Charteris Leslie - Święty 37 Wendeta dla Świętego.rtf

(967 KB) Pobierz

Leslie Charteris 

 

Święty 37

 

Wendeta dla Świętego

 

Tytuł oryginału: Vendetta For The Saint

Przełożyły: Janina Carlson Kalina Wojciechowska

Nie ulega wątpliwości, że mafia jest jedną z głównych przyczyn nieszczęść mieszkańców Sycylii. Ilekroć zdarza się wykroczenie przeciwko prawu, powtarzane są słowa: „To sprawa mafii”.

Mafia oznacza owo tajemnicze uczucie lęku, jakie słynny zbrodniarz budzi w słabych. Mafioso może zrobić wszystko, co mu się podoba, gdyż nikt go nie zadenuncjuje ze strachu przed nim. Nosi przy sobie niedozwoloną broń, podżega do pojedynków, zadaje cios w plecy, udaje, że przebacza obrazę, po to, aby porachunki załatwić później. Podstawowym kanonem mafii jest zemsta osobista.

Musimy zdać sobie z tego sprawę, że tradycje mafii przekazywane są z ojca na syna, tak jak w sferze fizycznej dziedziczy się choroby wrodzone. Mafiosi znajdują się wszędzie) na każdym kroku, począwszy od barona aż do robotnika w kopalni siarki.

Luigi Berti

Prefekt Agrigento

1875

Rozdział 1

Jak lunch Simona Templara

został opóźniony

i jak ucierpiała na tym

jego garderoba

1

 

Była to chwila przerwy po zakąsce, kiedy zdrowy apetyt, delikatnie tylko podrażniony, odpoczywa w miłym oczekiwaniu na dalsze przysmaki. Simon Templar czuł chłód i lekkość, jakie pozostawiło mu na języku rosa del Vesuvio i przez kilka rzadkich tego rodzaju momentów w jego pełnym przygód życiu przygotowywał się, by ulec każdej z uciech natury gastronomicznej, jakich Neapol był w stanie dostarczyć, i usiłował nie myśleć o innego rodzaju rozrywkach, jakimi to miasto w pewien sposób słynie również. Gdzieś daleko za nim, w czeluściach „Le Arcate”, restauracji, w której się znajdował, langusta opuszczała skromne szeregi skorupiaków, wprowadzana do królestwa artyzmu w przebraniu jako aragosta alla Vesuvio. Zbliżała się chwila zakosztowania jej smaku i delektowania się nim w pełni.

Nagle błogi nastrój Simona Templara zmącony został podniesionym i gniewnym głosem, który niby intruz wtargnął tu w sposób wulgarny i obcesowy.

Wynoś się! — zawarczał. — Nie znam cię!

Simon odwrócił się nieco na krześle, aby móc lepiej obserwować rozgrywającą się scenę, której przyglądał się bez zainteresowania.

Zgrzytliwy głos pochodził od siedzącego o kilka stolików dalej mężczyzny dobrze po pięćdziesiątce, którego brzuchatą figurę w udany sposób maskował skrojony po mistrzowsku garnitur z surowego jedwabiu barwy szaroperłowej. Pod marynarką koszula z najcieńszego chambray ściągnięta była pod szyją ręcznie malowanym krawatem z wpiętą brylantową szpilką, a przy nadgarstkach spinkami z dziesięciokaratowych szafirów. Na palcu wymanikiurowanym z niezwykłą starannością lśnił wielki pierścień z masywnego złota, służącego jako oprawa szmaragdu wielkości gołębiego jaja. Jednak mimo całej tej kosztownej elegancji twarz jego była trudna do opisania, wyglądała jakby była prymitywnie pozlepiana z gliny, w której niewprawny rzeźbiarz, zamierzał modelować właściwy portret. Wszystkie rysy były niewyraźne z wyjątkiem szpary ust pozbawionych warg i szerokiego, starannie przystrzyżonego obrzeża włosów, zaczesanych płasko wokół lśniącej łysiny.

Jego towarzysz był może o dwadzieścia lat młodszy, ubrany kosztem nie sięgającym nawet jednej dwudziestej kosztów elegancji tamtego, barczysty, o czarnych, kędzierzawych włosach i wyglądzie weneckiego gondoliera w wyobrażeniu nie podróżującej nigdy starej panny, trochę już podupadłego. Jeśli chodzi o stronę intelektualną, to mieli ze sobą jeszcze mniej wspólnego, zamienili bowiem zaledwie parę słów przez ten czas, gdy Simon obojętnie im się przyglądał. Skończyli już jeść i popijali czarną kawę, kiedy zjawiła się trzecia dramatis persona.

Osobą tą był niewątpliwie Anglik i to dżentelmen. Jego flanelowe spodnie i tweedowa marynarka nieomylnie zdradzały pochodzenie i fakt noszenia ich w Neapolu w połowie lata dowodził, że właściciel, przyzwyczajony do bardziej wilgotnego i chłodnego klimatu, z uporem uważał to za jedyny odpowiedni ubiór podczas wakacji w każdym kraju. Krój i faktura tkaniny, jak również wypracowany połysk butów zawiązanych w konserwatywny sposób, wskazywały na człowieka majętnego, obdarzonego dobrym smakiem w granicach ściśle przestrzeganej tradycji. Jednakże był to osobnik, który popełnił wyraźnie straszliwy, jak na Brytyjczyka, nietakt, narzucając się komuś całkiem obcemu.

Przechodził przez taras rozglądając się wokoło jak każdy turysta, zatrzymał się jakby na skutek spóźnionej reakcji, odwrócił, spojrzał, zawahał się i w końcu podszedł do plutokraty o pozlepianej twarzy.

Dino — wyjąkał turysta z niemałym zakłopotaniem, które naturalną czerwień jego twarzy uczyniło mocniejszą — wiem, że to było dawno temu, ale czyżbyś mnie nie pamiętał?

Jaki znów Dino? — W warczącej odpowiedzi brzmiał akcent amerykański, który jednocześnie był nieuleczalnie włoskim. — Nie znam żadnego Dino. Nie zawracaj mi głowy.

Jestem Jimmy Euston — upierał się Anglik, walcząc z sobą o zachowanie spokoju i godności. — Czy zapomniałeś Palermo? Bank? A ta blizna na twojej brodzie?

Palce siedzącego mężczyzny mimo woli powędrowały ku nie rzucającej się w oczy białej szramie z boku szczęki.

Upał ci padł na mózg — powiedział. — Zjeżdżaj, nim się zdenerwuję!

Ależ, Dino…

Odpowiedzią było nie więcej niż kiwnięcie palcem, nieznaczny ruch głową, lecz wystarczyło, by siedzący przy nim mężczyzna wstał bez namysłu. Schwycił Anglika za ramię i co nastąpiło potem, uszłoby uwagi każdego widza, tylko nie Simona.

Usta Eustona otworzyły się bezdźwięcznie, a jego czerwona twarz zbielała. Pochylił się w przód pod wpływem nagłego spazmu. Simon, dla którego taktyka ta była tak znana jak elementarne zasady musztry Sierżanta, w lot pojął, co się stało: pod osłoną ciała ofiary i swego własnego kędzierzawy mężczyzna wymierzył krótki, złośliwy cios w splot słoneczny.

Nie koniec na tym. Ramię napastnika znów się cofnęło i tani materiał w paski zmarszczył się na wypukłości potężnych mięśni. Ponowny skurcz pchnąłby ramię w przód z dostateczną siłą, by złamać żebro. Tylko że tym razem zamiar nie został zrealizowany. Gdyby stalowe kleszcze, zamocowane na kamiennym słupie, zjawiły się nagle i zacisnęły wokół łokcia, ramię nie mogłoby być przytrzymane silniej. Zaskoczony gondolier odwrócił się z niedowierzaniem i spojrzał na śniade palce, które niby imadło zamknęły się na jego ramienia odbierając mu władzę. Stąd wzrok jego powędrował w górę,, przez szeroką klatkę piersiową i muskularną szyję do twarzy intruza, opalonej twarzy awanturnika o niebieskich, śmiejących się oczach, których spojrzenie jednakże miało w sobie więcej chłodu niż Ocean Lodowaty.

To bardzo nieładnie — stwierdził Simon.

Gdyby nie napięcie oczekiwania na nieunikniony wybuch, tworzyliby prawie komiczne trio, ramię przy ramieniu, niby trzej ucztujący przyjaciele, którzy za chwilę zaintonują pieśń. Daleki wszakże od rozbawienia był wyraz pożółkłych i nabiegłych krwią oczu unieruchomionego napastnika, a zawarta w nim ponura groźba wywołała na ustach Simona uśmiech rozbawienia.

Spróbuj ze mną, braciszku — nalegał łagodnie — spróbuj, jak chcesz, a obiecuję ci, że obudzisz się w szpitalu.

Basta — wymruczał mężczyzna, który nie przyznawał się do imienia Dino. — Musieli się urwać z tego samego domu wariatów. Spływajmy.

W jednej chwili grożąca wybuchem sytuacja została rozładowana. Goryl wypuścił Eustona z uścisku i zrobił; w tył zwrot, żeby się wycofać na swoje miejsce przyj stoliku obok szefa. Simon pozwolił mu odejść niezbyt; chętnie, lecz doszedł do przekonania, że to, co mogłoby być wspaniałą awanturą, zostałoby prawdopodobniej przerwane przez policjantów psujących innym zabawę i w rezultacie jego aragosta wystygłaby podczas przeprowadzania autopsji.

Banknot sfrunął z szelestem między filiżanki do kawy, a ubrany z demonstracyjną elegancją mężczyzna odwrócił się i odszedł, a za nim jego dwunożny pies; Simon wzruszył ramionami i ponownie spojrzał na Mr. Eustona. Twarz starszawego Anglika była wciąż jeszcze blada i zroszona potem w następstwie jedynego okrutnego ciosu, jaki otrzymał.

Proszę usiąść na chwilę przy moim stoliku — rzekł Simon prowadząc go w tamtym kierunku. — Niech pan się napije kropelkę wina. — Napełnił kieliszek. — A może coś mocniejszego, jeśli pan ma ochotę? Dostał pan paskudnego kuksańca.

Dziękuję. Za moment będę czuł się dobrze.

Rumieniec z wolna powracał mu na twarz, w miarę jak popijał drobnymi łykami — może zbyt dużo — zauważył Simon, widząc rumieńce Anglika dojrzewające do czerwieni. Pan Euston nie tylko doznał publicznej zniewagi, lecz również uważał się za zobowiązanego wobec kogoś, komu nawet nie był przedstawiony.

Nazywam się Euston — wymruczał niepotrzebnie. — Bardzo to ładnie z pana strony, że przyszedł mi pan z pomocą, panie…

Odpowiedzi przelatywały przez mózg Simona Templara z szybkością elektroniczną, należało tylko wybrać odpowiedź stosowną do okoliczności. Mógł podać swoje prawdziwe nazwisko, ryzykując, że wywoła entuzjastyczne: „Czy ten, którego nazywają Świętym? Nowoczesny Robin Hood świata zbrodni! Ach, co za Szczęście!” — i tak dalej. Albo mógł wymienić jedno ze swoich przybranych nazwisk, do których był uczuciowo przywiązany tak bardzo, że nawet co do kilku z nich istniało duże ryzyko, że w pewnych kołach mogą być rozpoznane. Mógł też wymyślić nową tożsamość — byłby to twórczy wysiłek, który obecna sytuacja z trudem mogła uzasadnić. Tak szybko, że nikt nawet nie zauważyłby najlżejszego wahania, wybrał drogę pośrednią.

Tombs — powiedział — Sebastian Tombs. — Nazwisko nie wykrzesało żadnej iskry z oczu Jamesa Eustona. — Niech pan już o tym nie myśli. Ale następnym razem, jak pan pomyli nazwisko z osobą, lepiej nie upierać się przy tym.

Ależ to nie była pomyłka — rzekł Euston ocierając pot z czoła. — Przysięgam, że to był Dino Cartelli, z którym pracowałem na Sycylii przed wojną. Przygotowywałem się do pracy w wydziale zagranicznym City and Continental i roczna praktyka w filii w Palermo była częścią nauki. Dino był moim najbliższym kolegą i łączyła nas przyjaźń. Z wyjątkiem tego razu, kiedy na jego twarzy zjawiła się ta szrama.

Jak się to stało?

To ja go uderzyłem. Różnica zdań, temperament latyński i takie różne rzeczy na temat pewnej dziewczyny. Otworzył nóż i musiałem go uderzyć. Nie byłem żadnym mistrzem ani amatorem, ale mój sygnet go skaleczył.

Simon zaciekawiony spojrzał z ukosa pytająco.

Ach, więc to dlatego nie chciał w panu rozpoznać utraconego przyjaciela?

O nie, nie doszło wtedy między nami do żadnej wendety. Dziewczyna uciekła z kimś innym, a my obaj zostaliśmy wystawieni do wiatru. Przeprosiliśmy się, pogodziliśmy i znów byliśmy dobrymi przyjaciółmi, a potem przeniesiono mnie na inne stanowisko. A teraz nie tylko udaje, że mnie nie zna, ale nie wiem, czy to on, czy ten typ, który jest z nim, zachowują się jak gangsterzy!

Trochę zrobili takie wrażenie — przyznał Simon zamyśliwszy się. — Czy pan jest całkiem pewien, że to nie pomyłka?

Wykluczone.

Po tylu latach, nawet taka rzecz jak mała blizna…

Jestem przekonany, że to był Cartelli. A kiedy się odezwał, nabrałem jeszcze większej pewności. Zwykle go drażniłem mówiąc, że ma głos jak żaba, a nie jak Caruso. Nie. Tylko ma pan dowód — powiedział Mr. Euston odwołując się we własnej obronie do jednej z kardynalnych zasad bezkompromisowego Brytyjczyka — że z cudzoziemcami nigdy nic nie wiadomo.

Ten tok rozumowania został przerwany przez langustę, na którą oczekiwał Simon, a która wjechała na stoliku na kółkach w otoczeniu świty kelnerów, zostawiając za sobą smugę elizejskich woni. Zrobił gest zapraszający.

Czy zechciałby pan dotrzymać mi towarzystwa? Podzielimy się tą porcją, a tymczasem przygotują następną.

Jednakże Mr. Euston zdawał się uważać, że wykazał już zbyt wiele poufałości jak na taką oficjalną znajomość. Odsunął w tył krzesło i wstał pośpiesznie.

Bardzo miło z pańskiej strony, panie Tombs, ale już dostatecznie dużo sprawiłem panu kłopotów. Zresztą nie mógłbym teraz nic jeść. — Wyjął portfel i wyciągnął z niego bilet wizytowy. — Jeśli będzie pan kiedyś w Londynie, a ja mógłbym panu czymś się przysłużyć, proszę do mnie zadzwonić. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.

Uścisnął mocno rękę Simona, Odwrócił się i stanowczym krokiem odszedł, opuszczając świat Templara na zawsze. Wzruszeniem ramion Simon odsunął ten incydent od swoich myśli i całą swoją uwagę przeniósł na aragostę, która na to niewątpliwie zasługiwała. Rozważania na poruszony przez pana Eustona temat niemiłych niespodzianek, mogących spotkać każdego, kto zaryzykował opuścić hrabstwa i klany Albionu, mogłyby stanowić podniecający akompaniament do obiadu, jednak nie tak dalece, aby miał na tym ucierpieć apetyt. A co do spotkania, które wywołało cały ten incydent, Simon wciąż był skłonny zapisać je na karb zwykłej ludzkiej pomyłki. Najciekawsze w tym było to, że Euston miał szczęście trafić na osobnika, którego wszelkie znamiona świadczyły o spędzeniu jakiegoś czasu w USA, w kołach cieszących się wśród organów Immigration Service nie najlepszą opinią.

To znaczy, myślał tak do następnego ranka.

Nazajutrz, jedząc śniadanie w swoim pokoju, usiłował odwrócić uwagę od złego smaku kawy lekturą włoskiej gazety, ale bez wielkiego sukcesu, mimo zwykłej ilości nowin dotyczących kryzysów międzynarodowych i skandali lokalnych. Tak długo, dopóki nie dotarł do krótkiej wzmianki u dołu drugiej strony.

TURISTA INGLESE TROVATO ASSASSINATO — głosił nagłówek.

Mózg Templara otrzymał nagle cichy sygnał, włączający dzwonki alarmowe, które rozdźwięczały się bezgłośnie w uchu środkowym jeszcze zanim Templar przeczytał drugi akapit, donoszący, że zamordowany mężczyzna został zidentyfikowany jako James Euston z Londynu.

 

2

 

W różnych okresach wymieniano szereg przyczyn, jakie złożyły się na powstanie pozornie niestosownego przezwiska „Święty”, nadanego Simonowi Templarowi, i w każdej tkwi źdźbło prawdy, aczkolwiek żadna z nich nie daje pełnej odpowiedzi. Przezwisko jest wynikiem wielu wspólnych i wielu sprzecznych z sobą czynników, usiłujących skrystalizować wielki paradoks samego człowieka. Niemniej jedną z cech prawdziwej świętości, nigdy mu nie przypisywanych, była umiejętność przebaczania.

James Euston nigdy nie był jego przyjacielem i prawdopodobnie nigdy nie mógłby nim być. Przy wszystkich swoich możliwych bezspornych zaletach pan Euston posiadał wszystkie cechy nieprzeciętnego nudziarza. Jego zgon nie mógł być wielką stratą dla nikogo z wyjątkiem, być może, najbliższej rodziny, jeśli ją miał. A Simon nie miał żadnego osobistego obowiązku, by go chronić, poza podstawową odpowiedzialnością cywilizowanego człowieka, którą już wypełnił ponad miarę. Jednakże, nie biorąc dość serio powagi Anglika i niefrasobliwie przypisując gangsterskie odruchy nie–Dina i jego najętego draba zabawnemu niemal zbiegowi okoliczności, pozwolił Eustonowi wyjść na pewną śmierć, której łatwo można było zapobiec. Stał się wspólnikiem, aczkolwiek mimowolnym, morderstwa popełnionego na bezbronnym, niewinnym człowieku; a nawet — chociaż udział jego był nie zamierzony — nie mógł sobie wybaczyć własnego zaślepienia. A zatem nie mógł przebaczyć ludziom, którzy je wykorzystali.

To miało oznaczać, że w szczególności nie mógł przebaczyć temu, który w końcu musiał być Dinem Cartelli. A przynajmniej istniały podstawy do takiego przypuszczenia.

W świetle tego, czego był świadkiem poprzedniego dnia, wydawało się, że wakacje Jamesa Eustona mogły być tak gwałtownie przerwane tylko z powodu rozpoznania w tym, do którego się zwrócił, Dina Cartelli. Gdyby to podobieństwo było przypadkowe i nieuzasadnione, Euston nie musiałby przypłacić tego życiem. Gazeta jako wyraźny motyw podała oczywiście rabunek. Ciało Eustona, którego głowę zmiażdżono, a kieszenie ubrania ogołocono z gotówki, zostało znalezione w alei o kilka przecznic od hotelu: wydawało się bezsporne, że miał pecha, gdyż napastnicy zaskoczyli go w drodze do domu. Nie można było wykluczyć w tym zbiegu okoliczności — chociaż instynkt Świętego, teraz już wyczulony, odrzucił tę wersję. Do przykrych i wszechobecnych wyziewów Neapolu niewątpliwie trzeba było dodać podejrzany zapach zbrodni,

Simon ustalał te wnioski biorąc prysznic i ubierając się, a kiedy wyszedł na rozpalone jakby żarem buchającym z pieca ulice Neapolu, to nie w celach zwiedzania miasta ani spaceru.

Pora była jeszcze zbyt wczesna na pranzo, posiłek, który nigdy nie zaczyna się we Włoszech przed pierwszą, a w połączeniu z drzemką konieczną dla lepszego strawienia „pasty” i wina, może przeciągnąć się aż do późnego popołudnia. Ale w Le Arcate kilku sennych kelnerów zamiatało, wycierało kurze i rozkładało obrusy oraz srebrne sztućce na stołach, aby wszystko było gotowe, kiedy zacznie się ruch. Bez zbytniego zachęcania jeden z nich dał się przekonać i zapuścił się w ciemne zaplecze, aby poszukać szefa kelnerów.

W brudnej koszuli bez kołnierzyka, z rękawami zawiniętymi do łokci i jeszcze nie ogolony, miał w sobie mniej dostojeństwa niż w czasie pełnienia obowiązków, lecz na wezwanie w godzinach wolnych od pracy zareagował z zawodową rezerwą i pewnością siebie. Skwapliwie uścisnął dłoń Simona, którą ten mu podał, a w wyrazie jego oblicza nie nastąpiła żadna zmiana, gdy poczuł zwinięty banknot. Papier znikł w kieszeni ze zręcznością nabytą w wielu takich manewrach i kelner pochylił głowę w głębokim skupieniu, aby dowiedzieć się, jakiego rodzaju drobna przysługa została kupiona.

Jeśli pan pamięta, to jadłem tutaj wczoraj obiad — zaczął Simon.

Si, signore, pamiętam.

W tym samym czasie był tu mężczyzna nazwiskiem Dino Cartelli.

Ten, który przysiadł się do pana na kilka minut? Myślałem; że to Anglik.

Tamten tak. Ale ja mówię o innym gościu.

Czoło szefa kelnerów zmarszczyło się nad twarzą całkowicie ogołoconą z wyrazu.

Cartelli? Nie znam nikogo o takim nazwisku.

O ile człowiek ten nie był wytrawnym aktorem, musiał mówić prawdę. Święty zazwyczaj sprawdzał swój sąd. Jeśli mu więc uwierzyć, to Cartelli nie tylko nie życzył sobie, żeby go poznano: miał nowe nazwisko i nie chciał nawet, żeby mu przypominano stare.

Włoch — rzekł Simon — w jasnoszarym garniturze. Postawny, prawie łysy, głos miał niski, ochrypły. Siedział razem z jakimś młodszym mężczyzną przy tamtym stoliku.

Tym razem aparat do wykrywania kłamstw był mniej potrzebny, gdyż gałki oczne kelnera zrobiły obrót w kierunku wskazującego palca, po czym wróciły, aby skupić na Świętym spojrzenie wyrażające zdecydowanie mniejszą uprzejmość.

Nie pamiętam nikogo takiego, signore. Rozumie pan, Neapol to duże miasto, a ta restauracja jest bardzo uczęszczana. Niemożliwe, żeby znać wszystkich. Mi riacresce molto.

Odprowadził Świętego do drzwi, mnożąc zapewnienia o swym żalu, że nie może pomóc, lecz nie dość zasmucony, by zwrócić pieniądze, które już znalazły się w jego portfelu. Powinien przed pójściem na następną roszę otrzymać rozgrzeszenie za nie dotrzymaną obietnicę. Ale Simon zdawał sobie sprawę, że dyskusja z nim na ten temat byłaby stratą czasu.

Na zewnątrz portier, jeszcze nie noszący na sobie swego wspaniałego służbowego stroju, z flegmą zamiatał zaśmieconą w nocy część chodnika, nad którą sprawował rządy. Święty podszedł do niego i rzekł:

Czy pan pamięta pewnego człowieka, który wczoraj był tu na obiedzie, raczej tęgi, łysy, o zachrypniętym głosie, w szarym ubraniu?

Złożony pomiędzy czubkami palców Simona banknot obiecywał wynagrodzenie z góry, więc ręka portiera zaczęła automatycznie wysuwać się ku niemu, zanim pełne znaczenia pytanie przeniknęło do mózgu. Wraz ze zrozumieniem zjawiła się reakcja i palce cofnęły się gwałtownie, jak gdyby po dotknięciu gorącego żelaza. Rzucił bystre spojrzenie przez ramię, po czym z twarzy jego znikł wszelki wyraz.

Non mi ricordo wybełkotał. — Mamy tylu klientów. Nie mogę pamiętać wszystkich.

Wrócił do swego zamiatania z energią i uwagą znacznie większą, niż wykazywał na początku.

Simon popatrzył w stronę, w którą portier skierował swój wzrok, i zobaczył szefa kelnerów, wciąż czającego się w drzwiach wejściowych. Z rezygnacją wzruszył ramionami, odwrócił się i odszedł.

Wrażenie, że dał za wygraną, trwało tylko do chwili, kiedy za rogiem skręcił w następną przecznicę. Od razu krok mu się wydłużył i stawał się szybszy, w miarę jak zbliżał się do restauracji z przeciwnej strony. Łatwiej było ten manewr zacząć niż skończyć, gdyż w miastach włoskich niewiele jest z tego, co stanowi prostokątną zabudowę w sensie amerykańskim — są tylko skupiska albo bryły domów na wszystkich etapach starości i zniszczenia, poprzecinane zupełnie przypadkową siecią ulic i schodów według projektu, wydawałoby się, raczej jakiegoś entuzjasty układanek niż urbanisty. Wytężywszy całe swe poczucie kierunku, Święty zdołał osiągnąć cel. W zadziwiająco krótkim czasie, nie widziany przez nikogo, kto nie szedł tą drogą z restauracji, zakończył pełną zakrętów wędrówkę i oparł się o ścianę przylegającego budynku w chwili, gdy portier zrobił ruch szczotką w tę stronę ze zwykłą obojętnością, na której przywrócenie nie trzeba było wiele czasu.

Amico — rzekł Święty stłumionym głosem. — Czy nie wypróbowałby pan swojej pamięci jeszcze raz?

Na dźwięk tych słów zamiatający znieruchomiał. Potem z bolesną powolnością spojrzenie jego oczu „ przewędrowało przez całą postać Świętego od stóp aż po uśmiechniętą twarz.

Niech pan nie odchodzi i przestanie zamiatać — nalegał łagodnie Simon. — Nikt z wewnątrz mnie nie widzi i nikt nigdy nie będzie musiał się dowiedzieć, że wróciłem. Niech pan wysili swoje komórki mózgowe, żeby odnalazły nazwisko osoby, o którą pytałem.

Non capisco odrzekł portier zachrypniętym głosem i udał, że zabiera się do zamiatania, w taki sposób, że z trudem uwierzyłby w to zacofany w rozwoju pięciolatek.

Pewnik, że pieniądze mówią, ma swoje wyjątki, lecz coś podszepnęło Świętemu, że trafił na człowieka, który nie będzie stale głuchy na wystarczająco głośny krzyk. Tym razem wyjął banknot 10.000–lirowy i rozwinął go jak prześcieradło; w słońcu błysnął złociście. Zwinął go Z powrotem w rulonik i wypuścił z ręki. Portier patrzył pożądliwie, jak spadał, dopóki nie przykryła go stopa Simona.

Czy pan rozumie? Tak łatwo byłoby panu to zamieść.

Nie — odpowiedź była mechaniczna, ale siła wyrazu zmalała.

Mógłby mi pan przynajmniej wskazać jakieś inne miejsce, gdzie dowiedziałbym się czegoś. Na przykład hotel, w którym mieszka? Kierowca taksówki, którą stąd odjechał, mógłby to powiedzieć, gdybym go odnalazł. Nikt nie będzie wiedział, że informację mam od pana.

Krople potu wystąpiły na śniadą twarz zamiatacza, strach walczył z chciwością. Simon wyjął następny banknot 10.000–lirowy i zwinął go równie starannie jak pierwszy.

Excelsior. — Portier dyszał ciężko.

Simon przyglądał mu się przez długą chwilę i gdy mężczyzna dalej milczał, stało się jasne, że wymienił nazwę najokazalszego hotelu w Neapolu.

Grazie powiedział Święty. Upuścił drugi banknot i odwrócił się nie czekając, by zobaczyć, jak razem z poprzednim został szybko zgarnięty do kupki śmieci, którą portinaio przesuwał w kierunku frontu pomieszczenia znajdującego się obok.

Niektórym osobom, dbałym o lokatę pieniędzy, ten wydatek mógłby się wydawać nieopłacalny, gdyż bez Sherlocka Holmesa można było wydedukować, że nieprawdopodobne, aby obywatel ubrany i przyozdobiony jak Cartelli nocował w jakimś podrzędnym hoteliku; lecz dla Świętego wart był tyle, ile czasu zaoszczędziłby na przetrząsaniu kolejnych palazzi — nie mówiąc o wyeliminowaniu możliwości, że rezydował w swoim własnym apartamencie czy domu. Teraz, jeśli tylko informacja była prawdziwa, Simon mógł zrobić bardziej zdecydowane posunięcie.

Czarno–zielona taksówka zjawiła się, kiedy skręcał w via A Falcone, i jechała za nim, a kierowca wyliczał zalety jej chłodnego wnętrza i fantastycznej szybkości w przeciwieństwie do nudy, jaka nieodłącznie wiąże się z męczącym spacerem w słońcu w samo południe. Simon uległ jedynie z symbolicznym oporem i wsiadł, jednakże ciemne wnętrze nie oślepiło go tak dalece, aby nie dostrzegł sumy 300 lirów już wybitej na liczniku, ani też nie był tak dumny, żeby nie zwrócić uwagi kierowcy na to niewątpliwe przeoczenie. Po krótkiej utarczce słownej, w czasie której była mowa o pewnych dodatkowych opłatach nie uwidocznionych w czterojęzycznie sporządzonej taryfie znajdującej się wewnątrz taksówki, zgodzono się co do tego, że może licznik wymaga sprawdz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin