Charteris Leslie - Święty 05 Przedstawiając Świętego.rtf

(815 KB) Pobierz

Leslie Charteris

 

 

 

Przedstawiając Świętego

Święty 05

 

Featuring The Saint

Ewa Panasiuk

Dla Barbary

Część I
Przygoda logiczna

Rozdział I

 

Jeżeli miałbym przedstawić przygody Świętego, wolałbym wybrać je spośród tych późniejszych, pochodzących z czasów, gdy w zasadzie pracował samotnie — chociaż Patrycja Holm zawsze była w pobliżu, a Roger Conway chętnie służył pomocą w razie potrzeby. Często myślę, że do szczególnego usposobienia Świętego najbardziej pasowała samotność. Był on tak samodzielny i tak bardzo ufał swoim możliwościom, że irytowała go konieczność powierzania najdrobniejszego szczegółu swoich planów rękom, które mogłyby coś zepsuć. Był zrozpaczony, kiedy musiał tłumaczyć, omawiać i spierać się o swoje pomysły z umysłami mniej lotnymi i podejmującymi decyzje wolniej, mniej pewnie niż on. Przez takie próby przechodził okazując charakterystyczny dla niego dobry humor. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że czasem cierpiał z tego powodu. To prawda, że kiedyś Święty utworzył coś w rodzaju bandy; razem z nim działała grupa niespokojnych młodych ludzi, którzy podążali ochoczo drogą przestępstwa, jaką ich wiódł z pogodą i bezprzykładnym zuchwalstwem, czyniącym imię Świętego sławne, czy raczej niesławne, na całym świecie. Ale nawet te przygody były niczym innym jak tylko epizodami w życiu Świętego. Stanowiły etap jego rozwoju, ale nie były jego uwieńczeniem. Ostateczne przeznaczenie nadal znajdowało się przed nim. Wiedział, że jest przed nim, lecz go nie znał. Kiedyś nazywano go „ostatnim bohaterem”, ale historia jego bohaterstwa jeszcze się nie rozpoczęła, nie mógł jej przewidzieć nawet w snach.

Historia ta jest więc jedną z wielu, jakie odnalazłem w swoich notatkach o czasach przejściowych, kiedy Święty czekał na Los. Były to czasy, gdy wydawało się, że on zabija czas, lecz, jak można było oczekiwać od człowieka jego pokroju, skracał sobie ten czas na swój niezrównany sposób, z niespotykaną werwą. Nie mógł jednak uniknąć wyciśnięcia swojego piętna na historiach, które były wyłącznie jego. Opowiadania te powinny przedstawić to, co czuł w danej chwili. Nie byty one naprawdę ważne, niemniej stanowiły fantastycznie rozkoszne interludium. Simon Templar był niezdolny do brania czegokolwiek w życiu bez entuzjazmu — nawet okresu przejściowego. Być może z wyżej wymienionych powodów oraz dlatego, że miał żywe poczucie miłego braku znaczenia tych przygód, duch roześmianej, zuchwałej donkiszoterii, którą uznano za jego największy urok, przebija przez te opowiadania i nieliczne opowieści.

Myślę tu przede wszystkim o historii, która znajduje się na początku mojej listy — niepozornej historii, lecz jednak historii. A zaczęła się praktycznie od niczego — jest to charakterystyczne dla najlepszych przygód Świętego. Mówi się, że Simon Templar ma więcej szczęścia w wyszukiwaniu ciekawych przygód, niż dziesięciu facetów razem wziętych. Nie ma nic bardziej nieprawdziwego. To niezawodny, niesamowity geniusz Świętego, jego naturalne wyczucie przygody kazały mu podawać w wątpliwość rzeczy, jakie normalny człowiek uznałby za oczywiste, i wysyłały go na szerokie, pewne szlaki, których śladu normalny człowiek nawet nie zauważał, zaś drzemiąca w nim energia nadawała gwałtowny bieg wypadkom w sytuacji, która komuś innemu wydawałaby się nieobiecująca.

Przygoda, doskonale obrazująca ten punkt widzenia, zaczyna się całkiem zwyczajnie, w Barze Amerykańskim hotelu Piccadilly, od dwóch manhattanów[1] i egzemplarza gazety „Evening Record”.

Osiem do jednego — powiedział półgłosem Święty z niezadowoleniem — i doszedł w podskokach, wychodząc na dwie długości do przodu! To następne 40 funtów szterlingów do starego dębowego kuferka. Gdzie to uczcimy, kochanie?

Patrycja Holm uśmiechnęła się.

Czy kiedykolwiek przestaniesz interesować się wyłącznie sprawozdaniami z wyścigów? — spytała. — Z pewnością nie wiesz nawet, jaki teraz mamy rząd: konserwatywny czy labourzystowski?

Nie mam najmniejszego pojęcia — przyznał Święty ochoczo. — Poza faktem, że koń, którego nigdy nie widzieliśmy, zarobił dla nas na najlepszy w Londynie obiad, nic się dzisiaj ważnego w Anglii nie wydarzyło. Na przykład — przewrócił strony gazety — nie interesuje mnie doniesienie, że „Dowody wyjątkowego charakteru Henry Stobbsa, mechanika, który został znaleziony nieżywy w garażu w Balham w dniu wczorajszym, ujawni śledztwo”. Nie wierzę, że ten człowiek miał w ogóle wyjątkowy charakter. Człowieka tak niezwykłego nie można znaleźć nieżywego w garażu w Balham… Nie ekscytuje nas również wiadomość, że „Ciało Marty Danby, służącej, która była nieobecna w domu w South Norwood od stycznia, zostało znalezione w nieczynnej kopalni koło Tavistock, wczesnym rankiem, przez włóczęgę w stanie daleko posuniętego rozkładu”. Nawet nie żal mi tego włóczęgi, chociaż wędrowanie po tym świecie w stanie daleko posuniętego rozkładu musi być dla niego wyjątkowo przykre. Uważam jednak, że…

Wystarczy — powiedziała Patrycja.

W porządku — zgodził się Święty uprzejmie. — Jak długo, rozumiesz, dlaczego jestem tak… Hallo, a co to?

Składał właśnie gazetę, by wrzucić ją do najbliższego kosza na śmieci, gdy w oko wpadło mu znane nazwisko.

Z nagłym zainteresowaniem przeczytał fragmenty artykułu pt.: „Tu i tam”, zamieszczone w zachwycającym dziale, firmowanym przez „Podsłuchiwacza” — niestrudzonego i wszędobylskiego plotkarza.

Doskonale — wycedził Święty z tak szczególną intonacją, że Patrycja spojrzała na niego wyczekująco.

O co chodzi?

To tylko towarzyskie wystąpienie — rzekł Simon. — Nasz przyjaciel pieje hymny na temat postępu w lotnictwie cywilnym; pisze, że wydarzyło się kilka poważnych wypadków, od kiedy kluby awionetek zaczęły powstawać w całym kraju, oraz jak każdy wzbija się w powietrze z przekonaniem, że jest to jego właściwy żywioł. Potem stwierdza: „Są oczywiście wyjątki. I tak np. pan Francis Lemuel, doskonale znany impresario kabaretowy, jeden z założycieli Thames Valley Flying Club, czynił doskonałe postępy w trakcie zdobywania licencji pilota. Przeżył jednak ogromny wstrząs w czasie katastrofy, jaka mu się ostatnio przydarzyła, i na polecenie lekarza zrezygnował z dalszego szkolenia się na pilota”. Reszta artykułu to zwykły komentarz na temat błyskotliwej działalności zawodowej Lemuela. A teraz rzecz najważniejsza: nasz drogi Francis marzy o skrzydłach Ćmy*[2].

Ale dlaczego?

Święty uśmiechnął się błogo i złożył „Evening Record”.

Jest wiele epizodów w moim młodym życiu — powiedział cicho — o których nic nie wiesz, najdroższa. Mały Francis jest jednym z nich. Nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, że był on odważnym, choć złym człowiekiem. Oczywiście, po godzinach urzędowania… A teraz, staruszko, zjemy obiad tutaj czy przeniesiemy się do Berkeley–Arms?

To było wszystko, co powiedział o Francisie Lamuelu tej nocy, jak również w trakcie następnych dziesięciu dni, w ciągu których, ulegając prośbom Patrycji, usiłował prowadzić praworządny tryb życia. Jednak znając go Patrycja była lekko zdziwiona, że tak szybko porzucił ten temat. Znajomość jego charakteru spowodowała, że westchnęła cicho z pełną smutku rezygnacją, spotkawszy go przy lunchu dziesięć dni później. Ujrzała bowiem na jego twarzy oznaki zwiastujące początek kłopotów. Ożywienie zawsze ekscytującej osobowości Świętego, w połączeniu z pogodną beztroską uśmiechu, który nigdy tak naprawdę nie opuszczał jego błękitnych oczu, były wyraźnymi znakami ostrzegawczymi . Gładkie uczesanie błyszczących włosów wydawało się jeszcze bardziej nieskazitelne niż zwykle, jego żywa, opalona twarz wyglądała jeszcze bystrzej, zaś rysy twarzy były jeszcze zgrabniej cyzelowane niż zazwyczaj. Znała te oznaki z przeszłości, więc zapytała go, nim dokonał wyboru hors d’oeuvre*[3].

O co tym razem chodzi, Święty? Simon upił z wdziękiem sherry.

Dostałem pracę.

Co takiego?

Przecież wiesz, pracę. Dramatispersona*[4]: Simon Templar, pracowity syn tej ziemi.

Idiota! Co to za praca?

Osobisty pilot do specjalnych poruczeń pana Francisa Lemuela — odpowiedział Święty z uśmiechem w oczach. — Z tego nie możesz się śmiać.

Czy to z tego powodu byłeś ostatnio taki tajemniczy?

Tak. I powiem ci, że to nie było łatwe. Pan Lemuel ma specyficzny gust w kwestii doboru pilotów. Ubawiłem się nieźle przekonując go, że jestem dość podejrzanym typem. — Święty uśmiechnął się na to wspomnienie. — Ale jako oficer RAF, usunięty ze służby z powodu zwinięcia trzech lotek, czterech podłużnie i klamry kątów ślizgowych, miałem obiecujący start.

Czego od ciebie oczekuje?

Mam wynieść go w przejrzyste, niebieskie przestworza.

Dokąd?

Święty przeciął sardynkę z precyzją i wprawą. — W tym rzecz — stwierdził. — Zgodnie z plotką, Francis zamierza rozszerzyć swoją kabaretową działalność również i na inne stolice europejskie. Ale dlaczego samolotem? Osoba inteligentna odpowiedziałaby, że jest to najnowszy i najszybszy środek transportu. To prawda. Jednak cała cywilizowana Europa obsługiwana jest przez bardzo wygodne linie lotnicze, naprawdę komfortowe, zaś badania nad charakterem pana Lemuela nigdy nie nasunęły mi myśli, że jest on człowiekiem gotowym poświęcić fotel w solidnie zbudowanym, latającym pulmanie, by dać się wytrząść w otwartej, dwumiejscowej awionetce, a wszystko po to, by zaoszczędzić godzinę tu czy tam. Tajemnica numer 1. To właśnie z tego powodu zaciekawiła mnie wzmianka o solowych próbach pilotażu w wykonaniu brata Francisa. Przypominasz to sobie?

Patrycja przytaknęła.

Zastanawiam się…

Nigdy nie wypowiadaj się, zanim nie chwycisz byka za rogi — rzekł Święty. — To moje motto. Zawsze byłem wyznawcą „drugiego spojrzenia”, rzucanego na wszystko, co choć trochę odbiega od normalności. Dotyczy to przede wszystkim ludzi pokroju Francisa Lemuela. Wydawało mi się, że jest on zbyt szacowny, by stać poza wszelkim podejrzeniem. Teraz być może dowiemy się czegoś nowego.

Usiłowała dowiedzieć się, w jaki sposób odkrył, że pan Lemuel poszukuje pilota o niezbyt dobrej reputacji. Ciekawiło ją również, w jaki sposób Święty zaprezentował się w roli poszukującego pracy. Ale Simon miał swoje własne małe tajemnice. W kwestii niektórych szczegółów swoich przygód był bardzo małomówny.

Po prostu usłyszałem o tym — powiedział — a facet napotkany w pubie w Aldgate dostawił mnie do drzwi frontowych, mówiąc obrazowo… Tajemnica numer 2: dlaczego pilot nie powinien posiadać nieskalanej reputacji…

Z werwą omawiał sprawę, pozostawiając jej pierwsze pytanie bez odpowiedzi. Musiała się tym zadowolić, bo nagle porzucił temat całkowicie i do końca dnia nie powiedział ani słowa w kwestii, jak to nazwał, sprawy państwowej.

Wkrótce nastąpiły dalsze wydarzenia. Do opowiadania wkroczyło kilka osób, pewne wątki wymagały wyjaśnienia, a nad tym wszystkim były widoczne „działania maskujące”. Jednak istota sprawy została już przedstawiona i można by wątpić, czy którekolwiek z poniżej opisanych wydarzeń miałoby miejsce, gdyby Simon Templar nie zauważył niewinnego artykułu w „Evening Record”. Takie właśnie wydarzenia stanowiły treść jego przygód. Możemy być całkowicie pewni, że gdyby Święty nie był człowiekiem o tak szczególnych zdolnościach i niezwykłych zainteresowaniach, nie nosiłby do dnia dzisiejszego ośmiocalowej blizny na prawym przedramieniu jako pamiątki po tej przygodzie, zaś pan Francis Lemuel nie uczestniczyłby w nagłym i katastrofalnym wzniesieniu; pewien Jacob Einsmann mógłby nadal przebywać wśród nas, natomiast monsieur Boileau, francuski minister finansów, nie byłby narażony na duże nieprzyjemności i, co jest być może o wiele bardziej istotne, Stella Dornford nie byłaby żoną urzędnika bankowego o bardzo ograniczonych możliwościach kariery, żyjącą w przeciętnym mieszkaniu w Battersea i mimo to jak najbardziej szczęśliwą.

Rozdział II

 

Calumet Club był usytuowany, jak to pięknie przedstawiają pośrednicy handlu nieruchomościami, w rozległych podziemiach przy Deacon Street w Soho. Stwierdzenie to powinno być brane dosłownie. Nie było tam w istocie żadnego lokalu, który by rzekomo należał do rzeczonego klubu, a znajdował się na parterze lub na którymś z pięter. Do klubu wchodziło się po wąskich, kamiennych schodach, które kończyły się miniaturowym podestem. Tam również znajdowały się drzwi, przez które można, jeśli jest się znanym, dostać się do samego klubu, przez pokój, który tylko agent obrotu nieruchomościami miałby odwagę nazwać przedsionkiem, i mijając portiera, który w swoim czasie pełnił różne zajęcia.

Calumet Club posiadał licznych i wyjątkowych członków. Omawiane były tu różne, fascynujące sprawy. Pieniądze i dzieła sztuki przechodziły z rąk do rąk. Czasami zaś miały tu miejsce dziwne, bardzo dziwne wydarzenia. Najwyraźniej Calumet Club interesował Świętego. Było to jedno z przelotnych zainteresowań w jego młodym życiu.

Niemniej wizyta, jaką tam złożył pewnego wieczoru rozpoczęła się raczej typowo i bez jakiegokolwiek uprzedzenia.

Droga do przygody powinna być wysłana, na tyle na ile stać ludzką wyobraźnię, dobrą i bezpieczną nawierzchnią. Jeśli dowiesz się z pewnego źródła, że pan Phileas Poppingcove szmugluje sacharynę, wówczas nie możesz, niezależnie od zasad i odwagi, dokonać nalotu na jego lokal, obić go po głowie tępym przedmiotem i wyjść z poczuciem zadowalająco przeprowadzonej akcji. Jeśli odkryjesz w trakcie cierpliwego dochodzenia, że pokoje, w których panna Désiree Sausage prowadzi naukę najmodniejszych tańców, są w rzeczywistości spelunkami, gdzie głupcy rozstają się z pieniędzmi rodziców grając w halmę, nie możesz, nawet jeśli jesteś samym Świętym, zdobyć szturmem tych pokojów, zabić krupiera, zdemaskować panny Sausage i zabrać ze sobą całej gotówki na pamiątkę. Jeśli jednak postąpisz w wyżej opisany sposób, twoja doskonale zapowiadająca się kariera zostanie gwałtownie przerwana w sposób jak najbardziej ostateczny. Święty, o czym należy pamiętać, uczestniczył w tej grze już od pewnego czasu i wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, jak bezcenne są żmudne przygotowania. Jeśli wiesz już kompletnie wszystko na temat terenu działania oraz osobistych upodobań jego lokatorów, drogi ewentualnej ucieczki zostały przez ciebie dokładnie wyznaczone, sprawdzone i przeanalizowane, czyli zapięte na ostatni guzik, to wówczas tak, wówczas tępy instrument dzierżysz ze zdecydowaniem w dłoni szybkiej i pewnej. Ale nie wcześniej.

Wizyta w Calumet Clubie była tylko rekonesansem i Święty postanowił, że zachowa się tak, jak tego będzie wymagała sytuacja. Wybrał stolik, zamówił drinka, zapalił papierosa i usiadł wygodnie.

Dochodziła godzina 23, a klub rozkręcał się zwykle dopiero na krótko przed północą. Orkiestra grała rytmicznie, choć z wyraźnym brakiem entuzjazmu, nie troszcząc się o kilka pań, smętnie usiłujących tańczyć. Przy akompaniamencie tej muzyki, którą, oceniając powierzchownie, trudno byłoby uznać za dobrą, cztery damy (z pewnością ochotniczki, a nie zatrudnione tu fordanserki), w dwóch parach i jeszcze dwie, z przygodnymi partnerami, krążyły po niedużej powierzchni parkietu, przeznaczonego dla „gorszych” gości.

Przy stolikach otaczających parkiet siedzieli klienci, na pierwszy rzut oka — mężczyźni i kobiety; sączyli koniak w ponurym nastroju, tak charakterystycznym dla Anglików, gdy piją w czasie, w którym jest to urzędowo dozwolone.

Tak, Calumet Club po prostu przeciągał się i ziewał, przygotowując się do nocnej zabawy.

Święty westchnął, wciągnął dym z luksusowego papierosa, spróbował piwa ze szklanki, którą postawił przed nim kelner, zapłacił podwójną cenę, dodając 50% napiwek i poświęcił się obserwacji innych klientów, spoglądając na nich nieco zazdrosnym okiem.

Po kolei eliminował. Dwóch mężczyzn, których spotkał już wielokrotnie, pozdrowiło go, a on uśmiechnął się do nich jak do ukochanych braci. Samotna damulka przy sąsiednim stoliku uśmiechnęła się do niego słodko, zaś Święty odpowiedział równie słodkim uśmiechem, ponieważ musiał myśleć o utrzymaniu swojej reputacji. A potem jego wzrok spoczął na widzianym już kiedyś mężczyźnie i kobiecie, której nigdy nie widział. Siedzieli oni przy stoliku obok orkiestry.

Simon spoglądał na nich w zamyśleniu, podobnie jak na innych ludzi znajdujących się w lokalu. Nagle, gdzieś w głębi jego umysłu drgnęło „coś”, niemożliwe do logicznego wytłumaczenia, co kazało mu zatrzymać na tej parze wzrok dłużej niż na kimkolwiek innym tej nocy. Święty nie byłby w stanie tego wyjaśnić. W tej chwili nic z wydarzeń w kącie sali nie mogło zwrócić jego uwagi. Jeśli sądzić z wyrazu twarzy, rozmawiali całkiem normalnie. A to, że twarz dziewczyny była wyjątkowo miła dla oczu, nie było czymś niezwykłym w Calumet Clubie i w otoczeniu Baldy Mossitera. A jednak, raczej wbrew faktom niż z ich powodu, niezwykłe wyczucie Simona Templara jakby uniosło zasłonę w głębi jego umysłu i skłoniło go do dłuższej obserwacji, bez zdania sobie sprawy z przyczyny takiego zachowania. Tylko dzięki temu Święty zobaczył to, co zobaczył: jeden niemal niedostrzegalny ruch, ginący w powodzi częstych i wymownych gestów pana Mossitera.

Czy ma pan papierosa? — spytała z nadzieją samotna damulka siedząca przy sąsiednim stoliku, lecz słodycz uśmiechu, który rozjaśnił rysy Świętego, gdy się do niego zwracała, nie była skierowana do niej, ponieważ wątpliwe jest, czy ją w ogóle usłyszał.

Wstał i ruszył przez lokal długim, leniwym krokiem, spokojnie, by nie zwracać na siebie uwagi. Mężczyzna i kobieta spojrzeli w górę, gdy nachylił się nad ich stolikiem.

Witam — wycedził Święty. Nie czekając na zaproszenie, usiadł na wolnym krześle pomiędzy nimi i uśmiechnął się anielsko.

Piękną mamy pogodę, nieprawdaż Baldy?

Czego u diabła chcesz, Templar? — warknął Mossiter bez jakiejkolwiek serdeczności. — Jestem zajęty.

Witam, serdeńko — powiedział delikatnie Święty. — Widziałem cię w akcji. I dlatego tu jestem.

Przyglądał się Mossiterowi swoimi niewinnymi, błękitnymi oczami i było w tym tak bardzo niewinnym spojrzeniu coś, co niezależnie od przedłużającego się milczenia było odpowiedzialne za zjeżenie się krótkich włosków na byczym karku Mossitera i wędrujący wzdłuż kręgosłupa zimny powiew zrozumienia… Święty wyczytał wszystko, co chciał z gwałtownego zaczerwienienia się sinej blizny, która biegła wzdłuż policzka od lewej skroni do podbródka. Jego uśmiech stał się leszcze bardziej nieziemski.

Właśnie — rzekł Święty.

Spojrzał na dziewczynę. Nadal trzymała w dłoni szklankę, którą uniosła do góry w chwili, gdy Święty podszedł do ich stolika, lecz nie zdążyła się napić.

Ciągle jeszcze uśmiechający się Simon szybko zamienił szklanki. Teraz ta, z której miała pić dziewczyna, stała przed Mossiterem.

Wypij — powiedział i nagle jego głos stał się zimny jak stal.

Co to znaczy?

Wypij — powtórzył Święty. — Otwórz usta i wlej płyn, pozwalając mu spłynąć przez przełyk. Robiłeś to już wielokrotnie. Jednak czy tym razem sprawi ci to również przyjemność, to się dopiero okaże.

Co u diabła sugerujesz?

Nic. To tylko twoje nieczyste sumienie. Wypij to, pięknisiu.

Mossiter skulił się w krześle.

Czy zostawisz nas w spokoju? — zaskrzeczał.

Nie — odparł Święty.

Wobec tego będziesz musiał opuścić ten klub… Kelner!

Święty wyjął papierośnicę, postukał po niej papierosem. Spojrzał na dziewczynę.

Gdybyś to wypiła — powiedział — następstwa mogłyby okazać się bardzo nieprzyjemne. Wydaje mi się, że mogę cię o tym zapewnić, jakkolwiek nie jestem pewny, co nasz przyjaciel tam wsypał. Wystarczyło mi, gdy zobaczyłem, że podczas rozmowy wrzuca coś do twojej szklanki. — Oparł się swobodnie, patrząc na Mossitera jednocześnie obserwował kelnera, nadchodzącego z portierem, który w swoim czasie wykonywał różne zawody, i dodał tym samym, spokojnym tonem. — Ponieważ błyskotliwy plan zawiódł, wkrótce będzie tu małe zamieszanie. Jeśli sądzisz, że jestem szalony, to możesz iść do diabła. Jeśli jednak jesteś wystarczająco inteligentna, by poznać prawdę, stój blisko mnie i na dany znak uciekaj,. Spotkamy się wkrótce na zewnątrz.

Święty zakończył swoją kwestię bez pośpiechu i bez emocji, nim kelner i portier znaleźli się za jego krzesłem.

Wyrzućcie tego człowieka — rzekł krótko Mossiter. — Przeszkadza mi.

Portier, który w swoim czasie wykonywał również inne zawody, był pierwszym, który położył twardą dłoń na ramieniu Świętego. Ten uśmiechnął się lekko. W następnej chwili Simon stał na nogach, a portier nie.

To stwierdzenie wymaga pewnego wyjaśnienia. Nie ma sensu zagłębiać się w szczegółowy opis druzgocącego lewego sierpowego, który wylądował na szczęce portiera w chwili, gdy Simon wstawał z krzesła. Prawdę mówiąc, sam portier nie wiedział, co się stało. Cios uniósł go do góry, potem rzucił nim nieco dalej o ziemię i uziemiony pogrążył się we śnie.

Również starszy kelner nie wiedział, co się stało. Najlepsze lata życia miał już poza sobą, a z upływem lat stawał się trochę zbyt wolny. Pewne jest, że nie zdążył jeszcze w pełni zdać sobie sprawy z rozgrywającego się przed nim widowiska, ani podjąć odpowiedniej w tej sytuacji decyzji, gdy poczuł jak ktoś chwyta go zdecydowanie za kołnierz i spodnie. Uniósł się w powietrze i zatrzymał w pozycji horyzontalnej na wyciągniętych w górę rękach Świętego, by przez chwilę podziwiać z bliska piękno niskiego sufitu. Święty zarechotał.

Jak ten czas płynie — mruknął i rzucił ciało w sam środek orkiestry, gdzie, co można dla porządku odnotować, zniszczył całkowicie saksofon tenorowy, gitarę i urządzenie imitujące jęki sparaliżowanej hieny.

Simon poprawił krawat i rozejrzał się. Incydent odbył się tak szybko, że reszta bywalców klubu oraz personel nie zdążyli jeszcze w pełni zrozumieć, co się stało. A co najważniejsze, nagły sen portiera, który w swoim czasie wykonywał różne zawody, nie tylko zdemoralizował dwóch innych pracowników, ale pozostawił także wolną drogę na ulicę.

Simon dotknął ramienia dziewczyny.

Na twoim miejscu ruszyłbym do wyjścia, skarbie — zauważył jak gdyby nigdy nic. — Zatrzymaj taksówkę, jeśli ją zauważysz. Zaraz do ciebie dołączę.

Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem, szybko wstała i ruszyła do wyjścia. Do dziś nie wie, dlaczego go wtedy posłuchała. Zastosowała się jednak do jego rady i Święty poczuł ulgę, widząc, że wychodzi.

Odwrócił się i ujrzał broń w dłoni Mossitera. Roześmiał się. To było tak absurdalne, tak bardzo fantastyczne nawet w tym miejscu. W Londynie tego rodzaju rzeczy zdarzają się wyłącznie w powieściach sensacyjnych. Święty wiedział, że Baldy Mossiter musiał przeżyć ogromny wstrząs, skoro zdobył się na taki gest. Ponownie roześmiał się, a lewą dłoń zacisnął na dłoni Mossitera w druzgocącym uścisku ruchem tak spokojnym i wprawnym, że Mossiter zauważył to dopiero wówczas, gdy było już za późno. Broń skierowana była bezpiecznie w dół, a Mossiter nie miał siły się ruszyć.

Powinieneś znać mnie lepiej — powiedział Święty spokojnie. — Nazywają mnie Świętym.

Baldy Mossiter usłyszał to, spojrzał na niego i zbladł.

A na drugi raz nie próbuj narkotyzować dziewczyn — powiedział Święty.

Wiele nie bardzo istotnych rzeczy omówiliśmy w tym rozdziale. Istotny był jednak fakt, iż piękny zestaw przednich zębów Mossitera nabył prawa do względów gentlemana w białym kitlu, kolekcjonującego stare pisma w poczekalni swojego gabinetu.

Rozdział III

 

Chwilę później Święty wyszedł na ulicę. Przy krawężniku stała taksówka. Podał kierowcy adres i wsiadł.

Dziewczyna siedziała wciśnięta w kąt. Simon uśmiechnął się do niej i z pogodą obejrzał swoje pięści. Trzeba przyznać, że był bardzo pokojowo nastawiony do całego świata, jakkolwiek nie przewidziana rozgrywka zmuszała go do przeanalizowania planów dojrzewających w jego żywym umyśle. Starcie to miało swoje zalety. Jednak prawda była taka, że Święty wyznaczył sobie Calumet Club do celów bardziej dramatycznych i zyskownych niż zwykła burda. Aby teraz zrealizować swój pomysł, będzie musiał rozważyć wszystko od początku i z innego punktu widzenia. Kilka miesięcy wytrwałej i cierpliwej pracy poszło tej nocy na marne wraz z uzębieniem Baldy Mossitera, jednak Simon Templar był niezdolny do użalania się z powodu uśmiercenia niedoszłego pieczystego przy rozbijaniu jajka.

Poczęstuj się papierosem — zaproponował podsuwając jej papierośnicę — i powiedz mi, jak się nazywasz.

Stella Dornford. — Przypaliła papierosa, a on udał, że nie zauważył drżenia jej ręki. — Czy pan… miał jakieś problemy?

Święty uśmiechnął się znad zapałki.

No cóż, prawie żadnych. Wydawało mi się, że robię się dość znany, ale to wszystko. Nikt nie chciał mi pozwolić odejść. Był krótka wymiana zdań, nie warto o tym mówić.

Zdmuchnął zapałkę. Obrócił się i wyjrzał przez tylne okno. Tuż za nim jechała inna taksówka, widok dość zwykły na londyńskiej ulicy, z jej okna wyglądał mężczyzna, a raczej jego głowa i ręka, co podejrzliwemu umysłowi Świętego wydało się całkiem niezwykłe. Teraz jednak to go nie niepokoiło, ponieważ jechał do Criterionu, a tam nic nie mogło się wydarzyć.

Gdzie jedziemy? — spytała dziewczyna.

Napić się kawy — rzekł Święty. — Lub, jeśli wolisz, czegoś mocniejszego. Dzięki błogosławionemu prawu Anglii możemy pić jeszcze Przez pół godziny, jeśli zamówimy przy okazji kanapkę. Ty zaś możesz opowiedzieć mi historię swego życia.

W lepszym świetle restauracji i spokoju, którego nie miał przedtem, utwierdził się we wrażeniu, jakie wyrobił sobie w Calumecie. Była niewątpliwie ładna, w raczej dziecięcy sposób, ze schludną jasną głową i porcelanowo błękitnymi oczami. Gracja ruchów chroniła ją przed nienaturalnością.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin