Czekali.
Czekał także pilot.
Po chwili w drzwiach małego budynku ukazał się trzeci facet i zaczšł ić po płycie lšdowiska. Schylił się, przechodzšc pod płatami wirnika i przyciskajšc do piersi krawat łopoczšcy na wietrze. Wyglšdał jak oskarżony, który przysięga, że jest niewinny. Obszedł długi nos bella i zajšł miejsce z przodu, obok pilota.
- Ruszaj - powiedział, pochylajšc głowę i zapinajšc pasy. Pilot zwiększył obroty i niskie dwięki towarzyszšce ruchowi płatów ustšpiły miejsca wysokim tonom, które po chwili zagłuszył ryk wyrzucanych spalin. Maszyna poszła pionowo w górę, przechyliła w lewo i po wykonaniu niewielkiego obrotu wcišgnęła koła, a następnie uniosła na wysokoć trzystu metrów. Pochyliła nos i mszyła na północ, lecšc z dużš prędkociš na wysokim pułapie. Pod helikopterem przesuwały się drogi i parki, małe fabryki i schludne podmiejskie dzielnice odizolowane od wiata. Ceglane ciany i metalowe sidingi błyszczały czerwonawo w promieniach zachodzšcego słońca.
Niewielkie szmaragdowe trawniki i turkusowe baseny lniły w ostatnich promieniach dnia.
- Wiesz, dokšd lecimy? - zapytał mężczyzna siedzšcy obok pilota.
Ten skinšł w milczeniu głowš.
Bell leciał w zapadajšcych ciemnoci na północny wschód, osišgajšc stopniowo coraz wyższy pułap. Przecišł linię biegnšcej w dole autostrady, ze strumieniem czerwonych wiateł pełznšcych na wschód. Na północ od drogi nieliczne zabudowania zaczęły ustępować miejsca niskim niezamieszkanym wzgórzom, jałowym i poroniętym krzakami. Zbocza zwrócone w stronę zachodzšcego słońca lniły pomarańczowo, w cieniu i dolinach przybierajšc matowš, ciemnobršzowš barwę. Po jakim czasie pagórki przekształciły się w niskie, łagodne góry. Bell sunšł przed siebie, to wznoszšc się, to opadajšc, zgodnie z ukształtowaniem terenu. Mężczyzna z przodu odwrócił się i spojrzał na Franza.
Umiechnšł się przelotnie i oznajmił:
- Jeszcze tylko dwadziecia minut.
Franz nie odpowiedział. Zbyt mocno cierpiał.
***
Helikopter leciał z prędkociš dwustu szećdziesięciu kilometrów na godzinę, toteż w cišgu kolejnych dwudziestu minut pokonał dystans niemal dziewięćdziesięciu kilometrów ponad górami i pustymi połaciami pustyni. Pilot włšczył przednie reflektory i zwolnił. Mężczyzna siedzšcy z przodu przywarł czołem do szyby, wypatrujšc w ciemnoci.
- Gdzie jestemy? - zapytał.
- Tam gdzie bylimy poprzednio - odpowiedział pilot.
- Dokładnie?
- Mniej więcej.
- Co jest poniżej?
- Pustynia.
- Wysokoć?
- Dziewięćset metrów.
- Warunki?
- Bezwietrznie. Występujš jedynie słabe pršdy termiczne. Żadnego wiatru.
- Jest bezpiecznie?
- Pod względem aeronautycznym, tak.
- Zróbmy to teraz.
Pilot zwolnił jeszcze bardziej, wykonał zwrot i zawisł na wysokoci dziewięciuset metrów nad pustyniš. Facet z przodu odwrócił się ponownie, dajšc znak dwóm z tyłu. Ci rozpięli pasy. Jeden pochylił się do przodu, nie chcšc dotknšć nóg Franza, a następnie zwolnił blokadę drzwi, trzymajšc się jednš rękš pasa. Pilot odwrócił się nieznacznie w fotelu, obserwujšc, co się dzieje, i przechylajšc helikopter tak, aby drzwi otworzyły się na ocież pod własnym ciężarem. Następnie wyrównał maszynę, wprawiajšc jš w wolny mch obrotowy zgodny z ruchem wskazówek zegara, dzięki czemu cinienie powietrza utrzymywało drzwi szeroko otwarte. Dmgi z mężczyzn uklęknšł na wysokoci głowy Franza, unoszšc koniec noszy, tak aby nachyliły się pod kštem czterdziestu pięciu stopni do podłogi. Pierwszy wetknšł stopę pod koniec noszy, aby nie przesunęły się po podłodze. Jego kumpel uniósł ręce jak ciężarowiec, podnoszšc nosze do pozycji pionowej. Ciało Franza zawisło na linkach. Franz był rosłym, ciężkim mężczyznš. Pełnym determinacji. Chociaż jego nogi stały się bezużyteczne, górna częć tułowia była potężna i silnie napięta. Kręcił głowš to w jednš, to w drugš stronę.Pierwszy facet sięgnšł nóż grawitacyjny i wysunšł ostrze. Przecišł pasek oplatajšcy uda Franza. Po krótkiej chwili rozcišł drugi, biegnšcy wokół klatki piersiowej. Jednoczenie jego kumpel podniósł nosze do pionu i Franz wykonał odruchowy krok do przodu. Na złamanš prawš nogę. Wydał krótki okrzyk, a następnie zrobił kolejny krok, stajšc na drugiej złamanej kończynie. Zamachał rękami i runšł do przodu przez otwarte drzwi w ciemnš noc, zakłóconš pracš silników bella.
Dziewięćset metrów poniżej rozcišgała się pustynia.
Na chwilę zapadło milczenie. Można było odnieć wrażenie, że przycichły nawet hałaliwe dwięki. Po kilku sekundach pilot zmienił obroty i zakołysał maszynš, tak że drzwi zgrabnie się zamknęły. Zwiększył obroty silnika, powodujšc, że płaty zaczęły szybciej się obracać, a nos maszyny zanurkował.
Dwaj mężczyni opadli na fotele.
- Możemy wracać do domu - oznajmił facet siedzšcy z przodu.
2
Siedemnacie dni póniej Jack Reacher był w Portland, w Oregonie, niemal bez centa przy duszy. W Portland, ponieważ musiał gdzie być, a autobus, do którego wsiadł dwa dni temu, włanie tu się zatrzymał. Niemal bez centa przy duszy, bo spotkał się z asystentkš prokuratora okręgowego o imieniu Samantha w barze, w którym bywali gliniarze, i dwa razy postawił jej obiad, zanim dwa razy spędził noc w jej mieszkaniu. Teraz Samantha poszła do pracy, a on opuszczał jej mieszkanie o dziewištej rano, zmierzajšc w kierunku dworca autobusowego w centrum miasta. Miał wilgotne włosy po niedawnym prysznicu, czuł się zaspokojony i zrelaksowany, nie wiedział, dokšd się uda, i miał w kieszeni bardzo cienki zwitek banknotów.
Atak terrorystów z jedenastego wrzenia 2001 roku zmienił życie Reachera na dwa bardzo przyziemne sposoby. Po pierwsze, oprócz składanej szczoteczki do zębów nosił teraz przy sobie paszport. W nowych czasach wiele spraw, np. podróżowanie, wymagało posiadania dokumentu tożsamoci ze zdjęciem. Reacher był włóczęgš, nie pustelnikiem - człowiekiem niespokojnym, chociaż bez zaburzeń, więc z wdziękiem przystosował się do zmienionych warunków.
Po drugie, zmienił sposób kontaktowania się z bankami. Po opuszczeniu armii przez wiele lat dzwonił do swojego banku w Wirginii i prosił, aby za porednictwem Western Union przelać mu elektronicznie pienišdze do miejsca, w którym się akurat znajdował. Obecne ograniczenia majšce na celu utrudnienie finansowania działalnoci terrorystycznej poważnie zawęziły pole działania bankowoci telefonicznej. Reacher musiał się posługiwać kartš bankomatowš. Nosił jš w swoim paszporcie i miał PIN o numerze 8197. Chociaż uważał się za człowieka o nielicznych talentach, posiadł kilka umiejętnoci zwišzanych ze swoimi cechami fizycznymi - nieprzeciętnym wzrostem i siłš. Wród nich była umiejętnoć podania dokładnego czasu bez spoglšdania na zegarek oraz specyficzne zdolnoci arytmetyczne. Stšd PIN 8197. Reacher lubił liczbę 97, ponieważ była największš dwucyfrowš liczbš pierwszš, a liczba 81 była jedynš z mnóstwa liczb, której pierwiastek kwadratowy był jednoczenie sumš tworzšcych jš cyfr. Pierwiastek kwadratowy z 81 to 9, czyli dokładnie tyle co suma 8 i 1. Żadna z pozostałych liczb w kosmosie nie odznaczała się równie cudownš symetriš. Była doskonała.
Zdolnoci arytmetyczne Reachera w połšczeniu z wrodzonym cynicznym stosunkiem do instytucji finansowych kazały mu zawsze sprawdzać saldo, gdy podejmował gotówkę. Nigdy nie zapominał o odjęciu prowizji za wypłacenie pieniędzy w bankomacie i co kwartał powiększał saldo o miesznie niskie odsetki naliczone przez bank. Mimo podejrzeń nigdy też nie został okantowany. Za każdym razem saldo było dokładnie takie, jak przewidywał. Bank nigdy go nie zaskoczył ani nie wprawił w konsternację.
Aż do tego ranka w Portland, kiedy poczuł się zaskoczony, choć nie skonsternowany. Okazało się, że jego saldo jest o ponad tysišc dolarów większe.
Dokładnie o tysišc trzydzieci dolarów, wedle pobieżnej kalkulacji Reachera. Oczywisty błšd. Popełniony przez bank. Pienišdze zaksięgowano na niewłaciwym rachunku. Pomyłka zostanie naprawiona. Oczywicie nie zatrzymałby tych pieniędzy. Był optymistš, a nie głupcem. Wcisnšł inny przycisk, aby otrzymać skrócony wykaz operacji bankowych na jego rachunku. Maszyna wypluła mały skrawek papieru, na którym szarym atramentem wydrukowano pięć ostatnich transakcji. Trzy pobrania gotówki z bankomatu, które doskonale pamiętał. Jedno obcišżenie odsetkami bankowymi oraz przelew w kwocie jednego tysišca trzydziestu dolarów dokonany trzy dni temu. Wszystko jasne. Pasek papieru był zbyt wšski, aby zmieciły się na nim kolumny debet i kredyt, więc kwota depozytu została umieszczona w nawiasie, co oznaczało zasilenie rachunku. (1030).
Jeden tysišc trzydzieci dolarów.
1030.
Sama liczba nie była szczególnie interesujšca, mimo to Reacher przypatrywał się jej przez minutę. Oczywicie nie była to liczba pierwsza. Żadna liczba pa...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin